środa, 31 stycznia 2018

Czy dużo mówić do/z dzieckiem i jak mówić?

      Ostatnio w naszym domu zaistniała zabawna sytuacja. Otóż siedziałam w kuchni (żadna nowość...) i przyszły do mnie moje starsze pociechy. Syn wchodzi i na moje pytanie "Co tam?" padła odpowiedź "Nic, tak tylko do Ciebie przyszłem". Z automatu poprawiam go "Przyszedłem, nie przyszłem", na co moja córa, która właśnie szybko w głowie przetrawiła, co zostało powiedziane z zadowoleniem i pełna werwy mówi "Ja też, tak tylko do Ciebie przyszedłam!". Po chwili śmiechu nastąpiło wyjaśnianie, że dziewczynka/pani mówi TAK, a chłopiec/pan TAK.
      Ogólnie zawsze miałam nawyk poprawiania dzieci, w sposób delikatny, ale jednak jeśli źle wymawiali jakieś wyrazy. Szczerze dziwił mnie zawsze fakt, że wielu rodziców/opiekunów/dorosłych tego nie robi, a potem dziwią się wielce, że ich dzieci, tudzież uczniowie mają problem z wymową czy z poprawną polszczyzną. 
      Z góry zastrzegam - Nie, nie mam manii!!. Choć dla mnie to był chleb powszedni, bo zajmowałam się dziećmi, zanim jeszcze poszłam na studia pedagogiczne. Zawsze wydawało mi się to poprawne wychowawczo, by dzieciom podpowiadać i wspomagać ich rozwój niezależnie czy chodzi o nowe wyrazy czy te już załapane, ale jeszcze nie wykształcone, że tak powiem. To tym bardziej teraz, po latach spędzonych w pracy z dziećmi, młodzieżą, ludźmi dorosłymi zwróciłam uwagę na to, jak często właśnie ten brak poprawy wpływa na dane osoby. Miałam styczność z logopedami, mam dalej - zarówno na topie znajomości, jak i w czasie ich pracy z dziećmi. Widziałam na własne oczy, że mnóstwo, wręcz ogrom problemów wymowy u dzieci, to wynik braku wsparcia ze strony własnie ich rodzin. Oczywiście nie zawsze tak jest. Zdarza się, że wada jest głębsza i jakby się rodzic nie starał, bez specjalisty ani rusz!.
        Najbardziej boli, gdy rodzice z dziećmi w ogóle nie rozmawiają, nie wymagają od nich tego, by same mówiły. Znałam przykład rodziny, gdzie półtoraroczne - dwuletnie dziecko w wyniku rozpieszczania, nie MUSIAŁO mówić, bo rodzice i tak podkładali mu wszystko pod nos. Wiecie, jak to wyglądało?. Dziecko stękało i jęczało, a rodzin podlatywał i ..."Co chcesz, kochanie?. Zabawkę, picie, jedzenie, tę rzecz, tamtą?". Nie dawał dziecku nawet szansy na choćby pokazanie czego chce. Dziecko było zasypywane gradem pytań, i masa rzeczy przed swoimi oczami, aż w końcu rodzic trafił na właściwy przedmiot. Skoro tak, to po co się wysilać?.
       Jasne, małe dziecko uczące się mówić nie powie nam pełnym zdaniem czego chce i potrzebuje. Ale należałby może wsłuchać się w jego reakcje. Myślę, że nie jestem nadmatką, że potrafię rozróżnić płacz mojego dziecka, gdy jest głodne, a kiedy zmęczone lub tez próbuje coś wyłudzić?. Dziecko już nawet roczne potrafi podejść i pokazać, czego by pragnęło ^^. Mam to w chwili obecnej na co dzień, hehe. Wówczas, pewnie podaję dziecku daną rzecz, ale nazywam ją, i robię to kilkukrotnie. Ktoś z boku powiedziałby "Nienormalna!. Gada do niemowlaka/małego dziecka, jakby ono rozumiało i miało powtórzyć!!". A no tak właśnie. Kiedyś w końcu powtórzy, lub samo z siebie nazwie daną rzecz, pamiętając co powiedział/a mama, tata, babcia, dziadek, brat, siostra, wujek, ciocia i nawet pani w sklepie!. Dzieci mają o wiele większe możliwości niż niejednemu się wydaje.
     W ostatnim czasie często dla zabawy śpiewałam małej "Aaa kotki dwa". Te parę literek, nie więcej po jakimś czasie zauważyłam, że mała próbuje powtarzać za mną. Dziś o 6 rano, gdy się obudziła, ale jeszcze mama udawała, że śpi ^^ - usłyszałam z łóżeczka dziecięcego "Aaa gloki wa". Mniej więcej tak to brzmiało ^^. Uwierzcie mi żałowałam, że nie miałam pod ręką telefonu, aby to nagrać ^^.
      Już pomijam (co mam udokumentowane na nagraniu), że ostatnio na moje pytanie "Gdzie idziesz" powiedziała "Na dół", ale prawda jest taka, że to było nieświadome i tylko brzmiało, jak prawdziwe słowa, mające znaczenie ^^.
        Naprawdę!. Naprawdę warto rozmawiać z dziećmi tak, jak z osoba dorosłą. Nic nie szkodzi, że niekoniecznie nas nie rozumie. Kiedyś przyjdzie czas, że zrozumie i nawet odpowie.
      W tym momencie nasuwa mi się rzez jeszcze jedna. Maniakalne mówienie do dziecka, jak do istoty ułomnej!. Nie no... wiadomo, że pewnie każdemu zdarzyło się mówić do dziecka w stylu "A tju tju", albo delikatnie sepleniąc. Byłabym hipokrytką, gdybym powiedziała, że mnie się nie zdarzało i nie zdarza. Nie ma w tym nic złego, gdy jest to od czasu do czasu i w formie zabawy. Jednak jeśli słyszę/widzę, że ktoś pokazuje dziecku obrazki i mówi na auto "popatrz, to jest brum brum"... NO NIE!. To nie jest brum brum, to jest auto!!, auto ROBI ( w sensie wydaje dźwięk, odgłos)brum brum!. Kaczka to nie kwa kwa, lecz kaczka robi kwa kwa!
     Osobiście strasznie uczulam moje starsze dzieci, aby nie mówiły do najmłodszej w języku niemowlęcym, a zwyczajnie, czyli tak, jak rozmawiają ze sobą czy ze mną.  Tłumacze im zawsze, że jeśli nie będzie poprawnie słyszała, to nie nauczy się poprawnie mówić. A uwierzcie mi korekta trwa dłużej i wymaga więcej od całej rodziny, niż poprawne wpajanie pewnych rzeczy. W sumie, to wszystkich rzeczy!
      Później nasze dzieci idą do przedszkola, szkoły. No jasne... znajdą się tacy, co powiedzą "Przecież od tego jest pani w przedszkolu/szkole!". Tylko zastanówcie się, czy pani, która ma w grupie 20 - 25cioro dzieci będzie wstanie wszystkie skorygować w każdym aspekcie wychowania i nauki?. Bo mowa to nie wszystko. Dodatkowo zdradzę "sekret", który powinien być oczywisty, ale nie każdy o tym wie. W przedszkolu i zerówkach dzieci nie tylko się bawią z paniami. Panie mają do zrealizowania program przekazany przez ministerstwo edukacji i są z tego potem rozliczane. (Nie będę się tu wgłębiać to czy dane panie wykonują swoje obowiązki czy też nie, to już pozostawiam ich sumieniu). Ja osobiście robiłam wszystko, co było nakazane + rzeczy, które do moich obowiązków nie należały, a które miały na celu prawidłowy rozwój dzieci, z którymi pracowałam ( w tym dzieci trudne i z dysfunkcjami).
      Mimo indywidualnych predyspozycji dzieci - jedne rozwijają się szybciej motorycznie, a inne językowo - wspomaganie dziecka poprzez rozmowy i pokazywanie równorzędnie z nazywaniem przedmiotów daje naprawdę ogromne efekty i warto to robić. polecam z całego serca!!
Nie spędzam dnia na ciągłej nauce mojego dziecka słówek, piosenek i wierszyków. Ale cały czas do nich mówiłam i mówię, śpiewam, wygłupiam się i wykorzystuje każdą zwyczajną chwilę, gdy dziecko jest na mnie skupione, by mu coś przekazać, czy też czegoś go nauczyć.

Pozdrawiam,
Agafi




niedziela, 28 stycznia 2018

Tort - mania, jak co roku ^^

       Wspomniałam w piątkowym poście, iż właśnie wówczas zajmowałam się szykowaniem tortów na urodziny moich milusińskich. "Przyjęcie" udało się myślę wyśmienicie, biorąc pod uwagę szaleństwo, jakie odchodziło w domu po przyjeździe wszystkich kuzynów. Zwłaszcza, że wraz z rodzinką brata przyjechał ich 4 miesięczny czworonożny rozrabiaka. No wypisz wymaluj, jeden ze 101 dalmatyńczyków ^^. A tak na poważnie bardzo fajny, towarzyski i socjalny psiak. Nie szaleje więcej, niż przeciętny szczyl w jego wieku. Będą z niego lu... yyy... zna się psy ^^.
       Każdego roku samodzielnie przygotowuję torty dla moich dzieci. Z początku, gdy dzieci nie były na tyle samodzielne, by zdecydować o tym, jakiego kształtu chcą tort, sama wymyślałam co zrobić. Potem to oni dyktowali co ma być. Zatem były już: koń, dinozaur, motyl, jednorożec, sowa, kot, lis, smok, ciężarówka, łąka z króliczkami i motylkami, Zygzak Mcqueen na drodze otoczonej kaktusami i krzakami oraz czarna pajęczyna z czarnym pająkiem na czerwonym torcie, czyli znak Spiderman'a.
W tym roku postanowiłam zrobić niespodziankę robaczkom i przygotować coś bez ich sugestii i wiedzy. 
        Strasznie to było ciężkie dla córy, że nie może wejść do kuchni. I co ona biedna poradzi, że akurat tego dnia ta kuchnia, tak strasznie ją do siebie przyciągała ^^
       Stwierdzając, że trzy torty to lekka przesada (nawet dwa nigdy nie są zjadane w całości..), stwierdziłam, że dziewczyny będą mieć wspólny tort, a pierworodnemu robi się osobny. Pomysły były fajne. Wiedziałam, że starsza córa na pewno będzie zadowolona i ucieszy ją mój pomysł.
Męczyłam się w kuchni cały, calutki Boży dzień - jak to się mówi. Samo pieczenie spodów, a musiałam mieć ich 9 (po 3 w trzech różnych kształtach) trwało do 17:30... Potem przygotowywanie mas, rozdzielanie, barwienie + dodanie owoców do mas, które miały wypełniać tort od środka. Zawsze kroję drobno brzoskwinie w zalewie i dodaję do masy, wtedy jest mniej mdłe i wszystkim smakuje ^^.
      Aby przygotować tort dla dziewczynek moich musiałam najpierw rozrysować projekt na papierze, potem stosownie go pociąć, aby dopasować do przygotowanych sposób, a na koniec najgorsza robota - przycinanie spodów według wzoru.
         Później zostało jeszcze nakładanie masy wierzchniej i zdobienie całości. Gdy skończyłam całą robotę, była godzina 21...

Efekt? Nie jest to cud świata, ale jak na domowe warunki i zmęczenie, to chyba źle nie jest ^^




        Co najważniejsze dzieci zadowolone. Ba!. Wspominałam już, że byłam pewna iż Raindow Dash z pewnością spodoba się mojej córci. Jednak takie reakcji, jaką otrzymałam nie spodziewałam się. Po pierwszym szoku, gdy weszłam z tortem na rękach, do pokoju dziewczyna zaczęła skakać i krzyczeć to wszystkich zgromadzonych "Rainbow!! To jest Raindow Dash! Przecież to Rainbow!!". Trzeba było ją stopować, żeby wreszcie zdmuchnęła tę świeczkę ^^.
        Syn, jak to syn zadowolony, ale umiarkowany w emocjach. On tak już ma. Ale gdyby mu się nie podobało, wiedziałabym o tym.
Jestem bardzo zadowolona, że mogłam sprawić im radość. Czuję satysfakcję z mojej ciężkiej pracy. 
       W piątek wieczorem mąż stwierdził, że za rok torty zamawiamy, ale nie ma mowy!!. To nie jest może łatwe i zajmuje dużo czasu, ale daje ogromną satysfakcję mnie samej, a i dzieci będą miały pamiątkę i wspomnienia z dzieciństwa, że mama sama torty im piekła. Mam nadzieje, że zaowocuje to również tym, że w przyszłości również będą chcieli robić takiego typu prezenty swoim pociechom.
      Córa już w piątek się mnie pytała z nadzieją w głosie, czy ona też będzie takie torty piekła, jak będzie dorosła ^^

       To co?. Teraz wasza kolei, aby pokazać dzieciom, jak to działa i sprawić im przyjemność, naprawdę niewielkim kosztem. Wystarczy samozaparcie i trochę tak cennego czasu. Torty nie muszą być doskonałe, nie muszą być idealne, równe i obłożone masą cukrową ( wcale nie taką łatwą w przygotowaniu i nakładaniu. Wiem... próbowałam!!)
         Dajcie czadu! Dajcie coś z siebie, to naprawdę niewiele kosztuje, a i wam samym da wiele radości ^^.

Pozdrawiam,
Agafi




piątek, 26 stycznia 2018

Podstawowe zasady życia... i bądź tu dorosłym

      Kiedyś (mimo mojego braku talentu do rysowania komiksów) popełniłam pewien mini komiks, składał się z trzech okienek. W pierwszym mała dziewczynka oznajmia, że chciałaby być dorosła (no przecież to takie fajne, nie?). W drugim nastolatka mówi nadąsana, że nie może się doczekać, aż będzie dorosła. W ostatnim zaś słychać z różnych stron "mamo, mamuś, mamo!!", a na obrazku widnieje nie kto inny, jak wspomniana mama mówiąca "Chciałabym znów być dzieckiem... -_-'".
Znacie to?

      Cóż... ogólnie nigdy nie odczuwałam tego typu rozterek. To znaczy nigdy nie marzyłam o tym, aby wrócić do podstawówki czy liceum. Oczywiście w kółko słuchałam w będąc w sp "Zobaczysz, w liceum zatęsknisz za podstawówką"... Nie, nie tęskniłam. Z osobami, z którymi układało mi się dobrze miałam kontakt i mam nadal, więc nie czułam nigdy przemożnej chęci powrotu tam. Zwłaszcza, że "kochana" wychowawczyni(pani od polaka) uwielbiała gnębić, robić z człowieka głąba przed innymi i twierdziła (czego nie omieszkała powiedzieć mojej mamie), że ja się nie nadaję do LO i powinnam iść do zawodówki albo technikum.
     By się pani zdziwiła, jakby usłyszała, iż : Skończyłam LO! i nawet napisałam maturę z polskiego na 5 ^^; skończyłam studium dziennikarskie broniąc się na 4 oraz (uwaga tu werble) ukończyłam Studia Pedagogiczne i obroniłam magisterkę na 5 ^^. (Pomijam, że na najtrudniejszym 3 roku urodziłam syna, a egzaminy pozdawałam i studia skończyłam :P)

       Liceum?. Oh, liceum... szkoda nawet wspominać... bo przecież lubiłam się z "kujonami" (to nic, że mnie do nich było daleko, hehe), nie palę, nie piję i O ZGROZO!! nie chodziłam na wagary!!
Boszszsz... No jak ja mogłam!!, jak mogłam mieć własne zasady i się ich trzymać?! ;)
     A no mogłam i bardzo dobrze mi z tym do dzisiaj. Dobrze mi być asertywnym, choć nigdy nie odmawiałam i nie odmawiam innym wsparcia i pomocy. (kto potwierdza ręka w górę?)
    Of course tam, w tym LO, słyszałam na każdym kroku "Zobaczysz, jak pójdziesz na studia zatęsknisz za liceum!"... Yyyyy... Nie, nie tęskniłam i nie tęsknię ^^. Ale jakoś ciężko tęsknić za najgorszym okresem w moim życiu. Nie z powodu niezrozumienia i nawału nauki, choć i zapewne to się przyczyniło, ale również z powodu natłoku innych spraw i problemów, no i kilku toksycznych znajomości - Ufff... okres dojrzewania, nie? ;)
      Tu również, jeśli było warto, a i drugiej stronie zależało, to kontakt się utrzymał do dziś.

     Studia? Jak to studia. Były lepsze i gorsze chwile, ale ogólnie nie narzekam. Nawiązałam kilka znajomości, pozytywnych i tych... mniej pozytywnych, a nawet niekiedy toksycznych. No fajnie było, fajnie. Trudno zapomnieć o 5 latach życia. O wszystkich fajnych i zabawnych sytuacjach, o stresach i śmiechach związanych z egzaminami i zaliczeniami. Ciężko zapomnieć zwłaszcza, że w tym okresie spotkało mnie to co w moim życiu najbardziej pozytywne. Wzięłam ślub ^^ - ale było załatwiania z tą zmianą nazwiska :P - i urodziłam naszego pierworodnego, a jednocześnie upragnionego syna ^^.
      Jednak mimo to, po zaliczeniu ostatniego "egzaminu" i otrzymaniu tytułu magazyniera "mgr" ;), stałam się najszczęśliwszą osoba na świecie :D. 


      W sumie... kiedy myślałam o tym poście, co innego chodziło mi po głowie, ale ... Niech będzie i tak ^^.

To co z tą dorosłością i podstawowymi zasadami życia?.

       Miałam zawsze dwie podstawowe, które chyba od zawsze powtarzałam.
1) Nie ufaj nikomu, a zwłaszcza sobie samemu!
2) Jeśli chcesz na kogoś liczyć, licz na siebie!
Ale muszę tu też dopisać, wyżej wspomnianą już zasadę, która wydaje mi się być na równi z pierwszą, jeśli nie przewyższającą ją.
1*) ZAWSZE trzymaj się własnych zasad i bądź im wierny.
Kiedyś jedna "znajoma" zdziwiła się, gdy na jej pytanie "Czy gdyby cała klasa szła na wagary, to bym z nimi nie poszła?" odpowiedziałam stanowcze i pewne NIE!. Kobieta była zdziwiona, zdegustowana i w ogóle wszystko co w tym temacie. Bo jak to tak!!. Przecież powinnam być lojalna wobec swojej klasy!
      Hm... A czy klasa była kiedykolwiek lojalna wobec mnie?. Po za tym, a raczej przede wszystkim! - czego nie omieszkałam jej powiedzieć - Uważam, że przede wszystkim powinnam być lojalna wobec siebie i własnych zasad. Nauczono mnie, że lepiej iść na sprawdzian i dostać 1, niż uciec!. Bo nauczyciele zawsze widzą nasze starania, nawet jeśli oceny tego nie pokazują. Nigdy nie uciekałam przed problemami, więc i przed szkołą też nie.
     Że co proszę?, że zbyt szybko dorosłam? Oh jo!. Życie moi drodzy, życie tak się poukładało, że przyszło mi szybko dorosnąć, dojrzeć. Nie mówię, że to tylko to, bo i charakterek mam, jaki mam ^^
Mam tez to do siebie, że im bardziej mnie ktoś do czegoś przekonuje, tym bardziej się zapieram ^^. Ot taki ze mnie już człek i pewnie nigdy się nie zmienię.

      Swoją drogą ten przykład i wiele innych pokazują, że gdy jesteśmy dziećmi/ młodzieżą wymaga się od nas przestrzegania zasad. Zaś, gdy jesteśmy dorośli nagle okazuje się, że jesteśmy zbyt zasadniczy i w ogóle fe, bo nie naginaliśmy ich/ nie naginamy na poczet innych.

      Punkt numer 2 ostatnio przypomniał o sobie. Ale o tym innym razem.

Zatem:
1) Pamiętajcie, nie warto przejmować się innymi, skoro oni nie przejmują się wami.
2) Trzymajcie się swoich zasad i bądźcie asertywni!! Nie dajcie się wykorzystywać na każdym kroku!
3) Zawsze macie kogoś na kogo możecie liczyć! Na samego siebie, on was nigdy nie zawiedzie, gdy na czymś naprawdę wam zależy ^^ ---> To wstęp do następnego postu, a tymczasem wracam do obowiązków, gdyż - UWAGA - piekę biszkoptowe spody, a zaraz zabieram się za robienie tortów dla moich milusińskich. Jutro imprezujemy spóźnione, potrójne urodzinki ^^

P.s 1 - Nie ma odzewu, czy chcecie ciąg dalszy powieści, to ja nie wiem... pisać, nie pisać?
P.s 2 - Zauważyłam tam trochę błędów, wybaczcie...
P.s 3 - Czy dzisiejszy post nie jest za bardzo chaotyczny i bezsensowny? O_o

Pozdrawiam,
Agafi

poniedziałek, 22 stycznia 2018

Sieczka w głowie... natłok myśli i zdarzeń.

     Szczerze przyznam, że pomimo mojego pozytywnego nastawienia u śmiechu na ustach, każdego dnia, ten nowy rok zaczął się od masy bardzo złych, wręcz tragicznych w skutkach zdarzeń i wieści... (pomijam, że w wiadomościach, co chwilę jakieś tragedie i śmierć...aż strach muzyki w radiu słuchać...). Nawet wczoraj otrzymałam wiadomość, że w sobotę odszedł za tęczowy most kocurek mieszkający u mojej mamy, którego to ja przytaszczyłam początkiem liceum do domu. Miał już 16,5 roku i ostatnimi czasy wyglądał już bardzo źle, dlatego spodziewałam się tej wiadomości, a mimo to żal czarnego łobuza.
     Tak, tak. Jak przystało na wiedźmę miałam własnego czarnego kota ;)
     Żeby nie było, że tylko źle i tylko łzy w oczach. Wczorajszego wieczoru przyszedł na świat mały Gabryś, synek mojej przyjaciółki ^^. Z tego miejsca pragnę raz jeszcze serdecznie pogratulować rodzicom i starszemu o półtorej roku i jeden dzień bratu ;).
       A no i jeszcze znów miałam "przygody urzędowe", ale stwierdziłam, że aż szkoda w ogóle o tym wspominać. Tym razem nie miałam szczęścia do człowieka za stołkiem ;), tyle powiem tylko!.
     W ostatnim czasie przez to wszystko, w mojej głowie kłębiło się tak wiele różnych myśli, tyle niby miałam do powiedzenia/napisania, a jednak spełzło na niczym... Co siadałam do pisania lub choćby zbierałam myśli do kupy, żeby miało to jakiś sens, to dochodziłam do wniosku, że nie.. to nie jest dobry pomysł. Albo temat zbyt smętny, albo też nie chciałam naruszać czyjejś prywatności i rozdrapywać przykrych ran. W końcu jeden uzna, że oddałam hołd, a ktoś inny będzie oburzony, bo nie życzy sobie, by pisać o jego bólu i stracie...
    Czasem nachodziły mnie myśli, że najwięcej czytelników przyciągają blogi i posty dotyczące dzieci i ich wychowania. Wszystko fajnie. Jesteś przecież matką, pedagogiem z doświadczeniem w pracy z dziećmi w różnym wieku!. Ale potem przypominam sobie te wszystkie czytane farmazony, te komentarze i kłótnie ludzi w nich... I szybko dochodzę do wniosku, że na co mi to? Czy potrzeba mi, żeby jeden mądry z drugim wykłócał się o słuszność moich teorii i zachowań?. Cóż... akurat w psychologii i pedagogice jest (moim skromnym zdaniem) tak, że ponieważ należy rozpatrywać ludzi (tak, dziecko też ludź) w formie jednostki, a co za tym idzie każdy jest inny i należy do niego dostosowywać wiele istniejących teorii lub też tworzyć nowe.
      Nie ukrywam, że z pewnością nie raz zdarzy mi się napisać post w tym temacie i kierunku!. Jednak czy chcę, aby cały mój blog był temu poświęcony?. Przecież nie tego oczekiwałam, przecież szukam zainteresowania moim pisarstwem!. Przecież marzę o wydaniu książki...
       Czasem łapie się natomiast na czymś innym - "A może by tak założyć drugi blog, fotograficzny i zamieszczać w nim swoje najlepsze zdjęcia?". I tu takie RYP! prosto w łeb, najlepiej wałkiem do ciasta... "Mało masz roboty kobieto?, mało zajęć?". No... nie... niestety nie. A, że za jakiś czas mam nadzieję, spełnią się moje dalsze plany, na pewno będę w tym kierunku zakładała stronę internetową, więc na co mi jeszcze teraz dodatkowy blog?.
      To o czym pisać dzisiaj?. O tym, że ryby na mnie patrzą, bo akwarium nie umyte?. O tym, że za oknem wreszcie piękny śnieg i wszyscy w koło chwalą się, jakie to zabawy na śniegu mają i jakie cudne bałwany ulepili, a my siedzimy zamknięci w czterech ścianach, bo jedno z gorączką, a drugie rzyga?... A trzecie... trzecie odpukać zdrowe, ale znów ze szczepienia nici, koro reszta nie jest na chodzie... Trzecie z dnia na dzień zmieniło się z pełzaka w małą jaszczurę, a teraz już korzysta z każdej okazji do tego by stać w pionie. Łóżko, krzesło, kosz z zabawkami, suszarka na pranie, stolik. Jak trzeba to nawet zabawki i paczka pieluch są dobre,żeby wstać ^^.
      Ja się mogę pochwalić, że kupiłam sobie te nieszczęsne kozaki ^^. No może nie idealne, ale jak na tegoroczny wybór najlepsze, jakie były dostępne. Grunt, że mam w czym chodzić zimą. 
     I przede wszystkim z przepisywaniem książki, też mogę się pochwalić, bo powoli ku końcowi (mam już 233 strony na 298 ^^. (skończę ten post i wracam do pisania dalej... na ile mi dzieciaczki dadzą). To znaczy ten... jak to przerobię na właściwy format to będzie pewnie ponad 300, bo oczywiście sprawdziły się moje przepowiednie i no... ten tego... sporo się poprawiło, dopisało... i książka dorobiła się podziału na rozdziały... (siostra na M - dostaniesz już nową wersję, starej nie dam już ^^)
      I co mi z tego wyszło?. Post o wszystkim i o niczym. Kurcze, patrz!. Taka sieczka, jak w mojej głowie ^^. Nie. W mojej głowie jest o wiele , wiele gorzej!

      Tak patrze na te moje wypociny i sobie myślę.... Nie ma to, jak rozmawiać samej ze sobą ^^. Zadawać sobie pytania i na nie odpowiadać, hahaha. Ale może mi to wybaczycie?.

      A swoją drogą!, jak wam się podobały te fragmenty mojej powieści, które zamieszczałam do tej pory?. Chcecie ciąg dalszy czy sobie darować?
Czekam na jakieś wasze zdanie w tym temacie. 

Pozdrawiam,
Agafi

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Tournee po urzędach czyli łazęga pospolita, wyższość konieczna + przygoda nad przygody ^^

     Przez cały weekend myślałam o tym, że pasowałoby coś napisać. Jednak tak sobie pomyślałam... a wstrzymam się do poniedziałku, idę po urzędach załatwiać sprawy, to na pewno będzie coś do opowiedzenia. Nie inaczej, oj nie inaczej ;)
     W związku z tym, że zakończył się okres mojego macierzyńskiego (w w pracy nie przedłużono mi umowy, w czasie jego trwania, ekhem...Nie skomentuję ^^) musiałam zarejestrować się w ukochanym Urzędzie Pracy. Ale, hola, hola!! Aby to zrobić musiałam wpierw przejść / przejechać się do ZUS'u, aby pobrać stosowne zaświadczenie, o zakończeniu pobierania zasiłku macierzyńskiego. To na złamanie karku, by załatwić wszystko jak najszybciej (bo malutką zostawiłam z babcią) lecę do tych urzędów. 
    Pierwszy oczywiście ZUS. Wchodzę, ludzi dużo nie ma, uprzejma pani wydała mi numerek, to czekam ^^. Czekam.... czekam.... Niby ludzi nie ma, a jakby wszyscy się uparli, do tego samego stanowiska iść, o i ja... Jest, udało się. Wywołali mój numerem (szczęśliwą 13, hehe) idę dziarsko do stanowiska, witam się uprzejmie, siadam i przechodzę do rzeczy. Pani równie miła, jak pierwsza  wie o co chodzi, to też bierze ode mnie dowód i wklikuje w komputer dane. I teraz zaczynają się schodki. Bo choć macierzyński miałam do 11 stycznie (nie wiem czemu nie do 12, ale kij) i wypłacono mi pieniążki dnia 5.01, to w związku z nową płacą minimalną od nowego roku naliczają mi wyrównanie - parę groszy -_-'... litości... i wyrównanie planowane jest na 23.01... W związku z tym... LIPA!, bo pełną dokumentację dostanę dopiero po 23.01....
    Jednak miła pani zreflektowała się, że przecież bez zarejestrowania się w UP nie dostanę ubezpieczenia, a u nich i tak już to było naciągane, a i to tylko ze względu na przebywanie na macierzyńskim. Pani musiała pogmerać, skonsultować się i udało się... Zatem otrzymałam papierek, z adnotacją, że wyrównanie w trakcie i dopiero po 23.01...
    Dobra!. To teraz fru do Urzędu Pracy, do którego oczywiście nijak mi po drodze. Z buta, bo autobusy i busy kursują wiadomo jak, a na dodatek musiałabym się przesiadać, płacić podwójnie i w ogóle szkoda zachodu i straty czasu!. Dotarłam dość sprawnie, choć trochę to zajęło, ale lubię chodzić, to przy okazji trochę kalorii spaliłam (pomijam,  że przecież bez śniadania, bo się spieszyłam z rana - tylko dzieci do szkoły wyprawiłam, oddelegowałam najmłodszą do babci, a starszą odprowadziłam do szkoły).
     Jestem, wchodzę i od razu ruszam do informacji zrobić ksero dokumentu z ZUS'u. Nie pierwszy raz tu jestem, to wiem, że i tak mnie odeślą po ksero, to od razu kopię zrobię, będzie z głowy i czasu zaoszczędzę. Pełna werwy więc zrobiłam, co miałam zrobić, zerkam na tablice na ścianach (bo widzę, że się coś pozmieniało) i sprawdzam, gdzie mam iść. Jest. Gmina taka i taka, pokój taki i taki. Oki, to lezę, siedzi 4 panów. Podchodzę, "dzień dobry" i pytam, który z panów ostatni do mojej miejscowości. Panowie patrzą na mnie, jak na kosmitkę, więc się kosmitka zreflektowała i dopowiada "chyba, że teraz się coś zmieniło i jest jedna kolejka". Otrzymuje informację, że owszem jedna. Odzywa się pan, który jest ostatni, to dziękuję i siadam.
     Głupia skarpetka zsuwała mi się cały czas, jak szłam. Była już chyba w połowie stopy... Myślę sobie. Dyskretnie zdejmę but i poprawię ją, co by mnie nie obcierała i nie drażniła. I tu... TRACH!!... podeszwa mi się oderwała...Nosz... *^#**&#$# !!
    Super... wręcz rewelacyjnie... Się wkurzałam przez ostatni okres czasu, że muszę iść do UP i znów będą "urzędasy" patrzeć na mnie, jak na lenia, co to mu się pracować nie chce i do urzędu przychodzi -_-'... to teraz jeszcze będą patrzeć, jak na obdartusa z zepsutym butem... Mąż w pracy, to nie poratuje nawet, a tu trzeba jakoś do domu jeszcze potem wrócić... 
     Włączyłam myślenie na najwyższych obrotach iiiiiiii... "Muszu Ty geniuszu!" - jak to powiedział smok w Mulanie. Buty mają sznurówki, na dodatek dla ozdoby ^^. Zatem rozwiązałam ją, przeciągnęłam pod butem, ściągnęłam mocno i zawiązałam pikną kokardkę^^. Sprawdzam. Jest! Trzyma się! Alleluja!!.
      Oczywiście mimo, że przede mną była tylko kilka osób naczekałam się niemiłosiernie. Zawsze zastanawiał mnie fakt, że w tym urzędzie ludzie (pracujący tam) tak beztrosko i bez pośpiechu sobie chodzą tam i z powrotem... Ja rozumiem, że ludzie bezrobotni tam przychodzą, więc może się im wydaje, że nigdzie się nie śpieszą? Hm... jest to jakieś wytłumaczenie. Tylko może Ci ludzie - bezrobotni - woleliby ten czas poświęcić na , no ja nie wiem, na przykład.... SZUKANIE PRACY!!. Zazwyczaj jeszcze panie w miniuweczkach, na szpileczkach (swoją drogą, moim osobistym zdaniem - niestosowny struj dla urzędnika) nosiły w rękach kubeczki, czajniczek, bo trzeba kawkę zrobić (choć chyba od tego mają tę przerwę - określoną na drzwiach każdego pokoju. Dziś chodziły sobie bezceremonialnie z pustymi rękoma...
     W momencie kiedy już szykowałam się by wejść do pokoju, gdzie pani siedzi przy stanowisku i nic nie robi - a na ekranie widnieje "Zajęte, proszę czekać" i powiedzieć, że zostawiłam małe dziecko w domu i ciutkę mi się śpieszy... Wreszcie wyświetliło się "Wolne".
    To idę, lecę, pędzę! Znaczy się, powoli i z udawana gracją, co by mi podeszwa nie klapała w trakcie chodzenia. Wchodzę zatem, "dzień dobry", siadam i do rzeczy. Chciałabym się zarejestrować, już byłam, dokumenty są. Standardowo dowód osobisty podaję, pani wpisuje w komputerek i wszystko jest. Jednak, żeby nie było za przyjemnie, to teraz już nie chcą kopii dokumentów, teraz robią skany. Oczywiście pani nie skanuje u siebie, więc i tak musiałam drałować przez pół urzędu, do pana w informacji, aby mi te dokumenty zeskanował -_-' (mój biedny bucik, chlip...) Oczywiście, będzie trzeba donieść po 23.01 dokument z ZUS'u, bo przecież bez tego nie przeżyją ;) . A na koniec ciekawostka i nowa rewelacja. UWAGA!!Moje świadectwo pracy jest złe, bo brakuje w nim numeru "4" przy artykule w pierwszym punkcie.. Musza mi to poprawić i również trzeba donieść przy następnej okazji, bo też nie przeżyją ;)

      Ale przeżyłam! Załatwiłam!!.
Reasumując.
    Panie w urzędach wyjątkowo miłe i przystępne z chęcią pomocy i rozmowy. Ale same urzędy pracują, jak zawsze. Czyli biurokracja je zjada i spowalnia, a głupie zasady są niedostosowane do potrzeb zwykłego, szarego człowieka, który do tych urzędów chodzić musi.

    But dożył powrotu do domu. Ile osób zauważyło, że lekko klapie mi tył podeszwy? Nie mam pojęcia, ale dziwnych spojrzeń nie odnotowałam, więc chyba niewiele ;D. Dziś czeka mnie natomiast kurs po nowe buty zimowe ^^ i obym coś znalazła, bo w tym roku już szukałam przed świętami i tegoroczna - tego sezonowa moda, to kompletnie nie mój gust...


Pozdrawiam,
Agafi

wtorek, 9 stycznia 2018

Rok z życia w migawce lekarskiej ;)

    Pierwszy rok życia wcześniaka to często stado badań, wizyt u specjalistów i innych, tym podobnych mało przyjemnych przeżyć. U nas poszło gładko. Wizyta w poradni neonatologicznej po pierwszym miesiącu życia i usg mózgu wypadło świetnie, badania krwi były w normie, więc usłyszeliśmy, że możemy sobie ich darować ;). Tak samo miała się sprawa ze sprawdzaniem słuchu w poradni Laryngologicznej. Wszystko przebiegło bez zakłóceń, wszelkie pomiary były w normie, zatem pani poinformowała nas, że mamy dzwonić tylko jeśli zauważyły jakieś niepokojące objawy (na szczęście nic takiego, nie ma). 
     Dużo dłuższą przygodę mieliśmy z poradnią okulistyczną, bowiem wcześniaki narażone na wady wzroku muszą być sprawdzane kolejno po: pierwszym miesiącu, drugim miesiącu, trzecim miesiącu, szóstym miesiącu oraz w 12 miesiącu życia... ufff...
     Zabieg jakże mało przyjemny dla małego pacjenta i jego rodziców. Całe szczęście, że na mnie nie działają takie rzeczy (w końcu miałam być weterynarzem :P, cóż nie wyszło, ale zapał do zabiegów wszelakich pozostał ^^). Nie dość, że mały robaczek musi mieć zakrapiane oczka 3 razy co około 15-20 minut (starsze półroczne i roczne dzieci, jak dobrze idzie 2 razy co pół godziny), to na koniec rodzice muszą dziecko przytrzymać w pozycji leżącej, a pani/ pan zakłada na oczko specjalne, metalowe - czy metalowo podobne - cążki, które uniemożliwiają dzieciątku zamknięcie oczka.
     Dzisiaj zakończyliśmy tę mniej radosną część pierwszego roku naszej małej gwiazdy, która z dnia na dzień przestaje być pełzakiem, a staje się poprzez raczka małym wstającym i chodzącym łobuzem ;). Nawet obyło się bez metalowego badziewia. Pani dr poradziła sobie paluszkami :). Na koniec usłyszeliśmy, że ponieważ - uwaga cytuję - "Dziecko jest już stare" :P, to była już ostatnia wizyta. A poważnie, ponieważ za każdym razem wszystko było w najlepszym porządku ^^.
     Teraz już tylko czeka nas standardowe badanie wzroku między 3 - 4 rokiem życia w zwyczajnej poradni okulistycznej :).
                                                                  Juhuuuu!! Koniec :).
      Nasza córcia rozwija się cudownie i z każdym dniem wynagradza nam, coraz mocniej ten cały stres i lęk, jaki zaserwowała wszystkim będąc jeszcze pod moim serduszkiem ;).
      Dziś od powrotu z z poradni cały czas próbuje stawać i ciągle podnosi kuperek do góry opierając się na rękach i wyprostowanych nogach :D. Mały cwaniaczek oparł się nawet na siostrze, która leżała na podłodze ;).
     Rozrabiaj dalej moje serduszko :*

To się pochwaliłam ^^.
Wszystkim wam życzę takiego szczęścia w nieszczęściu i takiej radości i pociechy z waszych najbliższych i najmilszych :)

Pozdrawiam,
Agafi

niedziela, 7 stycznia 2018

Dziś poważnie

     Nie lubię polityki i staram się do niej nie mieszać. Wyznaję też zasadę, że o trzech rzeczach się NIE DYSKUTUJE!! 
- Polityce
- Religii
- Gustach
    Moja święta zasada. Każdy ma prawo do własnych poglądów i upodobań, a innym nic do tego, jeśli nie wyrządza to krzywd. Zresztą nie można mówić o dyskusji, jeśli dwie strony nie są wobec siebie neutralne. Jeśli któraś z nich usilnie próbuje przekonać druga do swoich racji, jeśli obraża i wyzywa, to już nie jest dyskusja.

    Drażni mnie jednak, że polityka (a raczej jej przedstawiciele) próbują mieszać w naszym życiu i nas samych. Ci, którzy krzyczą najgłośniej chcą się tylko nachapać, a reszta nie ma prawa głosu... Taka prawda.
    Kiedy po maturze studiowałam dziennikarstwo (tak, po za pedagogiką, mam również i to wykształcenie ^^), mieliśmy możliwość rozmawiania z różnymi osobistościami i zwyczajnymi ludźmi. Pewnego razy zorganizowano dla nas spotkanie z panem, który próbował swoich sił w polityce właśnie. W rezultacie wyznał nam, że ponieważ przyszedł z dobrymi zamiarami i chciał zmieniać świat na lepsze, od razu sprowadzono go na ziemię. Nie miał żadnej siły przebicia i żadnych szans, więc po wielu próbach i bojach zrezygnował...

    Co najbardziej drażni mnie w polityce i w wielu ludziach?. To, że jeśli ktoś czyni dobro, jeśli ma w sobie siłę przebicia i osiągnie jakiegokolwiek rodzaju sukces, to zaraz starają się go zgnębić, wyszukać wszystko złe i pokazać, że to czarna owca. Tak dzieje się również z pewną coroczną akcją, którą moja rodzina wspierała od... pewnie samego początku.
Tak, tak... część z was pewnie już wie, o czym chcę pisać. Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy i Jurek Owsiak.
   Ja nie wiem... Osobiście nie obchodzi mnie kim był jego ojciec, dziadek czy babcia stryja... Nie obchodzą mnie jego poglądy polityczne i religijne. Człowiek organizuje z roku na rok ogromną imprezę charytatywną wspierając przy tym ogrom szpitali i ośrodków zdrowia, zabezpieczając w sprzęt, który ratuje życie wielu osób oraz poprawia ich jakość życia począwszy od nowo narodzonych dzieci, po dorosłych i ludzi w podeszłym wieku.
Zwyczajnie należy rozróżniać życie prywatne od tego co robi się dla świata. Jeśli ktokolwiek ma coś na sumieniu, to jego indywidualna sprawa, a krzyczący wierzący powinni być świadomi, że za zło się kiedyś odpowie, co nie? ;). Każdy działa wedle własnego sumienia i sam z nim żyje. Tyle!
    Osobiście posiadam trójkę dzieci i wszystkie one miała badany słuch po narodzinach za pomocą sprzętu WOŚP. Mało tego! Najmłodsza nasza latorośl, jako wcześniej wymagała ogrzewania ciałka i leżała pod otwartym inkubatorem, również przekazanym szpitalowi przez WOŚP. Tak samo było z bliźniętami mojego brata i bratowej, które przyszły na świat przed czasem. W czasie, gdy przebywałam z moja malizną w szpitalu na oddziale neonatologicznym leżało łącznie sześcioro dzieci, kilkoro z nich wymagało większego zaangażowania i lepszego, bardziej zaawansowanego sprzętu niż moja mysza. I miały go właśnie dzięki wspomnianej fundacji.
   A Mysza urodziła się 13 stycznia czyli właśnie w czasie zbiórki WOŚP zmagałyśmy się z najgorszymi, pierwszymi dniami :). Pamiętam, jak 15 stycznia odwiedził nas mąż z dziećmi, wszyscy mieli na kurtkach serduszka ;). Mąż powiedział, że wcześniej wyjaśnił im co to za akcja i pod kościołem przekazali pieniążki do puszek wolontariuszy.
Myślę, że od szukania dziury w całym i niszczenia "zła" ważniejsze jest pokazać dzieciom tej strony świata. Uczyć dobra i wsparcia dla biedniejszych, chorych i potrzebujących. Dzieci należy uczyć empatii, a nie szarości i brutalności świata!

     Słuchałam wiele razy wywody, teksty i zarzuty, że jakoby Jurek Owsiak pobierał pieniądze z akcji dla siebie. Hm... szczerze?. Nie wiem czy w to wierzyć czy nie. Nie osądzam ludzi jeśli nie znam szczegółów i nie miałam możliwości zapoznać się z argumentami obu stron. Jednak czasami nachodzi mnie taka myśl... "Nawet jeśli... to biorąc pod uwagę jak wiele dobrego przez te wszystkie lata zrobił dla ludzi, to mam to gdzieś!".
     Pragnę przypomnieć, a wielu uświadomić, że organizacja takiej wielkiej imprezy, takiej wielkiej zbiórki, aukcji itp., która odbywa się każdego roku wymaga pracy zapewne CAŁOROCZNEJ!!. To nie jest jeden dzień, jedna noc, jakby się mogło wydawać. Nawet tydzień czy miesiąc zapewne nie wystarczą na przygotowanie wszystkiego. To szukanie sponsorów, celebrytów, którzy wesprą akcję, odpowiednich osób, które zachęcą innych, znalezienie wolontariuszy (na szczęście nie brakuje dobrych serc), znalezienie miejsca, dogadanie szczegółów wykorzystania go (wiecie, zwykle za wynajęcie sceny czy pomieszczenia się płaci słone pieniądze!), rozplanowanie i rozlokowanie wszystkich szczegółów, osób itd. Mogłabym tak wymieniać i wymieniać, bo pracy przy tego typu imprezach jest naprawdę cała masa!, ale może wystarczy to minimum uświadamiania ^^.
    Może ja się na tym nie znam.... i oczywiście wiem, jestem świadoma, że po za Jurkiem Owsiakiem są w WOŚP całe zastępy osób odpowiedzialnych za przygotowanie wszystkiego. Ale to się kiedyś zaczęło?. Kiedyś ktoś wpadł na pomysł i rozpoczął niełatwą procedurę, by to uruchomić i pokazać światu!
   Z tego co wiem, to WOŚP zajmuje się nie tylko jedną wielką aukcją charytatywną i zbiórką pieniędzy w jednym dniu stycznia, ale również prowadzą całoroczne akcje w tym edukacyjną - Uczą pierwszej pomocy dzieci w szkołach!!.

    To wszystko jest NAPRAWDĘ WAŻNE, a nie polityczne przepychanki...
   Mogłabym wymienić kilka innych "instytucji", które robią mniej, a więcej borą dla siebie... ale zachowam to dla siebie, by nie być taką, jak wyżej wymienieni ;).

Zatem kończąc krótko... TAK! Wspieram WOŚP!!

Pozdrawiam,
Agafi

piątek, 5 stycznia 2018

Gdzie by się tu zaszyć?

      Staram się... rany, jak ja się staram... przepisać tę moją książkę... Czas ucieka, jak szalony i wiem, że mam go coraz mniej :/... a mimo to, wciąż jest coś innego, ważniejszego, jestem zbyt zmęczona lub zwyczajnie nie mogę się skupić.
     Nie powiem (bo już nie zliczę) ile razy patrząc w stronę komputera myślałam "Niech mnie ktoś kopnie, do tego pisania..."albo "weno wróć!!". Prawda jest jednak taka, że najtrudniej zacząć, potem już jakoś idzie. To zaczęłam i przepisałam 14 z 300 stron -_-'. Rewelacja :D. I na tym stanęło.
   Co tu dużo mówić... takie życie matki polki - pisarki ;). Jak nie jestem pochłonięta przyziemnymi sprawami typu: sprzątanie, gotowanie, pranie, prasowanie itp., to czas zajmuje mi pełzak. Potem starszyzna wraca ze szkoły i zaczyna się akcja zadania, nauka i... cała reszta :D.Znacie to?
  Broń Boże, nie narzekam!. Mnie tam jest dobrze. Cóż jestem typem kury domowej (może niestandardowym, bo jestem nad aktywna, jak ktoś z ADHD i też żadna praca mnie nie przeraża) i nie wstydzę się tego!. Tak sobie biadolę tylko, że ciągle gdzieś mi dni uciekają, a nawet jak próbuje się skupić, bo akurat mam chwilę dla siebie (za to należą się podziękowania moim grzecznym dzieciom i kochanemu mężowi), to co chwilę ktoś przechadza się obok i mnie rozprasza... 
    Już i tak jedynym miejscem, które mogłam sobie przywłaszczyć jest kuchnia. I w tym miejscu przypomniały mi się słowa polskiej wersji "Allelujah" - "kuchenne krzesło tronem Twym..." :P. Ciężko jednak się nie oderwać od pracy, jeśli: a to przechadza się obok syn, bo po jabłko przyszedł (średnio ze 3 - 4 jabłka w przeciągu popołudniowych godzin). Nie da się zresztą przejść obok mamy, żeby jej nie pogłaskać ;). Innym razem przyjdzie córcia, bo musi mi powiedzieć coś pilnego, albo lepiej! Pokazać coś w swoim pokoju lub bajce i trzeba ruszyć... się. Na koniec, jak wreszcie napiszę kilka słów... o zgrozo, słyszę płacz najmłodszej z drugiego pokoju, świadczący o głodzie, którego tatuś nie rozróżnia spośród innych płaczów z powodu zmęczenia, czy zwyczajnej nudy. Chociaż, chociaż.... ostatnio zaczyna być z tym coraz lepiej ;). Teraz słyszę "Czy ona nie będzie głodna!?" ^^. Nie no, na poważnie kobieto! Nie narzekaj na męża. Tak naprawdę, to ładnie zajmuje się dziećmi i domem :*. Ale ja mam też świadomość, że on jest zmęczony po pracy i staram się nie pozostawiać go samego z marudnym na wieczór stforkiem. I znów się odrywam, choć miałam się skupić na pracy...

    Tak marzy mi się mały pokoik, w którym mogłabym się zaszyć sama, ze słuchawkami i głośną muzyką. Odcięcie się całkowicie od świata i stuprocentowe skupienie nad pisaniem, tylko i wyłącznie!!

    Kilkukrotnie próbowałam po prostu i zwyczajnie zarwać nockę. Nawet udało się to zrobić parę razy, ale kolejnego dnia czułam, że nie dam rady kolejnej zarwać. Albo inaczej!. Dać radę, to bym dała. Jednak jako świadoma matka i pedagog w jednej osobie wiem, że mogłoby to doprowadzić w końcu do jakiegoś nieszczęścia. Zmęczenie prowadzi do nieostrożności, do gorszego "myślenia", do braku należytej podzielności uwagi (a nie każdy w ogóle ją ma) oraz do stłumienia szybkości reakcji i w rezultacie do wypadków. Niezależnie czy to na polu zawodowym, czy dotyczy to ogniska domowego. Zatem mój rozum mówi tu stanowcze "NIE!". 

Zatem... ja po raz kolejny spróbuję się należycie skupić mimo małego raczka, który demoluje kuchnię za moimi plecami ^^, a was zostawiam z kolejną porcją rozpoczętej tu już wcześniej powieści. Miłego czytania i po raz kolejny czekam na wasze komentarze ^^.





Jechali jeszcze jakiś czas, kierując się na obrzeża miasta, choć wciąż znajdowali się jakby w centrum. Wszędzie pełno domów, sklepów i knajpek. W końcu podjechali przed ogromną, metalową zdobioną zawijasami bramę. Wjechali przed nią na wyłożony kostką długi podjazd. Dookoła znajdował się równo przycięty, zielony trawnik, a na nim cudownie przystrzyżone krzewy i drzewa. Całość okalał wysoki kamienny mur w naturalnym kolorze. Kiedy wreszcie dotarli do celu, Anna otworzyła szeroko oczy. Miała przed sobą bowiem przed wielkim, nowoczesnym domem, który wyglądał, jak miniaturowa willa. Piękny, biały dom z wielkim tarasem nad wejściem, który zakręcał na bok domu. Taras podtrzymywały grube kolumny. Na piętrze okna znajdowały się w zgrabnych ukosach. Dach z czerwonych dachówek, ale nie sztucznych czy blaszanych, lecz z prawdziwego ceglanego kamienia.
- To jest Twój dom?
- Tak. - odpowiedział kończąc parkowanie przed wejściem do domu.
- I naprawdę mieszkasz tu sam?
- Tak wyszło. - opuścił auto i ponownie otworzył jej drzwiczki czekając aż wysiądzie. Gdy to uczyniła podał jej klucz – wejdź śmiał do środka, ja wejdę rzeczy.
- Jesteś jakąś znaną osobistością?
- Nie, ale miałem szczęście urodzić się w bogatej rodzinie, a ponadto dorobiłem się na własnych interesach i ciężkiej pracy. Weź kluczyki i idź pierwsza.
Nieśmiało chwyciła klucze, które trzymał w dłoni i powoli weszła po schodkach do drzwi. Rozglądała się podziwiając, jak pięknie i starannie wszystko jest wykonane. Pomyślała, że musi podejść do bramy i sprawdzić, jakie nazwisko nosi ten dobry człowiek. Drzwi były drewniane, w górnej części, nad wizjerem miały witraż, okrągły, kolorowy przedstawiając świętego Franciszka z gołębicą na ręce. Anna drżącą ręką włożyła kluczyk do drzwi i przekręciła go szybko. Potem chwyciła za klamkę, lecz zanim ją otworzyła wzięła głęboki oddech.
Wiktor miał w rękach już wszystkie rzeczy, ale czekał cierpliwie w dole, obserwował ją i nie zamierzał ponaglać. Musiała się oswoić z tym wszystkim, a on miał czas. Zawsze uważał, że nie należy się w życiu zbytnio śpieszyć z niczym, ale przeżywać je po swojemu i w swoim czasie. Między innymi dlatego z nikim nie był. Jak dotąd nie spotkał odpowiedniej kobiety dla siebie, żadna go nie urzekła, żadna nie spełniała jego oczekiwań, a on nie zamierzał być z nikim na siłę, czy dlatego, że inni tego od niego oczekują. Ojciec czasem suszył mu głowę, że oboje z matką czekają na wnuki, ale matka zawsze mówiła, aby dał spokój. Ona rozumiała swojego pierworodnego syna i nie zamierzała go poganiać. Wiedziała, że przy jego charakterze to nie jest dobre rozwiązanie. On zawsze robił to co uważał za słuszne i po swojemu.
Anna w końcu nacisnęła na klamkę i szybkim ruchem odtworzyła drzwi wchodząc do środka z zamkniętymi oczami. Gdy je otworzyła miała przed sobą zaledwie skrawek, korytarz w którym znajdowała się szafa z wieszakami na wierzchnie odzienie oraz półki na buty gości.
- Wejdź śmiało dalej – usłyszała tuż za sobą głos Wiktora.
Weszła, jak ją namawiał i rozglądała się po elegancko wystrojonym salonie. Na jednej ze ścian znajdował się kamienny, ciemno grafitowy kominek, a na nim stały trzy przedmioty. Posąg przeciągającego się białego kota po lewej stronie, Czarny stojący dęba koń po prawej i wazon pełen suszonych róż pośrodku. Przy kominku rozłożony był puchaty, biały dywanik, dość duży by pomieścić na nim nawet ze trzy osoby. Po drugiej stronie naprzeciw kominka stała czarna sofa z dwoma fotelami po bokach oraz niska szklana ława z drewnianymi, mocnymi nogami. Tak naprawdę wyglądała tak, jakby na rozłożystym korzeniu ktoś postawił owalną szybę.
- Chodź ze mną, pokażę Ci Twój pokój, rozpakujesz rzeczy, przyniosę Ci ręczniki i pościel, a potem będziesz mogła zobaczyć cały dom jeśli zechcesz.
- A starczy mi dnia? - próbowała rozładować stres żartując i rozśmieszyła gospodarza, który zaczął się głośno śmiać.
- Nie jest tak źle.
Poprowadził ją po drewnianych schodach, które znajdowały się za sofą i lekko zakręcały przy samej górze. Tam szli korytarzem, który poniekąd był również swego rodzaju tarasem z widokiem na salon. Okrążał on niemal cały dom. Z góry to wszystko wyglądało równie pięknie co z dołu. Gdy ledwie wspięli się po schodach i doszli do zakrętu mężczyzna zatrzymał się przy drzwiach na wprost.
- Tu jest łazienka. - zakręcił w lewo i na samym końcu przed ostatnim zakrętem zobaczyła wejście na taras zewnętrzny. Minęli łazienkę i jeszcze jedne drzwi. Zatrzymali się tuż przed tarasem przy ostatnim zakręcie w lewo. Wskazał na drzwi znajdujące się po ich prawej stronie - To będzie Twój pokój Mój znajduje się na końcu tego korytarza dokładnie naprzeciwko. Ten pokój, który minęliśmy stoi pusty, więc będziesz miała tu pełną dyskrecję.
Stała przed drzwiami i patrzyła na klamkę niczym zaczarowana. Spojrzał na nią i bez słowa nacisnął na klamkę otwierając drzwi. Zrobił to tak nagle, że dziewczyna lekko podskoczyła.
- Wejdź śmiało – zaprosił ją gestem ręki. Kiedy weszła wszedł za nią i położył siatki z rzeczami na jej łóżku – przyniosę Ci jeszcze tylko obiecaną pościel i ręczniki i już nie będę Cię niepokoił. Zresztą muszę wyjść jeszcze coś załatwić, więc będziesz miała czas na zwiedzanie domu w spokoju i bez nadzoru.
- Wychodzisz?, zostawisz mnie tu samą?
- Chyba nie boisz się, że zabłądzisz? - zażartował, ale wcale jej to nie rozbawiło – postaram się w miarę szybko wrócić, nawet gdybyś chciała całego domu mi nie wyniesiesz.
- Gdzie bym miała z tym iść, zresztą... i tak nikogo nie mam.
Na to nie odpowiedział. Te żarty wyraźnie przestawały być zabawne. Nie chciał przegiąć. Wiedział, że cała sytuacja wcale nie jest dla niej łatwym przeżyciem.
- W takim razie zaraz wracam. - po tych słowach wyszedł zamykając za sobą drzwi.
Anna przez chwilę obserwowała klamkę i nasłuchiwała, jakby w obawie, że zamknie ja tu na klucz. Nic takiego się jednak nie stało, gdy tylko drzwi się zamknęły za Wiktorem usłyszała jego kroki w korytarzu, a potem na schodach. Rozejrzała się po pokoju. Był niewielki, ale bardzo przytulny i ładnie urządzony, choć nie było w nim zbyt wielu przedmiotów. Może właśnie to podobało się jej najbardziej. Lubiła prostotę, tak przynajmniej się jej wydawało. Po lewej stronie wzdłuż ściany ciągnęła się spora szafa zabudowana do sufitu. Na przeciw drzwi na świat wychodziły dwa okna z piękną delikatną , białą firaną i jasno niebieskimi ozdobnymi zasłonkami upiętymi przy dolnej ich części. Dodatkowo mimo zasłonek okna posiadały rolety. Sprawdziła, jak działają. Idealnie zaciemniały pokój. Odsłoniła je ponownie i odwróciła się. Teraz mając po swojej prawej stronie miała szafę, a po lewej małą nocną szafkę i przy niej dokładnie naprzeciw szafy duże łóżko. Było raczej jedno niż dwuosobowa, ale wydawało się jej naprawdę spore. Przykryte było granatową, pikowaną narzutą. Nie wiedziała co to za materiał, ale była lekko błyszcząca i bardzo przyjemna w dotyku. Po drugiej stronie na ścianie obok drzwi wisiały trzy półki. Pod nimi stała jasna, niewielka komoda. Tak naprawdę puste, jakby czekały na kogoś, kto je zapełni. Stał na nich tylko mały obrazek na dole i na samej górze szklany wazon ze sztucznymi bezami. W kolorze wazon przechodził z granatu od dołu po biel przy samej górze, pośrodku kolory jakby mieszały się ze sobą. Uśmiechnęła się myśląc, że chętnie zapełniłaby go prawdziwym bzem. Zamknęła oczy i już podświadomie czuła jego piękny, słodki zapach. Po chwili otworzyła oczy i podeszła w bok do szafy. Miała piękny jasno brązowy kolor i srebrne wykończenia, a także lustro na środkowych drzwiczkach. Otworzyła przesuwane drzwi przy oknie i jej oczom ukazała się metalowa rurka z wieszakami. Na dole była jedna, szeroka półka na buty. Przesunęła się o krok w lewo i otworzyła środkowe drzwi. Tu miała dużo małych półek na ubrania. Smętnie pomyślała, że póki co nie wiele może na nich położyć. Czy w ogóle kiedyś będzie dane jej to zrobić?. Westchnęła i zamknęła środkowe drzwi. Odsunęła ostatnie, które pchnęły pierwsze do zamknięcia tamtej części przy oknie. Tu były dwie bardzo duże, szerokie półki. Na środkowej leżała goła pościel.
Nagle do drzwi ktoś zapukał, w pierwszej chwili wystraszyła się, ale szybko się opamiętała przypominając sobie, że przecież Wiktor miał przynieść jej jeszcze jakieś rzeczy.
- Proszę.
- Wybacz, że to tyle trwało. Przyniosłem poszewki i ręczniki – powiedział wchodząc i kładąc je na komodzie – O! Widzę, że znalazłaś już pościel, to dobrze. Pomóc Ci ją oblec?
- Nie trzeba, poradzę sobie.
- W takim razie ja uciekam do swoich spraw. Zobaczymy się wieczorem.
Kiedy tylko wyszedł ściągnęła z łóżka narzutę i złożyła ją równo chowając do szafy półkę nad sobą. Następnie wyjęła pościel i nałożyła na nią przyniesione przez niego poszewki. Była biała w drobne niebieskie i czerwone kwiaty. Ręczniki w kolorze jasnego beżu schowała do środkowej szuflady w komodzie. Żal było jej patrzeć na te wszystkie puste przedmioty w tym pięknym miejscu. Wszystko było lekko zakurzone, najwyraźniej dawno nikt tu nie mieszkał. Pomyślała, że później poszuka czegoś czym będzie mogła wysprzątać to wszystko. Tym czasem rozpakowała nowe rzeczy zakupione dla niej i pochowała je na swoje miejsca. Wszystkie reklamówki spakowała w jedną i schowała do szafy na miejsce, gdzie powinny znajdować się różne rodzaje butów.
Usiadła na łóżku i przez chwilę rozglądała się po pokoju. Szybko jednak zamyśliła się. Wciąż nie pamiętała niczego ze swojego wcześniejszego życia. Chociaż lekarze próbowali jej pomóc, choć rozmawiał z nią psycholog i nawet mimo tego, że policja opowiedziała jej sporo szczegółów z tego co działo się przed porwaniem. Porwaniem?, raczej brutalną sprzedażą jej osoby... Z początku zupełnie się tym nie przejmowała, jakby to, co mówili w ogóle jej nie dotyczyło. Z czasem jednak było coraz gorzej. Z dnia na dzień zdawała sobie sprawę ze swojego położenia. Świadomość życia i codzienności docierały do niej z niewiarygodną, brutalną siłą. Najpierw fakt, że własny, rodzony ojciec... Potem wiadomość o nagłej śmierci babki, która ponoć jako jedyna naprawdę darzyła jej miłością. Odtrącenie przez resztę rodziny i znajomych z miejsca, gdzie pracowała dobrowolnie bez wynagrodzenia. Czy naprawdę nie miała żadnych przyjaciół, znajomych?. Dlaczego?, może coś było z nią nie tak. Może stanowi dla innych zagrożenie. A jeśli zaszkodzi Wiktorowi?, to taki dobry człowiek. Tak wiele dla niej zrobił już teraz, a wiedziała, że zamierzał więcej. Nie chciała go skrzywdzić...
Otrząsnęła się z myśli, które wywoływały coraz większy lęk w jej sercu i sprawiały, że oddychała niespokojnie, a serce zaczynało walić jej jak młotem. Szybkim ruchem pokręciła kilka razy głową, jakby chcąc wytrzepać z głowy te wszystkie myśli. Wstała, otworzyła okno, by przewietrzyć dom i wyszła szybko z pokoju. Pomyślała, że lepiej zająć się rozpoznaniem terenu i poszukać czegoś, co pomoże jej doprowadzić pokój do porządku. Zanim zeszła na dół zajrzała do łazienki. Jak wszystko w tym domu była piękna. Brązowo kremowa z pasem wąskich płytek na samym środku ścian wokół łazienki. One również były brązowy, ale miały na sobie piękne złote zawijasy. Nad białą umywalką owalne, duże lustro, a pod nią ciemno brązowa szafka ze złotymi małymi kołatkami. Obok po lewej stronie duży prysznic z głębokim brodzikiem i szklanymi drzwiami. Szkło jednak było matowe, nie przeźroczyste. Półokrągłe drzwi otwierane również złotymi uchwytami. Po prawej stronie biała, zgrabna muszla klozetowa a obok niej uchwyt z papierem toaletowym. Na ścianie przy prysznicu były złote wieszaki na ręczniki. Dopiero teraz zauważyła, że przy wejściu stał mały kosz na śmieci, ładnie wpasowany w całość tego miejsca. Mimo, że było tu sporo złotych elementów, wcale nie wyglądało to tandetnie. Wszystko było skromne, delikatne bez zbędnej przesady. Anna pomyślała, że jeśli to wszystko urządzał Wiktor, to miał on naprawdę doskonały gust.
Raz jeszcze spojrzała w stronę wnętrza łazienki i jej wzrok zatrzymał się na lustrze, jednak nie podeszła do niego. Bała się... nawet w szpitalu, jakoś podświadomie unikała luster. Korzystała z nich tylko tyle ile było to konieczne. Zresztą do teraz nie wyzbyła się jeszcze wszystkich ran i siniaków, jakie pozostawili po sobie oprawcy. Wycofała się i zamknęła drzwi, po czym ruszyła po schodach w dół.
Było tak strasznie cicho w tym domu. Dopóki był z nią gospodarz tego miejsca i przynajmniej od czasu do czasu się odezwał było znośnie. Teraz panowała tu grobowa cisza. Grobowa, co?. Pomyślała dziewczyna z ironią. Na samym dole ruszyła do korytarza, który prowadził od salonu do drzwi wyjściowych, nie skręciła jednak w prawo, lecz w lewo. Chciała dowiedzieć się co jest dalej. Po drodze odnalazła kolejne drzwi, które wyglądały na łazienkę. Nie pomyliła się. Ta była bardzo podobna do tamtej pierwszej z tą jedynie różnicą, że zamiast prysznicu znajdowała się tu ogromna wanna w starym stylu retro. Biała na białych długich nogach ze złotymi zakończeniami.
Na samym końcu korytarz zakręcał w lewo, tam znajdowała się kuchnia. Była naprawdę spora. Po środku miała blat zwrócony do wewnątrz tak, że aby gotować trzeba było przejść na drugą stronę. Z boku przy ścianie po lewej stronie stał duży, ciemny, prostokątny stół z krzesłami. Na nim leżały bambusowe podkładki pod talerze. Po jednej na każde krzesło, a były cztery. Do tego korkowe okrągłe podkładki pod kubki. Na środku stała misa z owocami. Po drugiej stronie pomieszczenia znajdowały się szklane, balkonowe drzwi na werandę. Podeszła bliżej, ale zanim otworzyła drzwi zaglądnęła na drugą stronę czarnych blatów. Sprzęty były nowoczesne, wbudowane w meble i dopasowane kolorystycznie do całości. Otworzyła lodówkę, nie było w niej za wiele, ale trzeba było przyznać, że była naprawdę czysta i zadbana. Nie wiedziała dlaczego, ale przyszło jej do głowy, że chętnie by coś ugotowała czy upiekła. Musiała to lubić w swoim poprzednim życiu.
Nadszedł czas na werandę. Otworzyła drzwi i wyszła na zewnątrz. Słońce wciąż jeszcze świeciło, choć powoli zaczynał nadchodzić wieczór. Na drewnianej podłodze stał zestaw wiklinowych mebli. Stół ze szklanym blatem i wiklinowymi grubo plecionymi nogami oraz dwa fotele wyłożone miękkimi poduchami. Werandę otaczały drewniane poręcze Podeszła do jednej z nich i położyła na nich ręce opierając się i wyglądając na zewnątrz. Miała stąd widok na ogród z boku domu, od wjazdu nie było widać tego miejsca.
Było tu tak pięknie, tak spokojnie. W około cisza, tylko śpiew ptaków. Zupełnie, jakby nikt w okolicy nie mieszkał, a przecież tak niedaleko od tego miejsca było centrum wielkiego miasta.
Kim jest... jaka naprawdę jest?. Co powinna teraz zrobić ze swoim życiem?. To miło ze strony Wiktora, że ją „przygarnął”, ale przecież nie mogła siedzieć mu na głowie przez całe życie. Nawet jeśli było tak, jak mówili panowie, że był zatwardziałym kawalerem, to w każdej chwili mogło się to zmienić. Musiała poważnie zastanowić się nad tym, co robić dalej, obmyślić jakiś plan. Tylko jakie miała perspektywy, jakie możliwości nie znając nikogo, nie mając wsparcia z niczyjej strony oraz cierpiąc na całkowitą amnezję?. Wiedziała o sobie tylko tyle, co powiedzieli jej policjanci.
Komendant mówił, że pochodziła z małego miasteczka, lecz otoczenie wspominało, że większość dzieciństwa spędzała u babci na wsi. Może to dlatego tak podobało się jej to otoczenie. Śpiew ptaków wyciszał ją. Zamknęła oczy i zasłuchała się w ćwierkanie szarych wróbelków. Potrzebowała odprężenia, musiała uspokoić myśli i serce, które cierpiało coraz bardziej. Długo stała tak parta o poręcz, sama nawet nie wiedziała, jak długo. Ocknął ją dopiero męski głos za jej plecami, zmuszając do nagłego odwrócenia.
- Widzę, że znalazłaś werandę.
- Wystraszyłeś mnie – odpowiedziała.
- Wybacz. - powiedział lekko wstydliwie i przez chwilę stali w ciszy. W końcu zadał kolejne pytanie - Podoba Ci się ogród?
- Tak, jest naprawdę piękny i ogromny!
- Trochę zaniedbany i pusty, może wpadniesz na pomysł, jak go ożywić? Matka ciągle suszy mi o to głowę. Mam na to nawet odłożone środki, tylko pomysłu brak Kompletnie nie znam się na roślinach.
- Mogłabym?, naprawdę? - słychać było w jej głosie entuzjazm. Wiktor zauważył nawet lekki uśmiech w kąciku jej ust.
- Jasne. - rzucił jakby od niechcenia – A teraz wejdźmy już do środka, powoli robi się chłodno. Zrobiłem zakupy, pochowajmy to do lodówki i szafek.
Bezgłośnie zgodziła się i weszli razem z powrotem do kuchni. Tam mężczyzna zaczął wypakowywać rzeczy z siatki. Mleko, pieczywo, warzywa, mięso, jajka, mąka. Patrzyła na to wszystko i doskonale wiedziała co jest co, potrafiła nazwać każdą z tych rzeczy. Dlaczego więc nie mogła przypomnieć sobie niczego co dotyczyłoby jej samej.
Wiktor zauważył, że znów się zamyśliła. Nie podobało mu się to co zaobserwował. Zdarzało się bowiem coraz częściej, że zapadała w taki stan, po każdym takim „ataku” była coraz bardziej apatyczna. Musiał jakoś zająć jej myśli.
- Zaglądałaś już do szafek?
- N...nie – zwróciła się wyrwana z myśli.
- Podejdź proszę, pokażę Ci, gdzie co się znajduje.
Kiedy skończyli układanie wszystkiego, wspólnie przygotowali lekką kolację. Ciepła herbata dobrze jej zrobiła i zagrzała ciało. Kiedy dzień zbliża się ku końcowi, nawet w środku lata często bywa chłodny. Noce bywają cieplejsze niż ranki i wieczory. Po jedzeniu zaproponował jej, aby się umyła i położyła spać. To był bardzo męczący i długie dzień. Powinna odpocząć, a jutro będzie lepiej. Uśmiechnęła się do niego, podziękowała i wstała by wyjść. Wstał również i zabrał się za sprzątanie po kolacji. Zatrzymała się i spojrzała na niego.
- Może to ja powinnam posprzątać?
- Dlaczego? - zapytał zaskoczony.
- Chcę się jakoś odwdzięczyć za to, co dla mnie robisz, może mogłabym to jakoś odpracować, chociaż w małym stopniu.
- Nie chcę nawet o tym słyszeć. Póki co jesteś jeszcze w okresie rekonwalescencji, teraz masz odpoczywać i dojść do siebie. Oboje wiemy, że wcale nie jest dobrze.
Popatrzyła na niego i widziała, że mówił bardzo poważnie. Była trochę zaskoczona, wydawało się jej, że dobrze ukrywa swoje obawy i lęki. Zastanawiała się skąd wiedział. Nic już jednak więcej nie powiedziała w tej kwestii. Podziękowała ponownie i wyszła z kuchni.
Wiktor chciał jej pomóc, ale wiedział, że teraz nie może naciskać, ona musi sama chcieć się otworzyć. Jeśli nie pociągnęła tematu, to znaczy, że nie jest jeszcze na to gotowa. Jedyne co może robić, to delikatnie rozpoczynać temat co jakiś czas i czekać na reakcję dziewczyny. Mimo, że dzieliło ich sporo lat dziewczyna, która mogłaby zdawać się być jeszcze skorą do zabaw młodą kobietą, była bardzo poważnie podchodzącą do życia młodą damą. Wiktor nigdy nie podchodził do ludzi dzieląc ich w kategorii wieku. Miał w swoim gronie takich, którzy mając 25 lat posiadali już własne rodziny z dziećmi i bardzo poważnie prowadzili życie, ale bywali i tacy, którzy mieli tyle co on lub więcej, a wciąż w głowie mieli pstro. W tym przypadku biorąc pod uwagę jej przejścia i stan rodzinny nie dziwiło, że była poważną osobą i zdawała sobie sprawę z wielu aspektów życia. To było bardzo miłe z jej strony, że chciała pomóc i nie zamierzała go wykorzystywać, ani żerować na nim. Jednak w tej sytuacji i w tym początkowym czasie nie mógł jej na to pozwolić. Specjalnie zasugerował zatroszczenie się o ogród. Powinna zająć się czymś, co będzie lekką praca a do tego pomoże się odprężyć. Swoja drogą naprawdę nie miał pojęcia o roślinach i zlecenie tego kobiecie było dużo lepszym rozwiązaniem niż szukanie obcego do aranżacji ogrodu. To takie połączenie przyjemnego z pożytecznym.
Tymczasem Anna poszła do swojego pokoju. Kiedy tam dotarła zdała sobie sprawę, że miała go uprzątnąć, a przecież nawet nie znalazła niczego czym mogłaby to zrobić. Przy kuchni zauważyła jakieś drzwiczki, może tam był magazynek, musi to jutro sprawdzić. Usiadła na chwilę na skraju łóżka i rozejrzała się raz jeszcze po pokoju. W końcu jednak wstała z westchnieniem. Zamknęła okno i zasłoniła rolety. Zapaliła światło w pokoju, bo zrobiło się w nim ciemno, a potem zabrała duży ręcznik, piżamę oraz inne przybory i wyszła kierując się do łazienki. Wzięła szybki prysznic, ubrała się, poskładała ubranie i umyła zęby. Zamyśliła się znów nad swoją sytuacją i nagle zdała sobie sprawę z tego, że stoi wciąż przed lustrem. Pełna niepokoju spojrzała na swoje odbicie. Siniaki powoli zaczynały znikać, rany zasklepiły się. Kim jestem? Zastanawiała się patrząc na obcą osobę w lustrze. Nie była brzydka, miała raczej jasną karnację, kasztanowe, długie za ramiona, lekko pofalowane włosy, oczy zielone. Kim jest ta niewysoka dziewczyna w lustrze?, jaka jest?. Przez cały czas starała się wmawiać sobie, że to co było nie ma znaczenia. Wolała myśleć, że teraz może zacząć wszystko od nowa, lepiej. Nowy start i nowe życie. Nie ma znaczenia kim była, ważne jest to kim jest teraz i kim może być. W rzeczywistości jednak wcale nie było to takie proste. Nie umiała odciąć się od przeszłości przekazanej przez policję. Nie potrafiła przejść do codzienności nad tym, że niczego nie pamięta. Choć wmawiała sobie, że to tak, jakby urodziła się raz jeszcze. Białe karty do zapisania, ale teraz była dorosła, świadoma życia i mogła sterować swoim życiem lepiej niż dziecko. Na dodatek to wszystko co robił dla niej Wiktor. Inni mogli jedynie pomarzyć o tak wspaniałym początku. W końcu wyrwała się z zamyślenia i zabrała swoje rzeczy wychodząc z łazienki. Rozejrzała się trochę niespokojnie, czy aby nie natknie się na gospodarza idąc korytarzem w samej piżamie. Nic takiego się nie stało, ale bardzo szybko przemknęła do swojego pokoju zamykając za sobą drzwi w pośpiechu. Pochowała rzeczy i położyła się na łóżku wzdychając ciężko i próbując się uspokoić. Długo leżała chcąc zasnąć, ale nic jej z tego nie wychodziło. Czuła, że coraz bliżej jej do płaczu, ale powstrzymywała się zatapiając w różnorodne myśli o zdarzeniach ostatnich dni. Jakiś czas temu słyszała za ścianą, że ktoś wychodził na taras. To musiał być Wiktor.
Czas mijał, a ona wciąż nie mogła zasnąć. Próbowała myśleć o przyjemnych rzeczach, o śpiewie ptaków, o zapachu trawy o przyjemnym letnim wietrzyku. Zamykała oczy i odprężała się, jak jej się zdawało, ale wciąż nie mogła zasnąć. Wiedziała, że na zewnątrz jest już ciemno, wiedziała, że na pewno jest już bardzo późno, czuła się zmęczona, ale nic nie pomagało. W końcu wstała i wyszła na korytarz. Zobaczyła, że drzwi do tarasu ja otwarte. Podeszła bliżej, ale nie wyszła na zewnątrz, stanęła w drzwiach i zawahała się. Na tarasie wciąż siedział Wiktor. Na jednym z dwóch krzeseł takich, jak te, które widziała na werandzie, z nogą po męsku zarzucona na nogę. W ręku trzymał zapalonego papierosa, z którego wydobywał się mały dymek. Zanim zdążyła się wycofać zauważył ją i uśmiechnął się.
- Wejdź, usiądź. Dzisiaj jest bardzo przyjemny, ciepły wieczór, aż nie chce się wracać do środka.
- Palisz? - zapytała postępując o krok na przód, bała się jednak usiąść, czuła się niepewnie będąc w samej piżamie. On wciąż był w jeansach i jasno niebieskiej koszuli. Miał ją teraz wyciągniętą luzem ze spodni, a dwa guziki u góry były rozpięte.
- Taki nałóg, masz ochotę? - zapytał wyciągając do niej zza siebie paczkę papierosów. Skrzywiła się, co go rozbawiło. Schował je z powrotem do tylnej kieszeni spodni – To znaczy, że nie. Usiądź, nie będziesz przecież tak stała.
Zawahała się jeszcze raz. Szczerze miała ochotę uciec do pokoju, ale w końcu usiadła na drugim krześle. Sprawiał wrażenie, jakby nie zwrócił uwagi na jej ubiór. Siedzieli przez jakiś czas w ciszy. Dziewczyna przyglądała się niebu. Było czyste, całkowicie bezchmurne, pięknie granatowe rozjaśnione milionami małych światełek. Wyglądała naprawdę przepięknie, niczym z jakiejś bajki. Było bardzo przyjemnie, ale nagle zawiał lekki wiatr i skuliła się.
Wiktor dopalił papierosa i wstał.
- Zaczekaj moment, zaraz wracam.
Pokiwała głową. Podobało się jej tu, cicho, spokojnie. Nie było go naprawdę krótko, widziała, że szedł do swojego pokoju. Wrócił trzymając w ręku koc, który rozłożył i okrył nim plecy dziewczyny. Zawstydziła się.
- Dziękuję...
- Nie możesz spać?.
- Próbowałam, ale nie mogłam zasnąć. Musiałam wyjść.
- Jeśli chcesz mogę dać Ci coś na sen, będzie łatwiej.
- Nie, dziękuję. Mam dość tabletek. Faszerowali mnie nimi przez cały pobyt w szpitalu. Nie mówiąc o zastrzykach i kroplówkach.
- To dla Twojego dobra. Oprawcy nie obeszli się z Tobą tak łagodnie, jak z pozostałymi dwiema dziewczynami...
- Wiem... podobno cały czas z nimi walczyłam i próbowałam uciekać. Podobno...
Znów się zamknie, czuł to. Rozmowa zaczynała wchodzić na niebezpieczny grunt. Lepiej było zmienić temat. Rozgrzebywanie ran, zwłaszcza na wieczór to zła strategia. Chciał o coś zapytać, ale uprzedziła go.
- Wiktorze...
- Tak? - widział, że zagryzła wargi, jakby chciała się wycofać, ale patrzył na nią czekając na ciąg dalszy. Spojrzała na niego ukradkiem.
- Nie bardzo wiem, jak mam się traktować...
- Co masz na myśli? - zapytał nie bardzo rozumiejąc do czego zmierza. Czyżby jednak chciała rozmawiać o przeszłości?.
- Tutaj... przygarnąłeś mnie, dałeś dach nad głową i wyżywienie. Jak mam to traktować?. Jako wykupienie mnie od tamtych ludzi?.
- Żartujesz, prawda? - spuściła głowę w dół, a on patrzył na nią oniemiały, szeroko otwartymi oczami i nie bardzo wiedział, jak ma zareagować. - Anno, absolutnie. Czy dałem Ci odczuć coś takiego?
- Nie...
- Więc skąd w ogóle takie myśli?. Jesteś całkowicie wolnym człowiekiem. Możesz iść dokąd chcesz i robić na co tylko masz ochotę. - wciąż nie patrzyła na niego, ale widział, że próbowała przetrawić to, co do niej mówił, pięści miała zaciśnięte na nogawkach spodni. Zastanawiał się, jak ma określić siebie w tej sytuacji i przyszła mu do głowy tylko jedna myśl. - Potraktuj mnie, jak starszego brata, który po prostu chce Ci pomóc wrócić do normalności po ciężkich przejściach, okej? Ten dom jest Twoim domem, czuj się tu, jak u siebie.
Podniosła na niego wzrok i zobaczył, jak powstrzymuje się przed płaczem. W oczach miała łzy, ale nie pozwalała im się wydostać lekko mrugając. Bał się, że jednak się rozpłacze. Wtedy kompletnie nie wiedziałby co robić. Bądź co bądź był dla niej obcym człowiekiem, do tego mężczyzną dużo starszym od niej. Nie mógł jej przecież od tak przytulić. Zwłaszcza po tym, co przeszła z rąk innych obcych mężczyzn. Musiał odwrócić jej uwagę od tej rozmowy. Naprawdę źle się stało, że potoczyła się takim torem.
- Jak Ci się podoba dom?, chodziłaś po ogrodzie?
- Dom masz naprawdę piękny, na ogrodzie nie byłam, dotarłam najdalej na werandę.
- To jutro będziesz miała co zwiedzać. Jeśli chcesz, zostawię Ci klucze od bramy. Możesz wyjść dalej, możesz iść nawet na miasto jeśli zechcesz.
Odpowiedziała mu dopiero po chwili namysłu.
- Dziękuję, ale chyba nie jestem na to jeszcze gotowa.
- Rozumiem. - zastanawiał się czy dopowiedzieć coś jeszcze, ale zrezygnował z tego. Po chwili spojrzał na zegarek – Jeśli masz ochotę możesz tu jeszcze siedzieć, na mnie już pora, rano muszę wstać do pracy. Spokojnej nocy.
- Dziękuję, a koc?
- Możesz go zatrzymać – rzucił będąc już w drzwiach i odszedł do swojego pokoju.


Pozdrawiam,
Agafi

środa, 3 stycznia 2018

Nowości/ Informacje

Dzisiaj, a przynajmniej teraz tak króciutko!

Pogrzebałam trochę w ustawieniach, jeśli ktoś miał problemy z komentarzami, to teraz powinno być dobrze. Mam nadzieje, że teraz opcja dostępna jest dla wszystkich bez wyjątku :)

Czekam na odzew od was ^^

Pozdrawiam,
Agafi

wtorek, 2 stycznia 2018

Portret od Serca :)

        Raz na jakiś czas, oboje z mężem otrzymujemy od naszej córci (obecnie 6 lat) rysunki wykonane dla nas. Przypuszczam, że wielu rodziców zna to z autopsji. Twórczość naszych dzieci często zaskakuje. Nagle okazuje się, że nasze dziecko, nie tylko może mieć talent, ale również widzi rzeczy niewidoczne gołym okiem. Dzieci widzą naszą osobowość i aurę, która nas otacza. Może się wydawać wielu rodzicom i obcym ludziom, że dzieci, tak niewiele umieją i potrafią. Jednak mają one prawdziwy szósty zmysł. Widzę często dużo więcej od zabieganych dorosłych, którzy potrzebują zazwyczaj dużo więcej czasu, aby zobaczyć w człowieku to, co dziecko widzi na pierwszy "rzut oka".
      No tak. Tysiące razy słyszeliście zapewne opowieści o dzieciach, które widzą coś, czego nie widzą dorośli oraz o dzieciach, które rozpoznają ludzi dobrych i złych. Jest w tym mnóstwo prawdy. Często widzą więcej, choćby dzięki wyobraźni, którą pobudzają - proszę... nie ucinajcie tego, nie negujcie wszystkiego co powie wasze dziecko. Czasem pobawcie się razem z nim!. Udawajcie, że też coś widzicie. Jeśli dana "rzecz" jest dla nich straszna, nie złośćcie się, że wymyśla. Idźcie sprawdzić, co je martwi. Jeśli trzeba dla zabawy wygońcie złego ducha/ potwora z pod przysłowiowego łózka czy z szafy ;)
        Jakiś czas temu zamieściłam na swoim profilu na Facebooku zdjęcie portretu wykonanego przez ówcześnie 5 - latkę. Poniżej on w całej swojej okazałości.

Jedna z moich znajomych skomentowała to tak:

"Od razu poznałam Nawet nie popatrzyłam kto dodał to zdjęcie "

       Właśnie!. Chociaż nie noszę czerwonych... w sumie to żadnych kokardek  i przeważnie jestem w spodniach, odziana w czerń, to jednak ten portret odzwierciedla moją pogodę ducha i otwartość na ludzi, zwierzęta i cały świat ^^

     Dziś ponownie otrzymałam swoją podobiznę własnoręcznie wykonaną od A do Z przez moją córcię. Tym razem nie jest w kolorze, ale to nic. Dzięki temu ujmuje moją "dorosłą" naturę ;).
      A tak naprawdę, to siedziałyśmy razem i nagle dziecko się oderwało, powiedziało "zaraz wraca", a po czym powróciło po może 10 minutach z dwoma rysunkami, wyciętymi z papieru. Zwyczajnie nie miała czasu kolorować ^^. Były to podobizny moja i męża. Tym razem wersja "Mama serduszko", czyli nic innego, jak serce przerobione na mamusię ;).
   
    Jak się wam podoba?
   Też koniecznie pochwalcie się swoimi podobiznami wykonanymi przez swoje pociechy. Chętnie zobaczę... oznaki, że ktoś tu w ogóle zagląda i czyta moje wypociny ^^. Żart ;). Z przyjemnością oglądnę Twórczość waszych najmilszych.
    Jestem niebywale dumna z wszystkich moich zdolnych Myszy :). Poczynając od pierworodnego, a kończąc na małym pełzaku, który dopiero zaczyna poznawać świat :*

Pozdrawiam,
Agafi