piątek, 22 marca 2019

Trochę o "nauczycielach" w oczach rodzica i pedagoga


W ostatnim czasie głośno o nauczycielach i ich strajku. O takich rzeczach zawsze jest głośno, niezależnie od tego kto strajkuje – lekarze, górnicy, rodzice dzieci niepełnosprawnych, teraz czas na kolejną grupę. Co poradzić, takie mamy czasy, że ludzie mają dość i się buntują.
Mnóstwo znajdzie się takich, co powiedzą, że „w du…. się ludziom poprzewracało”, „Ciągle im mało”. Może coś w tym jest, ale dotyczy to całego społeczeństwa i to tylko dlatego, że życie jest coraz droższe. Ponadto czemu się dziwić, że ludzie chcą godnie zarabiać za swoją pracę?. Zapewnić należyte warunki życia swojej rodzinie?.
Wracając do tematu. Pomimo iż nie pracuję obecnie w zawodzie i ogólnie rzecz biorąc, nie jestem typowym nauczycielem przedmiotowym, to jednak mam ogromną świadomość tego, jak to wygląda:
A. Bo uczyłam się wielu rzeczy na swoich studiach,
B. Bo robiłam praktyki w szkole,
C. Bo pracowałam w przedszkolu, jako nauczyciel,
D. Bo w swoim środowisku mam sporo pedagogów i nauczycieli różnego rodzaju (również w swojej rodzinie)
E. Mam swój rozum i oczy!.
Choć również wiem, że jest (niestety) sporo nauczycieli, którzy nie przykładają się, jak należy i nie zasługują na „zaszczyty”, ba… są nawet tacy, którzy moim zdaniem nie powinni w ogóle pracować w swoim zawodzie. Był nawet taki czas, gdzie trafiało mnie na myśl, że ja czy inna bliska mi osoba z sercem na dłoni i ogromem energii do pracy z dziećmi, nie miałyśmy pracy (bo było brak etatów), a jeden z drugim nieodpowiedni miał ciepły stołeczek, bo pracuje już lata lub ma znajomości/rodzinę w danej placówce, choć się do tego kompletnie nie nadaje. Ale cóż, trzeba było się zwyczajnie z tym pogodzić. Choć boli patrzeć na dzieci, które marnują się pod „skrzydłami” kogoś, kto nie ma do tego serca, odpowiedniego podejścia i ogólnie rzecz biorąc ma gdzieś swoją pracę i obowiązki, jakie powinien sprawować. Nie raz się na to natknęłam i nadal natykam.
Jednak wiem też doskonale o tym, że jest również cała masa nauczycieli i pedagogów, którzy kochają swoją pracę i wkładają w nią i tylko wiele energii i pracy, ale nawet WŁASNYCH PIENIĘDZY. Tak, tak! Dobrze czytacie. Znam szkołę, gdzie nauczycielki w klasach 1-3 z własnych pieniędzy kupują małe nagrody co miesiąc, aby zachęcić i wyćwiczyć w dzieciach chęć do czytania. Są to drobiazgi, jakieś kolorowe gumki w ciekawych kształtach, kredki, flamastry itp. (jednak jak się zliczy te „drobiazgi” razy ilość dzieci w klasie razy 10 miesięcy szkoły, to jednak trochę jest).
Ktoś zapyta z oburzeniem „dlaczego z własnych pieniędzy?”, a no dlatego, że szkoły na to nie stać. Szkoła moi drodzy nie ma na takie rzeczy finansów. I to nie wina szkoły, a ogólnych finansów przekazywanych odgórnie przez Gminę, a dalej przez Państwo. Należę do rady pedagogicznej rodziców i wiem, że choć suma wydaje się być duża, to jednak Dyrekcja każdej szkoły pieniądze te musi rozdzielić na:
- pensje dla nauczycieli i pracowników szkoły,
- wydatki związane z codziennymi potrzebami (przybory, papier, tusze, itp.), zapewne również na środki czystości i inne takie,
- opłaty za prąd, ogrzewanie, gaz, woda, wywóz śmieci i nieczystości, itd.,
- remonty,
- i wiele, wiele innych.
Ktoś inny powie „No dobra, ale nauczyciel wcale tego robić nie musi, nie ma obowiązku wydawania swoich pieniędzy, kupowania nagród”. Jasne!, nie ma obowiązku. Jednak ja osobiście, jako rodzic szczerze doceniałabym takie poświęcenie. Doceniam każdy przejaw nieszablonowego wpływania na zachęcenie uczniów do nauki. Doceniam każdy przejaw doceniania pracy uczniów.
Zawsze boli mnie, gdy moje dziecko stara się, uczy, robi dodatkowe zadania i jest to przez szkołę zbywane. Owszem, często bywa, że ja sama wiele czasu poświęcam, by dzieciom pomóc i wesprzeć ich w nauce. Nie wymagam by doceniano moją pracę i mój wkład w edukację, bo jestem rodzicem i jest to mój obowiązek!! - a czasy mamy takie, i program ułożony przez osoby, które za przeproszeniem nie mają o nauczaniu pojęcia + chcą ogłupić naród, że rodzice muszą chcąc nie chcąc dzieci swoje mocno wesprzeć. Zwłaszcza na początkach ich edukacji. Ale nie o tym ;). Nie chodzi o mnie i moje poglądy, lecz o fakt, że nie docenia się ciężkiej pracy dziecka… Dlatego tym bardziej z chęcią i całym sercem wesprę nauczyciela, który stara się, by dzieci uczuły się z chęcią, wiedząc, że to zwyczajnie się opłaca.
Nie chodzi o to, by uczyć dziecko, że wszystko się mu należy, ale uczyć go, że za ciężką pracę jest nagroda. Najpierw to może być naklejka, książeczka, jakaś mała zabawka, w przyszłości będzie to dobrze zdana matura, zaliczone studia, a na koniec pensja.

Teraz czas na kilka mitów:

MIT I: Nauczycielami zostają nieroby i nieuki.

Serio?, ale…. SERIO?!.
Czy ktokolwiek z osób, które tak twierdzą był na studiach pedagogicznych choćby, albo na studiach kierunkowych przyuczających do zawodu nauczyciela j. Polskiego, j. Angielskiego, historii, biologii, geografii, matematyki, fizyki, chemii, a nawet takich „banalnych” przedmiotów, jak wf’u, plastyki, religii, techniki?. Na prawdę sądzicie, że to takie proste i przyjemne?, że ktoś kto idzie na nauczyciela matematyki czy chemii uczył się na studiach mniej niż naukowiec czy chemik, którzy tworzą nowe urządzenia, samochody, nowatorskie mieszanki (w tym zdrowsze farby itp.) czy leki?.
Ja osobiście kończyłam Pedagogikę Społeczno Opiekuńczą (przy czym na 4-5 roku dodatkowo wybierałam specjalizację – moja to Diagnoza i Poradnictwo Pedagogiczne). Na swoich studiach miałam przedmioty takie, jak: Historia wychowania (czyli przekrój, jak wyglądało nauczanie od czasów prehistorycznych niemal, przez wszystkie epoki, aż do współczesności. Uczyliśmy się o wszystkich prekursorach, znawcach edukacji, o dobrych i złych metodach nauczania), Biomedyczne podstawy rozwoju, Psychologia społeczna, Psychologia rozwoju, Pedagogika specjalna, Psychologia ogólna, Psychologia wychowania, Socjologia, Andragogika, Metodologia badań, Emisja głosu, Filozofia, nie zapominając o języku obcym ;).
I uwierzcie mi, że to nie wszystko czego się uczyłam na studiach. Należy również podkreślić fakt, że osoby uczące przedmiotów mają również sporo różnych przedmiotów łatwiejszych i trudniejszych. Na dokładkę to tego wszystkiego za czasów naszych rodziców nauczyciel kończył jedną szkołę i mógł pracować niemal wszędzie. Teraz do każdej dziedziny są osobne studia: Przedszkole i klasy I-III – Pedagogika przedszkolna i wczesnoszkolna, do GOPSu i MOPSu – Pedagogika socjalna, do pracy z dziećmi z niepełnosprawnościami i dysfunkcjami – Oligofrenopedagogika (i tu jeszcze zależy, jakie dysfunkcje, bo może być potrzebna nie oligo, a surdopedagogika czy tyflopedagogika.
Są nauczyciele, którzy ukończyli kilka kierunków, robili studia podyplomowe, kursy, szkolenia. Ciągle się doszkalają i rozwijają. Są nauczyciele, którzy mają nie tylko magisterkę, ale doktoraty.


MIT II: Nauczyciele pracują tylko 18 godzin w tygodniu i co 45 minut mają przerwy.

Noooo… powiem wam, że jak to usłyszałam, to nie wiedziałam czy śmiać się czy płakać ;)

Pomijając fakt, że w chwili obecnej czas pracy nauczycieli przy tablicy potocznie mówiąc został zwiększony do 20 godzin, to należy pamiętać, że nauczyciel tak samo, jak każdy inny zatrudniony na umowę w przepisach ma 40 godzin pracy. Te godziny składają się również na czas pracy poza klasą (sprawdzanie prac domowych, sprawdzianów, kartkówek, zeszytów, ćwiczeń, przygotowywanie materiałów do pracy z uczniami, zebrania z rodzicami, dni otwarte, rady pedagogiczne, itp.). Jak to słyszałam od kilku już osób z tego zawodu, chętnie pracowałyby w swojej szkole 40 godzin tygodniowo gdyby:
A. Zapewniono im odpowiednie warunki pracy (nie stół jeden na 30 nauczycieli i jedna kserokopiarka),
B. Nie musieliby pracować w domu (a wierzcie mi, że czasami pracują więcej niż 40 godzin, tylko tego nie widać).

Teraz kwestia przerw. Taaa… wolne, sielanka normalnie!… Tylko zapominacie, że każda przerwa to dyżury nauczycieli dbających o bezpieczeństwo uczniów. Na pewno znajdą się tacy, co trochę to naginają lub nie wypełniają swoich obowiązków należycie (jak w każdej pracy i każdym zawodzie). Fakt jest jednak taki, że nauczyciel nie ma przerwy co 45 minut. Zazwyczaj w czasie swojej kilkugodzinnej pracy w szkole nie ma przerwy w ogóle.


MIT III: Nauczyciele mają tyle wolnego! Wszystkie weekendy, święta, ferie, wakacje.

Hm… no zapewne kilku się takich znajdzie. Ale jednak przeciętny nauczyciel W dniach, gdy każdy zwykły człowiek pracuje, a szkoła niby nie, musi zapewnić opiekę dzieciom, choćby na świetlicy, czyli musi wykazać gotowość do pracy. To nie jest tak, że całe wakacje nauczyciele mają labę. Bo w tym czasie są rady pedagogiczne i inne zajęcia (czasem poprawy egzaminów również). Nauczyciele w pierwszym i ostatnim tygodniu wakacji muszą wykazać gotowość do pracy. Do tego reszta wakacji, to ich urlop, który przysługuje im, jak każdemu innemu człowiekowi. Różnica jest taka, że ktoś kto pracuje w firmie może wziąć urlop kiedy zechce, nawet w środku roku, a nauczyciel nie. Urlop przysługuje mu jedynie w okresie wakacji letnich. No chyba, że bezpłatny :P . A w weekendy i ferie bywa, że nadrabiają zaległości w pracy, których nie zdążyli zrobić w tygodniu.
Chciałabym wam podkreślić fakt, że nauczyciele coraz bardziej zawalani są papierologią. Teraz to nie tylko ich codzienne zadania i zajęcia, wypełnianie dzienników, ale również program pracy, dokumentacja związana z egzaminami, wychowawstwem, scenariusze lekcji, i inne pierdoły (nawet mi się nie chce tego wszystkiego wymieniać). - teraz w niektórych szkołach dzienniki papierowe zostały zastąpione elektronicznymi, a w innych funkcjonują oba, a to dodaje pracy.
Mało tego, są nauczyciele i tacy, którzy w ferie pracują na wyjazdach, jako opiekuni, lub prowadzą zajęcia dodatkowe dla dzieci. Inni zaś w wakacje wyjeżdżają na obozy i kolonie lub prowadzą pół kolonie. Są i tacy, którzy biorą udział i w jednym i drugim. Dodatkowy zarobek, no tak, ale dlaczego nie?. Zresztą nie są to jakieś powalające kwoty... Mimo to należy napomnieć o tym napomknąć moim zdaniem.
Chyba nie muszę się w tym temacie bardziej rozwlekać. Jak ktoś ma wątpliwości, to niech poczyta o obowiązkach nauczycieli ;).


MIT IV: Nauczyciele przedszkoli, to mają lekko. Przecież oni tylko się bawią!

Buahahahaha!!! No inaczej nie zacznę ;D.
Tak się składa, że sama w przedszkolu pracowałam. Czytałam wiele i wiele słyszałam z różnych źródeł. Miejcie litość, bo padnę ze śmiechu…

Czy wiecie, że przeciętny 2,5 – 3 latek idący do przedszkola często nie potrafi samodzielnie jeść, ubierać się (nawet naciągnąć spodni, założyć skarpetek czy butów), a czasem nawet ma na sobie pieluchę lub jeszcze zdarza się mu zwyczajnie zapomnieć, że trzeba iść do wc.
Bywa, że te dzieci mają problemy z mówieniem, bywa, że mają jakieś dysfunkcje, które nie zostały jeszcze zdiagnozowane (bo to długa droga w wielu przypadkach). Każde z nich ma swoje własne problemy i problemiki, swoje poglądy na świat lub poglądy rodziców…
Do tego dzieci, które były pod skrzydłami mamy, babci, cioci, opiekunki nie potrafią funkcjonować w społeczeństwie w sensie szerszym, a tu nagle są „zostawione” w miejscu, gdzie na 24 dzieci są dwie panie, a w około mnóstwo tak samo zapartych, „egoistycznych” istotek, jak oni ;).
Z premedytacją słowo „egoistyczne” dałam w cudzysłów, aby źle mnie nie zrozumiano. Chodzi mi jedynie o fakt, że takie dzieci chcą wszystko dla siebie, często nie potrafią się dzielić i na dodatek są w okresie tzn „buntu 2-3 latka”. To oznacza nic innego, jak fakt, że nie tylko sprawdzają granice opiekunów i rodziców, ale również uważają, że wszystko ma być tak, jak one tego chcą ;).
Potem się okazuje, że po kilku tygodniach, w ekstremalnych warunkach po kilku miesiącach nagle te dzieci same jedzą, same się ubierają, przebierają, zaczynają mówić, ba! nawet zdania układać, dzielą się zabawkami, potrafią grzecznie mówić "proszę, dziękuję, przepraszam" - No magia, normalnie!. Cudowne dzieci, same się uczą ;). A przecież pani/ciocia w przedszkolu tylko się bawi i nic wielkiego nie robi... i nie robi nic razy dwadzieścia parę :P.

Nauczyciel przedszkola ma również program nauczania, który musi wypełnić. Również prowadzą dziennik nauczyciela, sprawdzają obecność i prowadzą zajęcia. Powodzenia zwykłemu szaremu człowiekowi w ogarnięciu dwudziestki dzieci, które chcą się bawić i zachęceniu ich do tego by usiadły na 15-20 minut w miejscu i skupiły się na nauce (zwierzątek, roślinek, warzyw, owoców, instrumentów, itp.). Z boku to wygląda super ekstra. Siedzicie sobie w kółeczku czy półkolu na dywanie i uczycie się pierdółek :). Tylko…. W praktyce, każde z tych dzieci zerka na boki, na półki i kąty, gdzie leżą zabawki, które musiało odłożyć i chciałoby do nich wrócić. Wiele z nich też chętnie podokucza koleżance i koledze z boku, albo sobie pogada o czymś innym.
Ale co tam potem trzeba te kochane stworki posadzić przy stolikach i zrobić z nimi prace plastyczne, techniczne i inne ;).
Ja miałam „szczęście” mieć dodatkowo grupę mieszaną od 2,5 roczniaka do 6 latka (w tym dzieci z dysfunkcjami i z rodzin patologicznych). To dopiero była zabawa ;).

Jedyna „przerwa” to obiad, który przerwą nie był, bo trzeba było pilnować dzieci przy jedzeniu, uspokajać, niejednokrotnie wspierać i uczyć!. Potem mycie, szykowanie do odpoczynku młodszych i prac wyciszających starszych, a także sprzątanie po obiadku.
Aha! I jeszcze codzienne spacery lub zabawa na placu zabaw ;). Oczy dookoła głowy, żeby nikomu nic się nie stało, żeby żadne dziecko Ci nie zginęło (przeliczanie co 2 minuty robaczków z upewnieniem się, czy nie policzyło się dwa razy jednego dziecka i czy największe „agenty” są w tym tłumie ;).
Ten opis to praca nauczyciela przedszkola tak w pigułce.


Teraz kilka spraw, które mi się nie podobają tak samo, jak wam:

Przede wszystkim, ja również wkurzam się, że moje dziecko ma tak wiele pracy w domu. Dużo więcej niż miałam ja w jego wieku. Wkurza mnie program, który jest niedostosowany do wieku dzieci (i nie dotyczy to tylko tych, które poszły wcześniej, ale również starszych klas). Wkurza mnie, że muszę poza pracą zawodową i obowiązku domowe robić za nauczyciela. Tylko jest pewne „ale”. Mianowicie - ale zdaję sobie sprawę z tego, że choć czasem to wina złego nauczyciela/nieumiejętnego nauczania, to w przeważającej większości winę ponosi Państwo, jako rząd, a konkretnie osoby, które nieumiejętnie zarządzają sprawą, bo nie mają pojęcia o edukacji…
Przez to nauczyciele nie są w stanie ogarnąć całości materiału i nauczyć wszystkiego, zwłaszcza gdy mają klasy 25-30 osobowe, w tym często mocno utrudniające funkcjonowanie klasy dzieci – a ich rodzice mają lekceważący stosunek do nauczycieli.

Druga sprawa to termin strajku, który został ustalony nie przez nauczycieli samych w sobie, ale przez „wspaniałe” związki zawodowe… a nauczyciele mają do wyboru siedzieć cicho i dać się poniżać – bo to już nawet nie o te pieniądze chodzi, co o szacunek do zawodu… albo zgodzić się na to, co związki wymyślą i w ten sposób przekazać swój głos.
Choć jestem całym sercem za nauczycielami, przede wszystkim tymi prawdziwymi i mocno pracującymi, to nie podoba mi się czas i sposób strajku… Nie tędy droga moim zdaniem.
To co zaproponowały związki zawodowe tylko pogorszy sytuację nauczycieli w oczach rodziców i społeczeństwa, a także uderza w dzieci, które niczemu winne nie są w tych sporach.
Są nauczyciele, którzy wierzą, że rodzice złość swoją przekierują na państwo, aby wreszcie coś zrobiło w sprawie nauczycieli. Ja niestety znając ludzi wiem, że podziała to zupełnie inaczej i znów oberwie się nauczycielom…

Przykre to, że ludzie są tak mało obiektywni, tak mało zorientowani w kwestii edukacji i zamiast stanąć po właściwej stronie i wesprzeć tych, którzy próbują kształcić dzieci i młodzież, to obracają się do nich plecami dając tym samym wyraz braku poszanowania dla czyjejś pracy, a tym samym pokazując rządzącym, że mogą olać sprawę nauczycielską… :(
Uwierzcie mi, że naprawdę nie wszystkim nauczycielom jest tak strasznie źle. Po prostu mają dość lekceważenia ich trudnej pracy, wymagające wiele sił, energii, pozytywnych wzmocnień i niesprawiedliwości. Mają też dość tego, jak wiele w ostatnim okresie czasu się im odebrało. Zachęcam was mocno do tego, abyście zaznajomili się ze zmianami, jakie nastąpiły w okresie ostatniego roku czy dwóch lat. Uwierzcie.... nauczyciele buntują się, bo zamiast dostać więcej, dostają mniej... warunki pracy są coraz trudniejsze, warunki awansów zawodowych również zmieniono i mocno utrudniono. I do tego co rusz wymyśla się nowe zasady, by ludzie na swoich stanowiskach musieli robić kolejne studia (w celu wydania kasy, bo na tych studiach jest wiedza, którą już często posiadają...) - już nowe plany zmian powstały w tym kierunku :/.

To, że zawsze znajdą się tacy, którzy będą narzekać na innych, którzy będą złorzeczyć na nauczycieli (podczas, gdy często sami niewiele robią w kierunku wychowania i edukacji swoich dzieci…), to oczywiste. Zawsze tak było, jest i będzie. Jednak ja pamiętam jeszcze czasy, gdy nawet jeśli rodzic nie lubił nauczyciela, to nie pozwolił dziecku źle o nim słowa powiedzieć. Mnie i moje rodzeństwo również w domu wychowywano tak, abyśmy szanowali nauczycieli. W sumie, to każdego mieliśmy szanować i tak jest ;). Jeśli przychodziłam ze szkoły zła, że zostałam niesprawiedliwie oceniona czy potraktowana (zdarza się najlepszym), to mama mówiła „Zastanów się czy nauczyciel nie miał racji” i był koniec dyskusji. Nauczycielowi, jak każdemu innemu dorosłemu należał się szacunek. Po latach, gdy już dorosłam dostatecznie dowiedziałam się, że niektórych nauczycieli moja mama szczerze nie lubiła tak samo, jak ja :P.
Uważam, że rodzice mają prawo być niezadowoleni, mają prawo psioczyć na nauczycieli, którzy nie wypełniają swoich obowiązków, ale nie przy dzieciach!!. Dzieci powinny wiedzieć, że niezależnie od sytuacji innego człowieka TRZEBA szanować!.
Jeśli nie nauczymy ich, że szanuje się drugiego człowieka, to nie będą szanowały i nas samych. Komentując w zły sposób innych ludzi w obecności dziecka, sami zaciskacie sobie pętlę na około własnej szyi. Bo dziecko dojdzie do wniosku, że skoro nie musi szanować nauczyciela, bo jego zachowanie mu się nie podoba, nie musi szanować pani w sklepie, bo tez mi się nie podoba jej wygląd, czy sposób bycia, to dlaczego ma szanować rodziców?. Przypominam, że każdy w pewnym momencie natknie się na czas, gdy jego dorastające dziecko będzie miało swoje poglądy i będzie mu się wydawało, że jest mega dorosłe i wszystko wie lepiej. Wtedy to uzna, że nie musi szanować rodziców, skoro według niego również zachowali się źle (tak, jak wcześniej nauczyciel czy sprzedawca).
To jednak już temat na inny raz. I tak się mocno rozpisałam :P

Pozdrawiam,
Agafi