Mamy taki już zwyczaj z moją siostrą, że w ferie zimowe i wakacje
przyjeżdżamy do siebie z dzieciakami na tydzień lub dwa (w
najgorszym wypadku były to 4 dni). To znaczy, albo ona przybywa ze
swoimi do mnie, albo ja z własnymi do niej.
Nie inaczej było zeszłego roku.
Ferie, wolne od szkoły i nauki. Zima i to nawet całkiem zimowa
(nawet udało nam się załapać na śnieg i zabawę na nim, łącznie
z lepieniem bałwana ^^. Dom był nieocieplony i grzany piecem na
drewno i węgiel (wtedy jeszcze), więc zimno dawało trochę w kość.
Zresztą ja, jak kot wolę ciepło i wygrzewanie się :P. Miałam ze
sobą ciepłe ubrania, a mimo to jakoś nie dawały mi tego czego
potrzebowałam i musiałam wspierać się gorącymi herbatkami i
kocykiem. Siostra przypomniała sobie w pewnym momencie, że ma u
siebie wełniany sweter, który dostała od znajomej, a który nie
przypadł jej do gustu, gdyż ma on ogromny golf. Tu należy
powiedzieć, że siostra w ogóle golfów nie lubi i nie nosi. Jednak
mówi, że ciepły jest, to mogę go ubrać, a jak mi się spodoba to
nawet wziąć.
Biorę to „cudo”, przymierzam i krzywię się w myślach. Bo
wielki, wręcz ogromny. Czułam się w nim niczym trzydrzwiowa szafa
i myślę sobie „No jakaś masakra! Do tego ten kolor!
Musztardowy!!”. W głowie słyszę głosy znanych mi osób
„przecież musztardowy to najmodniejszy w tym sezonie kolor” i od
razu sobie sama odpowiadam na te głosy „No i?”. Swoją drogą,
czy ze mną wszystko dobrze, że słyszę głosy i na nie odpowiadam?
:P, ale nie o tym… Nigdy nie miałam w zwyczaju nosić tego, co
obecnie jest modne. W dzieciństwie i wieku młodzieńczym często
moja mam pokazywała mi jakieś buty, albo ubrania i widząc moją
niezadowoloną minę, mówiła „ To teraz jest modne”, a ja z
uporem maniaka powtarzałam, że ja nie noszę tego co jest modne,
ale to co mi się podoba i w czym czuję się dobrze. Już nie
wspominając, że odkąd pamiętam moim ulubionym kolorem zawsze był
czarny ^^.
Wracając do tematu. Stoję tak w tym swetrze przed lustrem,
skrzywiona, marszcząc nos. Na to wchodzi moja siostra i mówi
całkiem szczerze i z lekkim zaskoczeniem, że świetnie na mnie leży
i dobrze w nim wyglądam. Myślę sobie „serio?”, ja jakoś tego
nie widzę, ale przynajmniej jest ciepły, więc co mi tam. Co mnie
tam!. W sumie to nie krępuje ruchów, ma długie rękawy co lubię
bardzo i szeroki, wysoki golf – jak coś to się za nim schowam :P.
A niech tam!. Zostaję w nim.
Bardzo szybko się okazało, że faktycznie jest rewelacyjnie ciepły
i czuję się w nim cudownie w ten zimowy czas. Z dnia na dzień
coraz bardziej mi się podoba, a coraz mniej przejmuję się tym, jak
na mnie leży, choć nadal razi mnie jego kolor. Ale…. O ludu!
Jakiż on cudownie ciepły jest!!
I tak brzydki musztardowy sweterek wrócił ze mną do naszego domu.
A, że u nas choć już grzanie gazem, to jednak również
nieocieplony domek, to sprawował się super. Szybko się okazało,
że chodzę w nim do oporu, a gdy idzie do prania, to zaraz po
wyschnięciu wraca do łask ^^’.
Wielki paskudny sweterek zakrywa wszystko, więc mogę nosić pod nim
cokolwiek, albo i nic, bo i tak nikt nie zauważy :P. A jaki jest
cieplusieńki!! No mówię wam, coś cudownego!
Tak brzydki sweterek przetrwał zeszłą zimę i grzecznie czekał w
szafie cały kolejny rok. W tym roku również jest na topie w mojej
garderobie, a jego kolor przestał mnie już drażnić. W sumie to
nawet mi pasuje do kozaków, które zakupiłam tego roku :D.
Doszła mu również nowa funkcja. Dzięki jego długim i grubym
rękawom nie potrzebuję rękawic kuchennych, ani ścierek, w czasie
odcedzania gotowanych produktów czy przestawiania nagrzanych garnków
^^’. Cóż to za cudo mi się trafiło!
I tak oto wręcz pokochałam mój „brzydki” sweterek ;).
Morał z tego taki, że jak ze wszystkim innym, ubrań również nie
należy oceniać po „okładce”, a czasem, gdy da się im szansę
okażą się jedną z naszych ulubionych rzeczy w szafie ;).
P.s. Czytam już czwartą i piątą książkę w tym roku, a wy? :P (tak, wiem jestem inna... dwie książki na raz ^^)
P.s. Czytam już czwartą i piątą książkę w tym roku, a wy? :P (tak, wiem jestem inna... dwie książki na raz ^^)
Pozdrawiam,
Agafi