środa, 28 lutego 2018

Osiągnięcia życiowe dziś, a dawniej.

     Przeczytałam dziś pewien tekst, na innym blogu, który poniekąd mnie natchnął do napisania tego posta. Myślę, że choć poruszę tu podobne kwestie(życiowe), to jednak będzie to coś innego, o czymś innym. Zresztą chcę dodać tu coś, co dotyczy mnie osobiście, a co spotkało mnie w dniu dzisiejszym. 
     Żyjemy w czasach, gdzie wiele rzeczy robi się na pokaz... inaczej. Baaardzo wielu ludzi robi je na pokaz. Choć oczywiście zawsze liczyło się by coś w życiu osiągnąć, jakoś zaistnieć, a nie być jedynie małą płotką w oceanie milionów ryb. Nigdy też życie kobiety nie było łatwe i przyjemne, a zawsze obarczone tysiącami obowiązków, wyrzutami i krzywymi spojrzeniami innych ludzi, którzy znają nas bardziej lub mniej. 
    Znacie to, prawda?. Nigdy nie jesteśmy dość dobrymi żonami, dość dobrymi matkami. Nasze domy nigdy nie są dość dobrze wysprzątane, a potrawy dość smaczne. Zawsze znajdzie się ktoś kto będzie chciał nas pouczać lub obgadywać. Niektóre z tych osób zwyczajnie zżera zazdrość, a żal du.. ściska. Nigdy nie było inaczej, ani dziesięć, ani sto, ani nawet tysiąc lat temu. Dlaczego więc współczesnym kobietom jest coraz ciężej?. Bo same tego chciałyśmy?. W pewnym sensie również... choć prawda jest taka, że nasi przodkowie walczyli o RÓWNOUPRAWNIENIE. To moim skromnym zdaniem miało nie tylko na celu przekazaniem nam praw do głosowania, czy umożliwienie kobietom rozwoju w edukacji i pracy zawodowej (ba!, w ogóle umożliwienie pracy w wielu zawodach!). Miało to również spowodować, że mężczyźni będą też po części obarczeni tym, co my na co dzień. Obowiązki domowe, opieka i wychowywanie dzieci...
      I właśnie... Tu pojawia się problem. Wciąż kobiety często są niezrozumiane przez mężczyzn, mają zbyt wiele obowiązków. Cieszy mnie fakt, że nie należę do tych kobiet. My dzielimy się obowiązkami w naszym domu, a mąż docenia moją pracę (i zawodową i domową), uczestniczy w wychowywaniu dzieci i ich zajęciach dodatkowych. Pewnie czasami bywają gorsze dni, czasem jest jakieś spięcie, czasem zwyczajnie jesteśmy zmęczeni. Jednak nie mogę narzekać i gorąco współczuję wielu moim koleżanką i znajomym, które na takie wsparcie liczyć nie mogą. Tym kobietom, które nawet mimo złego samopoczucia muszą zajmować się dziećmi (zdrowymi, chorymi, małymi i dużymi), pomagać im w lekcjach i nauce, zawozić na zajęcia dodatkowe, a do tego sprzątać, prać, prasować, gotować, robić zakupy i Bóg jeden wie co jeszcze. Przy tym wszystkim nie wolno im być zmęczonymi, a już nie wspomnę o "żaleniu się", bo przecież usłyszą "Ty siedzisz sobie w domu, a ja pracuję"... A nawet jeśli kobieta pracuje i ponad to ma te wszystkie zajęcia na głowie, to i tak nie ma prawa narzekać, bo na pewno ma prace łatwiejszą, mniej męczącą... BZDURA!
     Kiedyś usłyszałam od pewnego osobnika płci męskiej (który nie ma rodziny), że zazdrości mi tego czasu wolnego - w sensie, że nie pracowałam, bo macierzyński. Odpowiedziałam mu wówczas z ironicznym uśmiechem na ustach "Trójka dzieci w domu, zapraszam serdecznie". Oj, szybciutko się wycofał ze swoich wcześniejszych słów.
      Zastanawiam się kiedy ludzie zrozumieją, że dom rodzinny i opieka nad dziećmi to praca 24 h na dobę. Nie ma, że się jest chorym, nie ma, że zmęczonym i śpiącym, nie ma, że coś boli!. Jeśli dziecko w nocy ma koszmary, jeśli coś go wystraszy lub coś go boli (nie wspominając już o ewentualnej gorączce, wymiotach, biegunkach...) trzeba wstać i dzieckiem się zająć. Czasem wystarczy przytulić, czasem dać buziaka czy lekarstwo. Ale często również potrzeba zostać z nim na noc i czuwać, robić zimne okłady lub zmienić pościel i wykąpać dziecko. Czasem nawet kilka razy. A później nie ma szans na odespanie, bo nastaje dzień i nowe obowiązki.Wyobraźcie sobie sytuację, gdy po takiej nocy trzeba iść żwawo do pracy i być w pełni sprawnym, bo przecież w pracy szefostwo błędów nie wybaczy!. Tak wiem, większość kobiet nie musi sobie tego wyobrażać, bo zna to z autopsji. 
      I w ten oto sposób zamiast zyskania praw i zrozumienia ze strony mężczyzn, w wielkim stopniu zyskałyśmy prawa i dodatkowe obowiązki.Życie!. 
       Nie mówię, że tak jest wszędzie, ani że wszyscy mężczyźni tacy są. To by było niesprawiedliwe, nie na miejscu i przeczyłoby moim ideałom. Dlaczego?, bo uważam i zawsze uważałam, że nic mnie tak nie irytuje, jak wrzucanie wszystkich do jednego wora i ocenianie ludzi, sytuacji bez odpowiedniego zapoznania się z "tematem".
     A skoro już jesteśmy przy ideałach... Idealna kobieta dziś: szczupła, wysportowana najlepiej, z odpowiednio dużym biustem, piękna... a do tego inteligentna, zdolna, mądra, pracowita. Cóż drodzy panowie... Może zanim zaczniecie wymagać od innych, zaczniecie od siebie? ;).


To teraz z innej beczki, ale również o osiągnięciach.
      Dawniej największym osiągnięciem kobiety było wyjść za mąż, urodzić i wychować dzieci, być przykładną żona i matką. Według powyższego cel nie do osiągnięcia ^^, a przynajmniej w pewnych kręgach. Ale skupmy się na tym, co według samego zainteresowanego było osiągnięciem. Dla mężczyzny był to jakiś status społeczny. Na początku głowa rodu, potem najlepiej było zostać lekarzem, księdzem, po jakimś czasie doszedł zawód prawnika.
       W dzisiejszych czasach to już nawet nie ma znaczenia czy jest się celebrytą, ważną osobistością czy zwykłym "szarym" człowiekiem, bo każdy jest pod lupą i na czyichś językach. Lubie chwalą się pracą, szkołą, zdjęciami z wakacji, dziećmi. To normalne, sama też się "chwalę", bo jestem dumna ze swoich dzieci i męża, a co ^^. Zresztą po co stworzono facebook'i, Twitter'y i inne nasze klasy?. Nie tylko do odnajdywania znajomych (choć przyznam szczerze, że dzięki FB udało mi się odnowić, utrzymać, a nawet pozyskać nowe pozytywne znajomości!, więc nie jest to tylko fe, be i w ogóle złe.) Jednak czasem zakrawa to już na chorobę psychiczną, gdy widzę setki takich samych zdjęć selfi... albo tysiące zdjęć jednej osoby na tle różnych budynków i miejsc... Jeśli chcę pokazać piękne miejsca, to robię i wstawiam zdjęcie miejsca, a nie siebie... A już na pewno nie mizdrzę się do aparatu, jakbym była wielką, wziętą modelką na tle siedmiu cudów świata...
       Ogólnie wszystko jest dla ludzi, w granicach rozsądku i bez zbędnego przesadyzmu!

      I co?. Świat wymaga od nas coraz więcej. Abyśmy osiągali cele, sukcesy zawodowe, byli idealni w każdym calu. No chodzące doskonałości! To już niezależnie od płci. Po prostu wszystko ma być cacy. 
     My sami również wymagamy od siebie sporo, czasem nawet zbyt wiele. Zadajemy sobie pytanie, co osiągnęliśmy w życiu, co po nas pozostanie, czym możemy się pochwalić i czy to wszystko w ogóle ma jakikolwiek sens?. Wielu ludzi gubi pogoń za pieniądzem, chęć osiągnięcia sukcesu, sławy i bogactwa. Jeśli się nie uda, to świat określa ich mianem nieudaczników.
     Tu dochodzę do siebie samej i dzisiejszej sytuacji. Do czego doszłam, co osiągnęłam w swoim życiu?. Dzisiaj musiałabym nazwać się nieudacznikiem, gdyż moja powieść tak skrzętnie pisana, przepisywana na nowo z takim zapałem i zacięciem mimo braku czasu i jego szybkiemu przemijaniu nie znalazła się nawet w gronie wyróżnionych po ogłoszeniu wyników pewnego konkursu.
       Prawda jest jednak taka, że po pierwsze nie nastawiałam się licząc na miłą niespodziankę. Nie udało się?, trudno. Nie zamierzam się poddać, ani porzucić tego co robię, a już na pewno nie porzucę tej powieści, bo włożyłam w nią swój czas, swoje emocje, swoją miłość i posiadaną, bogatą wyobraźnię!. Mało tego piszę (po nocach ^^), jej kontynuację!!. Po drugie szybko przeanalizowałam "konkurencję" i dzieło wygrane. Cóż, zwyczajnie nie trafiłam w gust jury. Nie, nie focham się i nie mówię, że zostałam niesprawiedliwie oceniona. Zdaje sobie sprawę, że pewnie jeszcze wiele mi brakuje do choćby zalążka doskonałości (doskonałych nie ma ^^), że na pewno sporo jeszcze przede mną do nauki. Jednak fantastyka (bo takiego rodzaju powieść wystawiłam) nie każdemu przypada do gustu. Nie musi. Dlatego będę próbowała nadal. A po trzecie ilość zgłoszeń byłą tak ogromna (czego się spodziewałam od początku i dziwi mnie fakt, że zaskoczyło to jury... skoro nie podali tematyki, nawet zawężonej, ani ilości stron czy prac...), że prawdopodobieństwo iż akurat moja praca choćby wy plasuje się na wyższych miejscach była znikoma.
      Mimo wszystkiego powyższego jestem zadowolona. Wiecie dlaczego?. Bo uważam, że w swoim życiu osiągnęłam naprawdę wiele. A podkreślę, że jestem osobą, która wymaga od siebie więcej niż od innych. Pomimo wszystko co złe, niedoskonałe i przykre w moim życiu osiągnęłam już teraz wielki sukces. Mimo trudnego startu w dzieciństwie, ciężkich warunków (choć mogło być gorzej, ale na szczęście mieliśmy mamę, która zrobiła wszystko by wiodło się nam jak najlepiej mimo tragedii, mimo warunków i braku finansów! Za to będę jej zawsze wdzięczna!), pomimo trudności wynikających z mojej dysleksji i astygmatyzmu(niewielkiego, ale jednak) pokonałam to wszystko i udowodniłam sobie oraz innym, że można!.  - z tego miejsca "pozdrawiam" i oby to kiedyś przeczytała... moją wychowawczynię i polonistkę w klasie 4-8, która powiedziała mojej mamie, że nie nadaje se do LO i powinnam iść do technikum lub zawodówki... - Dostałam się do LO, przebrnęłam (może nie na wysokich notach, ale to nie wynikało z mojej tępoty, a z problemów różnorakiego pochodzenia) i zakończyłam. Ba!! Z pisemnego polskiego - esej - otrzymałam ocenę 5 ;). Dalej ukończyłam Studium Dziennikarskie, a po nim dostałam się na dwa kierunki studiów, z których wybrałam jeden "Pedagogika Społęczno - opiekuńcza", tu na trzecim roku urodziłam syna ^^ (nie przerwałam studiów) i wybrałam specjalizację na kolejne dwa lata ;) "Poradnictwo i terapia pedagogiczna" po czym obroniłam pracę magisterską na 5 i otrzymałam dyplom z ogólną oceną 4. Pracowałam w różnych miejscach, na różnych stanowiskach... oczywiście... wolałabym mieć jedno stałe zatrudnienie, ale czasy są jakie są. Jednak to również jest osiągnięcie, bo poznałam tysiące ludzi, a każdy z nich jest inny. Nauczyłam się z nimi rozmawiać, postępować, nauczyłam się, jak zachowywać się w różnych sytuacjach w relacji z różnymi ludźmi. W międzyczasie urodziłam pierwszą córkę, zajmowałam się domem, co z kolei nauczyło mnie po raz kolejny i dokładniejszy gospodarowania czasem. Potem znów pracowałam w różnych miejscach. Z dziećmi, ze zwierzętami, z młodzieżą i dorosłymi. Później przyszedł czas na prace biurową, animacje, faktury, umowy, organizację przestrzeni, organizację imprez i mnóstwo innych spraw. Przy tym wszystkim nigdy nie zapomniałam o swoich pasjach, o tym co kocham i o rozwijaniu zainteresowań własnych, a co za tym idzie do edukowaniu siebie. A następie urodziłam drugą córkę, a nasze trzecie dziecko.
     Wciąż podążam za pasjami i mam plany na przyszłość. Fotografuję, piszę, czasem rysuję, wspieram swoje dzieci na każdym kroku ich rozwoju, dbam o dom i masę innych spraw. Udało mi się również ocalić trochę istnień, w sensie rzeczywistym i przenośnym również, a może i nawet mentalnym. Czy zatem ktokolwiek miałby czelność powiedzieć, że nie osiągnęłam nic?. Ja na pewno nie. A moje największe osiągnięcia mają imiona, rosną, rozwijają się i uczą, a ja wraz z nimi i tylko po nich widać upływający czas. Jestem szczęściarom, która osiągnęła wiele, a zamierza osiągnąć jeszcze więcej ^^.



Pozdrawiam,
Agafi

czwartek, 22 lutego 2018

Prezenty mniej i bardziej udane.

      Niedawno weszłyśmy z przyjaciółką w temat prezentów. Tak sobie pomyślałam, że dawno niczego nie pisałam, a to całkiem dobry temat jest. (A powinnam teraz siedzieć i pracować nad bajką na konkurs, albo pisać dalej swoją powieść do szuflady - bo stanęłam w miejscu pisząc, a w głowie jestem już niemal na końcu książki ^^). Tylko, co jeśli za mną ktoś tu tęsknił?. Tęsknił? <rozgląda się trochę nerwowo>.
         Na pewno w każdej rodzinie lub u waszych przyjaciół były problemy związane z prezentami, z różnej okazji: urodziny, imieniny, Święta Bożego Narodzenia, Mikołajki, narodziny dziecka, chrzciny, komunię i tysiące innych okazji. Pewnie nie raz natknęliście się na prezent, który nadawał się do śmieci czy też zupełnie nie był odpowiednim dla was, waszego dziecka lub sami nie trafiliście w gusta obdarowanej osoby. Bywa, oj bywa i to zdumiewająco często.
      Nie jestem może jakimś guru w kwestii prezentowej, ale przestrzegam kilku zasad, które ułatwiają nie tylko wybór odpowiedniego przedmiotu na prezent, lecz także sprawiają, że obie strony są zadowolone. Niejednokrotnie słyszałam pytania typu "Co kupić niemowlakowi?", "Co dać 7 latkowi na urodziny?". Już pomijam fakt, że dawanie prezentów ma sprawiać przyjemność nie tylko osobie, która go otrzymuje, ale również tej, która go ofiarowuje. Ja osobiście uwielbiam dawać prezenty, ale! Nie byłoby to dla mnie radością, gdybym nie widziała tej samej radości u osoby obdarowanej przeze mnie. Czy dawanie prezentów pod siebie ma w ogóle sens?. Moim zdaniem nie ma żadnego!. Chyba, że kupujemy prezent sami sobie ;). Zapewne wielu z was uzna mój post za taki, który niczego nie wnosi w ich życie. Zwyczajnie banalny i prosty. Być może. Jednak wierzę, że trafi równie do tych, którzy o prezentach pojęcia nie mają lub którzy zwyczajnie nie rozumieją, jak to wyglądać powinno. I oby trafiło do tych najbardziej opornych w kwestii prezentów "byle jakich" ;)

Zacznijmy od niemowlaczków.

     W naszej rodzinie lub u znajomych urodziło się małe dziecko i planujemy odwiedziny. Ja osobiście jestem z tych osób, które najbardziej cenią (i wiem, że to również trafione) prezenty praktyczne. Najlepiej najpierw zainteresować się, czy młodym i nie młodym rodzicom potrzeba. Być może brakuje im ubranek, bo mają gorszą sytuację finansową, nie mieli nikogo od kogo mogliby takowe otrzymać w "spadku". A może dzieciątko urodziło się mniejsze lub większe niż było to planowane?. Jeśli nie ubranko zawsze na miejscu jest jakaś fajna zabawka. Ale pamiętajcie!! Ni byle bubel, nie słaby plastik, który zaraz się rozwali i stworzy zagrożenie dla dziecka... W dzisiejszych czasach naprawdę za niewielkie pieniądze można kupić fajne rzeczy. A przecież zabawka może być na zaś!. To nie musi być grzechotka czy gryzak!. Za kilka miesięcy berbeć zacznie interesować się ruchomymi zabawkami i dźwiękami (pamiętajmy, aby nie były zbyt głośne - te najczęściej wywołują u maluchów lęki). TU RADA DLA RODZICÓW: jeśli zabawka jest zbyt głośna, wystarczy zalepić plastrem głośnik, od razu zabawka jest cichsza ;).
      Dodatkowo zawsze na miejscu są pieluszki!. Najlepiej w rozmiarze większym niż nosi dzieciątko aktualnie. Uwierzcie mi, tego nigdy za wiele ;)

Chrzciny.

       Jeśli jesteśmy "przeciętnym" gościem wystarczy koperta. Chrzestny/chrzestna ma trochę bardziej pod górkę ^^. Choć oczywiście koperta z pieniążkiem również wlicza się w prezent.
       W różnych regionach są różne "zasady". Bywa, że gdzieś to chrzestny kupuje świecę, a chrzestna szatkę. Dobrze jest więc dogadać się z rodzicami dziecka czego oczekują w tym przypadku od chrzestnych. 
        Kiedy sprawa powyższa jest zamknięta to najlepiej zaopatrzyć się w medalik lub krzyżyk wraz z łańcuszkiem (tu możecie dopytać rodziców czy wolą srebro czy złoto, bo każdy ma inne preferencje. A ceny takich małych przedmiotów nie są znów jakieś kolosalne). Ja dodatkowo zawsze dokupywałam książeczkę w stylu "Moja pierwsza biblia" czy "biblia dla dzieci". To taki dodatek od chrzestnej, który z pewnością się przyda ;).


Urodziny dziecka

        Pierwsze urodziny dziecka to zazwyczaj bardzo ważny czas dla rodziców i rodziny. Tu sprawa z prezentami ma się w sumie podobnie, jak w przypadku narodzin malucha. Najlepiej dogadać się z rodzicami, jakie mają potrzeby. Może jest coś co chcieliby dać dziecku, ale ich nie stać, może chcieliby, aby rodzina złożyła się i kupiła jeden, "większy" prezent?. A czasem bywa tak, że najbardziej brak im rzeczy pierwszego użytku. Sytuacje w rodzinach bywają naprawdę różne. Nie bójmy się rozmawiać!
        Dla dzieci kilkuletnich, które nie mają jeszcze zarysowanych zainteresowań, ani nie są w stanie powiedzieć czego najbardziej by chciały, bo najczęściej chcą wszystko co widzą ^^, polecam książeczki/gry/puzzle i zabawki na bazie edukacyjnych. To rzeczy które pod przykrywką zabawy również uczą. Dobrym wyborem są również różnorodne, często bardzo piękne i kolorowe bajki, książeczki dla dzieci, które rodzice mogą wieczorami czytać na dobranoc lub takie, które w przyszłości przydadzą się do nauki czytania.
       Oczywiście może się tak zdarzyć, że dziecko bardzo o czymś marzy. To znów kwestia dogadania się z rodzicami ;) czy samym dzieckiem. Choć to dotyczy raczej dzieci starszych. I tu właśnie, gdy słyszę pytanie "Co kupić 6-7-...-10 latkowi?" uruchamia mi się automatyczne, "a czym się interesuje?". Niezależnie czy to dziecko, nastolatek czy dorosła osoba najlepiej wyjdziemy na prezencie jeśli będziemy wiedzieli czym się dana osoba interesuje. Ktoś może kochać samochody, motory, samoloty, lalki, zwierzątka, jednorożce... tysiące rzeczy do wyboru!. Ktoś może interesować się piłką nożną, koszykówką, baletem, jazdą konną... itp. Jeśli znamy odpowiedź na to pytanie sprawa staje się dużo prostsza.
      Ponieważ dany przedmiot osoba może już w posiadaniu mieć (zwłaszcza jeśli to popularna rzecz) warto rozglądnąć się za czymś, co może być równie piękne czy przydatne, a jest mniej oblegane. A może jakiś model lub figurka kolekcjonerska?. No i oczywiście zawsze możemy poszukać w księgarniach i sklepach książek na dany temat lub o danej tematyce. (uprzedzam pytanie: TAK jestem zafiksowana na punkcie książek ^^ i toleruje je w wielu formach i na każdą okazję!).
       Dodatkowo!! Jeśli mamy do czynienia z delikwentem, który nie lubi czytać, może się okazać, że nagle to wręcz pokocha, gdy dostanie w łapki książkę o tematyce, która jest mu bliska, albo go zwyczajnie mocno interesuje.
     Czasami bywa tak, że mamy ograniczone środki lub na pewne rzeczy nas nie stać. Przecież zawsze można coś znaleźć, wystarczy chcieć i się troszkę wysilić. Najbardziej denerwujące są prezenty bez odrobiny serca... badziewia, które do niczego się nie nadają lub zaraz się zepsują... Szczerze? Często pewnie wolelibyście dostać 10 zł, kwiatka, kartkę z życzeniami lub w ogóle nic! Niż to "coś". Ja też tak miewałam.
       Tu powstaje pytanie dlaczego z jednymi ludźmi można się dogadać, a z innymi nie?. Nie wiem... zapewne dlatego, że to LUDZIE!. Nie warto się przejmować ^^. Ale sama staram się nie popełniać tych błędów.

Urodziny, imieniny i inne rocznice czy święta.

     Co tu dużo mówić!. W takich wypadkach sprawa jest dużo bardziej skomplikowana. Nastolatkom i niektórym osobom dorosłym najlepiej dać pieniążka w kopercie. No chyba, że tak, jak powyżej znamy ich zainteresowania. Poza tym często sprawdzają się: Zestawy kosmetyków, kwiaty i alkohole - Tylko musimy wiedzieć, kto i co lubi, żeby nie okazało się, że dajemy komuś alkohol, którego nie pije, najbardziej znienawidzone kwiaty lub kosmetyki, których nie używa z różnych powodów (zapach nie ten, nie sprawdził się, nie jest potrzebny).
     Jeśli to większa impreza, może rodzinna to warto "zgadać się" z pozostałymi, może okazać się, że ktoś ma świetny pomysł na prezent, jednak jest to sprawa za droga dla jednej osoby. Wtedy zawsze można się złożyć na coś, co z pewnością przyda się danej osobie i z czego będzie zadowolona.
Czasami prezenty wcale nie muszą być drogie, a mogą sprawić naprawdę wiele przyjemności obdarowywanemu!. Pozostaje mi tylko życzyć wam udanego kupowania i otrzymywania prezentów! ^^

Zasady by prezent był udany:
1. Rozmawiajmy!!
2. Poznajmy osobę i jej zainteresowania oraz co lubi
3. Wykrzesujmy z siebie trochę chęci i czasu, aby poszukać odpowiedniej rzeczy! (Choćby w necie) To naprawdę niewiele kosztuje, a gwarantuję, że nawet przy mocno ograniczonych środkach znajdziemy coś odpowiedniego!

P.s. Jeśli ktoś kocha książki, jak ja ^^. To polecam przegrzebać "tanie książki" w marketach, przejść się po sklepach z "tanią książką" lub po bibliotekach - tam często wyprzedają stare tytuły. Można znaleźć coś bardzo ciekawego, w śmiesznie niskiej cenie, czego nie znajdziemy w księgarniach!

P.s.2 Zaczęłam pisać tego posta przed Twoim komentarzem - Agata ;)

Pozdrawiam,
Agafi

niedziela, 4 lutego 2018

O pisaniu i nadziejach, a czasem ich braku - czyli myśli luźne ^^

        Jak wiecie ostatnio zajmowałam się przepisywaniem swojej powieści z papieru na komputer. (No wiecie, wiecie... bo was katowałam tą informacją przez poprzedni miesiąc ^^). Muszę przyznać, że na rzecz tego przedsięwzięcia porzuciłam całe moje pisanie obecnych twórczości, a i wiele innych spraw. Oczywiście w głowie kołatały mi się rzeczy, które chcę napisać... obrazy scen, które zamierzam opisać itp., ale nie miałam czasu by to rzeczywiście spisać.
        I wiecie co wam powiem o tym przepisywaniu?. To było strasznie męczące!!. To zupełnie tak, jakbym na nowo pisała tą samą historię i na dodatek miała na to mocno ograniczony czas!. Dlaczego tak?. Dlatego, że moja głowa analizowała na nowo każde zdanie, każdy akapit, każdy opis postaci i zdarzeń. Tu coś dodała, a ma odjęłam. Tu coś zmieniłam minimalnie, a gdzie indziej całkowicie przeobraziłam materiał. Spodziewałam się co prawda, że tak to będzie wyglądało, ale... ło matko... Jak już skończyłam poczułam się nie tylko szczęśliwa, że wyrobiłam się i to przed czasem!!, ale również poczułam ogromne... przeogromne zmęczenie _-_
      Biorąc pod uwagę powyższe potrzebowałam chwili, żeby odetchnąć. Co za tym idzie powieść, którą pisałam wcześniej, pozostawiłam nieruszoną przez miesiąc czasu(to niemal, jak porzucenie!^^). Jednak w końcu do niej wiernie powróciłam (zwłaszcza, że to notabene druga część tej przepisywanej ^^). Jakież było moje zaskoczenie, gdy zastałam co?... rozpoczęte i nieskończone zdanie!. WTF!?. Przecież zawsze zapisuję wszystko, co napisałam i nigdy nie zostawiam niedokończonej myśli!
      Oj, chyba już wtedy musiałam być ładnie zmęczona!
      No i taka zagwozdka teraz... co ja to do cholibki chciałam tam napisać??. Już pomijam fakt, że w głowie to ja byłam dużo dalej w tej historii niż to miało miejsce w rzeczywistości ^^. Jeszcze mi wpadło do głowy, że zwyczajnie w zdaniu wstawiłam kropkę zamiast przecinka i stąd nowe zdanie zaczynające się od "gdy" ^^. Ale czytam zdanie jedno, drugie... i nie!. No nie ma bata!! na sto procent chciałam tam dać nowe zdanie, tylko jakie? O_o. I od razu człowiek sobie uświadamia, że odpoczęłam, to teraz łatwo nie będzie od samego początku ^^. Ale nie ma co!. Trzeba zakasać rękawy i brać się do roboty. Nikt tego za mnie nie zrobi, a w głowie aż wrze od pomysłów i skrzętnie obmyślonych (wyobrażonych w niemal każdym szczególe) zdarzeń w kolejnych scenach książki!.

      Kiedyś czytałam artykuły na temat wysyłania swoich prac do wydawnictw. Tego, jak przygotować tekst i siebie. Tego co należy pisać, a czego pisać wręcz nie wolno!. Oczywiście na dłuższą metę stare artykuły są o du... do kosza ^^. A to dlatego, że "przespacerowałam się" trochę po stronach wydawnictw i każde ma swoje własne, osobiste wymogi, co do powieści, autorów i tego, czego wymagają na wstępie od ewentualnych twórców. Jednak nie o tym chciałam...
     Trafiłam kiedyś na tekst w powyższym temacie napisany przez pewną panią, która słusznie zauważyła, że bycie pisarzem to niełatwe zadanie. Przede wszystkim dlatego, że większość z nich ma również pracę, rodzinę, a czasem jedno i drugie.
       O! To, to, to!! Kiedyś znajome z pracy dowiedziawszy się, że piszę, zapytały się mnie kiedy ja mam na to wszystko czas, i czy ja w ogóle sypiam? ^^. Nie dziwi mnie to wcale, bo uwierzcie... czasami naprawdę mam ochotę zarwać nockę, żeby popisać... Jeszcze całkiem niedawno miałam na głowie dom, dwójkę dzieci i pracę, a do tego swoje pasje, których starałam się nie zaniedbywać, bo (cicho marzę, że to moja przyszłość). Teraz może nie mam na głowie oficjalnej pracy, ale ten kto ma dom i dzieci wie, jak wiele to zajęć, jak wiele wymaga czasu, poświęcenia i zaangażowania. A im dzieci więcej (mnie doszło trzecie ^^), tym pracy jest więcej.
       Nie narzekam, broń Boże!!. Nie zamieniłabym swoich dzieci na nic innego! Nie zamieniłabym życia jakie prowadzę na żadne inne!!. Tylko podkreślam fakty.

       Niejeden pewnie powie "Głupia". Możliwe... Bo po co to robię?, po co się męczę, skoro nic z tego nie mam?. No tak. Kiedyś miałam. Kiedyś przez krótki czas pracowałam, jako copywriter (pisałam teksty o danej tematyce na zlecenie - swoją drogą za marne grosze...). A teraz?. Teraz, cóż... głównie "do szuflady", dla nielicznych znajomych i rodziny?... Póki co tak. Możliwe, że zawsze tak będzie. Tylko, że to sprawia mi przyjemność.
        Lubię pisać, uwielbiam tworzyć!!. Wymyślać i po części dzięki temu żyć w swoim własnym świecie ^^. Żyję życiem swoich postaci - nie tylko głównych bohaterów - żyję ich problemami, smutkami, ale i radościami, ich szczęściem i miłością!. Raz po raz dzięki nim na nowo odkrywam swoją miłość!. Miłość do męża, dzieci, rodziny, ale i zwierząt, roślin i całego świata!. Dzięki nim po raz kolejny mogę przeżywać zauroczenie, przyjemnie nieprzyjemny dreszcz w obawie o przyszłość i nawet pierwszy pocałunek (o reszcie nie wypada mówić głośno ^^).
        Pisanie daje mi to wszystko, co powyżej. Daje mi też odprężenie i odstresowanie. A dalej?. Zobaczymy. Ostatnio poszłam o krok dalej. Bo ileż można marzyć o wydaniu książki, o szerszym gronie czytelników, jeśli się człowiek nie kopnie w cztery litery i nie wypuści swojego dzieła w świat?. Jakie będą tego skutki?. Nie wiem i nie nastawiam się (chyba, że o negatywnych skutkach też mówimy ^^ - Tu w tym momencie znajdzie się co najmniej jedna osoba, która osobiście skopie mi moje cztery litery ^^).
         Ten blog również jest jednym z kroków w przód. Tu też nie wiem jakie będą tego skutki. Na razie niewielkie patrząc na to, jak "zasypujecie" mnie komentarzami ^^. Czy to źle?. Nie wiem, bo komentarze mogą być różne, jak pisałam w pierwszym moim poście na tym blogu. Na pewno brakuje mi tych od serca, tych szczerych, a i miło byłoby usłyszeć jakieś budujące i miłe dla oka wpisy. No cóż... może kiedyś się doczekam ^^.
Miewałam i gorsze dni, gdy wszystko wydawało się być "Fe". Wtedy zadawałam sobie pytanie "czy to ma sens?", "Czy mam jakiekolwiek szanse?".
      Był czas, gdy moja przyjaciółka mocno na mnie naciskała, aby wysłała swoja książkę do wydawnictwa. Nie rozumiała dlaczego jeszcze tego nie zrobiłam i na co czekam. Ja jednak byłam wtedy na etapie "To jest za słabe", "Za mało umiem", "Nie mam szans...". Za każdym razem, gdy wydawało mi się, że "Dam radę!", okazywało się, że jednak nic z tego... Bałam się odrzucenia mojej pracy, bałam się usłyszeć "To do niczego!", "Daj sobie spokój", "Nie nadajesz się". Moje wcześniejsze doświadczenia sprawiły, że mimo mocnego charaktery zwyczajnie w siebie nie wierzyłam. Miałam bardzo niską samoocenę.
       Do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć. Do pewnych spraw trzeba dość dłuższą drogą. "W drodze ninja nie ma drogi na skróty." ^^. Wydarzenia ostatnich trzech lat oraz ludzie, których spotkałam na swojej drodze w tym czasie pokazały mi, że stać mnie na naprawdę wiele i warto w to uwierzyć!. Niejednokrotnie udowadniałam sobie samej, że dam radę, że potrafię wiele!. Usłyszałam wiele miłych i budujących słów. Stanęli na tej drodze również tacy, którzy próbowali pode mną dołki kopać, którzy stawiali przede mną przeszkody większe i mniejsze. Cóż... należy im jedynie współczuć, że potrafią tylko to ^^. A ja?. Ja już tak mam (i to od dziecka), że nawet jak upadnę, to wstaję i biegnę dalej z uniesioną głową. Przeszkody na mojej drodze nie przygniatają mnie, nie ograniczają, a wzmacniają.
     To wszystko sprawiło, że postanowiłam po raz kolejny iść przed siebie nie oglądając się na to, co powiedzą inni. Próbować dążyć do wyznaczonego celu i nie poddawać się. Dlaczego?. Bo wiem, że warto, bo kocham to co robię. A cele, które sobie postawiłam są spore, wiem i nie dotyczą tylko i wyłącznie pisania ^^. O tym w dalszej przyszłości.
      Czas pokaże, co mi z tego wszystkiego przyjdzie. Czy kiedyś uda mi się wyjść poza obręb znajomych i rodziny?. Czy też już zawsze będę pisała dla siebie i do szuflady?. Poczekamy, zobaczymy. Tymczasem pora uciekać. Obowiązki czekają!.

Pozdrawiam,
Agafi






sobota, 3 lutego 2018

Złe słówka, zwracać uwagę czy nie? Czy zabijać w dzieciach szczerość i poczucie humoru?.

       Właśnie się dowiedziałam od mojego pierworodnego ciekawej rzeczy, ale... Do czegóż to doszło... ;). Ale zacznę od "rozmowy na poziomie". Przyszedł do mnie i pytam się go "co tam?", na co on spojrzał na włączony piekarnik i odpowiedział pytanie na pytanie "A co tam?". Ja na to "A takie tam", on "Takie mięso?", ja "Tak, takie mięso", na co syn "Mięso dla mięsa?". ^^ No nie da się ukryć, że trafił w sedno ;). A teraz dalej. Pytam się go, czy się nudzi?, odpowiedź? "Nie, tylko czekam, aż przyjedzie pociąg, żeby go obradować". Moja reakcja "No nieeee!! Boszszszsz... mój syn rabuje pociągi! O_o, ^^".
          I miało być o czym innym, ale cóż... ^^. 
      Każdy kto ma jakiś kontakt z dziećmi doskonale wie, że są one nie tylko szczere do bólu, ale potrafią też rozbroić swoją mądrością, trafnością oceny sytuacji/osoby oraz, przede wszystkim kładą na łopatki swoimi spostrzeżeniami i tekstami.
      Są takie zdania, których nie zapomina się nigdy. I tak własnie ja nigdy nie zapomnę między innymi poniższych sytuacji:
1). Opowieść o tym, jak rodzina szwagrostwa była w Krynicy, a ich córka, wówczas chyba 7-8 letnia z daleka wypatrzyła pana z owczarkiem niemieckim. Dziewczynka grzecznie podeszła do pana i zapytała go, czy może pogłaskać psa. Pan odpowiedział jej krótko "nie", na co młoda odwróciła się do swoich rodziców i na cały głos skomentowała "A wydawał się taki miły!"
2). Mój pierworodny mając 7 lat bardzo często przebywał z dziadkiem (na ogrodzie, w pracowni itp.), któregoś dnia w czasie rozmowy skomentował "Dziadek, stary jesteś, ale o życiu to Ty nic nie wiesz!" ^^
3). Córka całkiem niedawno chciała jechać z dziadkami do kościoła, ale babcia poinformowała ją, że zapewne pójdą na nogach, bo dziadkowi nie będzie się chciało jechać autem. Córa skwitowała to bardzo prosto! "Poczekaj, ja do niego pójdę!. On mi się nie oprze!" ^^
4). Syn brata mając jakieś 2,5 roku kłócił się ze swoją mamą. W tym momencie zawołała go starsza siostra, na co mały powiedział "Teraz nie mogę, bo kłócę się z mamą!"
5). Gdy przyjaciółka była w szpitalu po urodzeniu trzeciego dziecka, jej starszymi synami zajmował się mąż. Środkowy, 3 letni łobuz postanowił wykorzystać sytuację, gdyś tata zazwyczaj był daleko od domu, a śniadaniami zajmowała się mama. Zatem, gdy ojciec podał kanapki syn popatrzył na niego i mówi "To mama Ci nie mówiła, że mam uczulenie na kanapki?"

       Powiedzmy sobie szczerze. To są jeszcze takie lekkie sytuacje. Zabawne. Takie, które większość pozostawia bez żadnej reakcji po za śmiechem. (choć ja osobiście jestem zdania, że należy dzieci delikatnie uczulać, że pewne komentarze należy zostawić dla siebie, czy też, że starszym należy się szacunek itp. - Ale to wiecie!! Tak bez spiny i bez zabijania w dziecku szczerości i poczucia humoru ^^)
       Gorzej się ma sytuacja w poniższych przypadkach:
1). Syn kuzyna mając 2 latka nie mógł zapiąć paska od spodni i próbując zapiąć klamrę powiedział po nosem kilkukrotnie "kutwa".
2). Opiekowała się kiedyś chłopcem, który grzecznie bawił się na dywanie, a ja siedziałam z boku obserwując go. Już nie pamiętam kiedy to było dokładnie, ale jakoś między półtorej roku, a dwoma latkami. Nagle słyszę "Tuta mać"O_o. W pierwszym momencie uwierzcie mi, byłam pewna, że się przesłyszałam, ale powtórzył to potem jeszcze raz, i jeszcze raz!.
3) U koleżanki, w czasie jedzenia śniadania, synkowi spadła jego cześć na podłogę, oboje z mężem usłyszeli "Ja pieldole".
I co teraz?. Czasami naprawdę ciężko jest się nie roześmiać. Ja do teraz mam odruch śmiechu, który trudno pohamować, w tym trzecim przypadku.

"Spece" różnoracy "radzą": 
A) Nie należy dziecku pozwolić na takie słownictwo. 
B) To dziecko jest źle wychowane. To wina rodziców. 
C) Należy "olać" sytuację, udawać, że się nie słyszało, bo im więcej zwraca się uwagę ta takie "zachowania/słowa" tym bardziej dziecko je powiela.

Mój komentarz?
A) No cóż... dziecku można nie pozwalać, a ono i tak zrobi po swojemu. No chyba, że ktoś pod hasłem "Nie pozwalać" ukrywa zastraszanie i karanie... To komentowania chyba nie wymaga :/
B) To, że dziecko używa złego słownictwa nie zawsze wynika ze złego wychowania czy używania takich słów w domu. Wiele dzieci "przynosi" takie słowa z przedszkola czy szkoły i nawet najlepiej wychowani rodzice nie pomogą!.
C) Jeśli bez komentarza będzie bawić nas takie zachowanie lub po prostu zostawimy tę rzecz tak, jak jest... To tak będzie już zapewne zawsze, albo długo.

        Dla mnie najlepszym rozwiązaniem, po za profilaktyką (którą stosowałam ja, o tym za moment), jest rozmowa. Zwrócenie uwagi, że takie zachowanie się nam nie podoba. Starszemu dziecku możemy wszystko wyjaśnić, młodszemu.... można starać się, próbować. I teraz! Jeśli dziecko z uśmiechem na ustach powtarza dane słowo specjalnie, bo mówimy mu "Nie/Be/Fe/Nie wolno!" wówczas należy zignorować jego zabawę na czas jakiś, aż uzna, że to już na nas nie działa.
     Tak właśnie było w przypadku chłopca, którym się opiekowałam. Nigdy nie wymarzę z głowy obrazu jego uśmiechniętej buzi, gdy po moim "Tu imię, nie wolno tak mówić" powtórzył swoje "tuta mać!" ^^. W końcu dał za wygraną i potem się to nie powtarzało. Oczywiście na pewno mieli w tym również zasługę rodzice. Gdy tamtego dnia jego mama wróciła z pracy opowiedziałam jej sytuację, na co padło zdanie "Tak, tak... tacie się wypsnęło..." ^^. A no bywa i tak.

To teraz profilaktyka.
       Może to to, może nie... Jednak biorąc pod uwagę, że z ust moich dzieci (które chodziły zarówno do przedszkola, a teraz szkoły) najbrzydsze słowa, jakie usłyszałam to "du.." i "cholera", zatem... Chyba coś w moim działaniu jest oki. (a no wiem z pewnego źródła - syn sam się przyznał -, że w wakacje zdarzyło mu się powiedzieć na boisku do wrednego "kolegi" "spier.....", ale już sam fakt, że się przyznał i sam ocenił zachowanie za złe, też o czymś świadczy?. Nie bądźmy hipokrytami, nam się nie zdarza przekląć czy popełnić błędu?. Pewnie, że się zdarza i należy się do tego przyznać głośno i wyraźnie.
Czasem zdarza się, że w przypływie emocji (stresująca rozmowa/ telefon z pracy/ ktoś kogoś wyprowadzi z równowagi) zdarzy się... W końcu jesteśmy tylko ludźmi. Wystarczy (jeśli w pobliżu są mali świadkowie) powiedzieć "nie słuchaj/słuchajcie, mama/tata brzydko mówi", "Przepraszam, to było złe", "Tylko proszę, nie powtarzać!. Też się postaram".
          Oczywiście w domu nie należy używać się i  powinno się unika stosowania przekleństw oraz wszelkich słów tzw. brzydkich. Jednak to nie zawsze jest wystarczające. Wystarczy iść z dzieckiem do sklepu, miasta, na plac zabaw i TRACH!. W słownictwie "łacińskim" górują pracownicy budowy itp. 
     Miałam nawyk, że kiedy przechodziłam z dzieckiem obok osoby, która użyła słowa niewskazanego (a pech chciał, że koło przedszkola syna trwała budowa i było to niemal na porządku dziennym) mówiłam do niego spokojnie "Słyszysz, jak panowie brzydko mówią?", "Ale Ci panowie nieładnie się wyrażają. Przecież tak nie wolno". To samo tyczyło się złego zachowania, które obserwowaliśmy realnie lub w bajkach. Zawsze zwracałam uwagę na to, co ktoś zrobił złego, niewłaściwego i jak powinno to wyglądać. Starsze dziecko zachęcam do wejścia w dyskusję i wyrażenie własnego zdania.
          Jasne, ktoś powie zaraz "A skąd wiesz, że to akurat to poskutkowało?". No... nie wiem?. Ale czy zaszkodziło?. Skąd pewność, że to nie moje zachowanie i słowa wpłynęły na wychowanie moich dzieci?. Dlaczego mam nie wierzyć w swoje możliwości?. Dlaczego wy mielibyście wątpić w swoje własne?.

Pamiętajmy!
        Przy całym naszym niezadowoleniu dla zaistniałej sytuacji (niezależnie od tego, jaka ona jest) nie zabijajmy w dziecku jego poczucia humoru i szczerości.
Zwracać uwagę, że czegoś nie wypada robić/ mówić? - TAK
Tłumaczyć co jest dobre, a co złe - TAK
Karać słownie za złe zachowania i słowa - TAK
Ale!!
Karać dziecko za szczerość? - NIE
Krzyczeć i karać za poczucie humoru? - NIE
Pozostawić dziecko samemu sobie z niewiedzą o tym co słuszne, a co niekoniecznie? - NIE

       Jeśli faktycznie było to zabawne, powiedz dziecku o tym, ale zaznacz, że powinno uważać z takimi tekstami. Przyznajmy, że my też mamy (czasem czarne, czasem koślawe) poczucie humoru. Miałam taką sytuację, chyba z rok temu. Syn opowiadał mi o lekcji polskiego, gdy pracowali w grupach i pani powiedziała, że "nie wyczerpali tematu", na co mój syn powiedział do kolegów "A mnie ten temat wyczerpał". Nie mogłam się nie zaśmiać i przyznać, że to było dobre (zwłaszcza, jak na 9 latka). Jednak również podkreśliłam, że miał szczęście, że nie słyszała tego pani, i aby uważał na przyszłość (akurat ta jest pozbawiona poczucia humoru...).
       No cóż... mnie się tam podobał ten słowny żart ^^. 

      Może ten temat jest banalny i tylko mnie się wydaje, że pisanie tego wszystkiego miało sens?. Jednak patrząc po zachowaniach ludzi, czasami po braku zachowań lub ich rozbieganym spojrzeniom w poszukiwaniu rozwiązania, wydaje mi się, że jednak znaczna część społeczeństwa ma z tym problem.
      Warto również pamiętać o tym, że czasami takie problemy znikają w mgnieniu oka, a czasami proces ten chwilę trwa, zanim pozbędziemy się niechcianych zachowań. Tak czy siak, jeśli komuś potrzeba, to polecam i życzę powodzenia ^^.

A teraz bonus!
Czy chcecie czy też nie (bo odzewu nie było :P), dodaję kolejny fragment mojej powieści...
Jeśli komuś się spodobało i ma ochotę poznać dalsze losy Anny, to zapraszam i życzę miłego czytania ^^

Wtorek, 07.06 – Posiadłość Wiktora

Pierwsza noc minęła spokojnie. Przede wszystkim dlatego, że była w większości nieprzespana. Annie udało się zasnąć dopiero nad ranem. Kiedy się obudziła, ubrała się i zeszła na dół, ale Wiktora nie było już w domu. W kuchni na stole przy przygotowanych kanapkach znalazła kartę napisana przez niego. „W ciągu dnia zjedz coś z tego, co jest w kuchni, kiedy wrócę zrobię obiadokolację, miłego dnia”.
Odnosiła dziwne wrażenie, że przed jej przybyciem nie żywił się tak prawidłowo, albo jadał poza domem. Czy jej przybycie tu zmieni styl jego życia?. Czy naprawdę nie było mu mało własnych obowiązków, że zamierzał jeszcze zajmować się nią. Zupełnie, jakby była małym dzieckiem. Poczuła narastający w niej bunt.
Zanim Wiktor wrócił z pracy do domu zdążyła nie tylko odnaleźć schowek z chemią domową i przydatnymi materiałami oraz narzędziami i wysprzątać swój pokój, ale również wytarła kurze w całym domu, wymyła podłogi i schody oraz wywietrzyć porządnie wszystkie pomieszczenia. No, prawie wszystkie. Do jego pokoju nie odważyła się nawet zaglądnąć. Później przygotowała obiad. Obrała i ugotowała ziemniaki, a mięso kurczaka pokrojone w kostkę udusiła z warzywami i przyprawami.
Teraz, późnym popołudniu spacerowała po ogrodzie i przyglądała się mu uważnie. Skoro Wiktor zaproponował jej, by się nim zajęła, chciała zobaczyć jak wygląda i co można w nim zmienić, gdzie coś posadzić. W schowku przy kuchni znalazła również rękawice ogrodowe i różnorodne narzędzie, wyciągnęła je i obmyła szlauchem z boku domu. Właśnie rozkładała je by przeschły, gdy na tarasie stanął Wiktor.
- Miałaś się nie przepracowywać,
Zerwała się na nogi na dźwięk jego głosu. Aż zakręciło jej się w głowie i musiała przytrzymać się poręczy. Nie dała jednak nic po sobie poznać.
- Musisz mnie tak zachodzić od tyłu za każdym razem?
- Wybacz, nie miałem zamiaru Cię straszyć. Ale Ty miałaś odpoczywać.
- Przecież nic takiego nie robię spaceruje po ogrodzie, pomyłam tylko narzędzia i je susze teraz.
- A to wszystko co zrobiłaś dziś w domu?. Chyba od nowości tak nie lśnił!
- Cieszę się, że Ci się podoba. W kuchni czeka na Ciebie obiad – rzuciła, jakby od niechcenia, tuszując zawstydzenie.
- Wyczułem właśnie jakieś cudowne zapachy. A nie miałaś czasem poczekać aż wrócę?.
- I poczekałam, też jeszcze nie jadłam.
Pokręcił głową z dezaprobatą. Martwił się, że przeholowała robiąc tyle rzeczy jednego dnia. Po za tym czuł się niezręcznie, że mu sprzątała i gotowała. Nie chciał by znów poczuła się, jak niewolnik w jego domu. Kiedy po umyciu rąk zasiadali do stołu postanowił zacząć delikatnie ten temat.
- Jesteś w tym domu gościem. Nie powinnaś robić tego wszystkiego.
- Sam powiedziałeś, że mam się tu czuć, jak u siebie. Po za tym naprawdę nie chce żerować na Tobie w żaden sposób. Jeśli mogę chociaż w taki sposób się odwdzięczyć, to chcę to zrobić. Zrozum... nie mogę siedzieć z założonymi rękami, bo zwariuję. Muszę mieć jakieś zajęcie.
- No dobrze... - zgodził się z nutą zawahania. - Tylko proszę Cię, abyś nie przeginała. Dzisiaj już nic więcej nie robisz, poza odpoczynkiem.
- Chciałam jeszcze...
- Anno!
Widział, że wystraszył ją jego podniesiony głos. Zmieszała się i spuściła wzrok. Nawet jeść przestała. Przymknął oczy i westchnął cicho by się odprężyć.
- Wybacz. Odzwyczaiłem się już od krnąbrności pacjentów. Ci, którymi zajmuję się teraz nie sprzeciwiają się słowami.
- Jak to?
- Jestem weterynarzem – zaśmiał się Wiktor.
- Ale przecież.... nie jesteś lekarzem?
- Jestem. W sumie tym i tym – dodał szybko widząc, że nie bardzo rozumie o czym on mówi - Porzuciłem w większej części praktykę lekarską, a zająłem się weterynarią. Czasem jeśli potrzebują pomocy w pobliskiej przychodni czy tak, jak to było wtedy – gdy prosi mnie o pomoc Marek, to robię za lekarza. Ale gównie prowadzę prywatną małą klinikę weterynaryjną.
- Nie brakuje Ci kontaktu z pacjentami, to znaczy z ludzkimi pacjentami?
- W sumie nie. Kontakt z takowymi mam nadal choć mniejszy, a zwierzęta są bardzo wdzięczne. Ta praca daje mi wiele satysfakcji. Tu nie miewam kontaktu z przemocą wobec dzieci, zamachami na życie innych z premedytacją. Choć niestety z głupotą ludzką już tak. Ale to chyba nieuniknione w żadnej dziedzinie życia.
- No tak...
Kiedy skończyli posiłek wspólnie posprzątali, choć Wiktor próbował oddelegować dziewczynę wszelkimi siłami do jej pokoju, by wreszcie odpoczęła. Gdy wreszcie mu się to udało, zatrzymała się na pierwszym schodzie.
- Tylko mi nie mów, że planujesz coś jeszcze dziś zrobić.
- Nie... ja tylko...
Czekał chwilę, aż coś powie, ale widział, że znów zawiesiła się w swoich myślach.
- Mów śmiało.
- Czy mogłabym pożyczyć jakąś książkę do poczytania?. Nie mam co robić, a dnia jeszcze tyle...
- Gapa ze mnie. Oczywiście, chodź ze mną. - patrzyła w ślad za nim i zeszła ze schodka. Poszedł w bok od schodów na piętro i zatrzymał się przy ścianie za salonem Ze schodów nie było jej widać. Dopiero kiedy do niego podeszła zauważyła, że stoją tam wbudowane w ścianę regały pełne książek. - Korzystaj z tych zbiorów ile i kiedy tylko chcesz. Ja uciekam do siebie, czeka mnie jeszcze trochę papierkowej roboty.
Stała patrząc na te wszystkie książki z zachwytem. Musiała lubić czytać... a może tylko się jej tak wydaje?. Każda taka myśl wywołana jakimś bodźcem sprowadzała się do tego, że niczego o sobie nie wie, że niczego nie pamięta. Miewała czasem jakieś dziwne przeczucia, ale nie wiedziała czy to cząstki wspomnień czy tylko jej wyobraźnia. Jedno wiedziała na pewno, było to okropnie męczące...
Wiktora nie widziała już tego dnia. Jak zaszył się w swoim pokoju, tak siedział tam do późna. Do wieczora niemal siedziała na werandzie czytając jedną z książek, które wybrała. Kiedy poczuła, że zaczyna robić się ciemno i chłodno zabrała stos wybranych przez siebie książek i zaszyła się w swoim pokoju. Szybko jednak poczuła, że nadchodzi sen. Tego dnia bardzo wiele energii zużyła na porządki i inne obowiązki. Nie zdawała sobie sprawy, że tak bardzo ją to wymęczy. Odłożyła książkę na nocną szafkę. Szczerze nie miała siły wstawać i się przebierać, jednak coś ją do tego zmusiło. Wyszła do łazienki i przyszykowała się do snu. Kiedy wróciła do pokoju, po prostu wsunęła się pod kołdrę i zasnęła natychmiast.
Było już naprawdę bardzo późno, gdy zmęczony Wiktor postanowił, że pora na dziś zakończyć pracę. Czasami brakowało mu kogoś, kto mógłby mu pomóc z papierkową robotą. Miał co prawda zaufaną pracownicę. Halinka miała prawie 50 na karku i była naprawdę wspaniałym pomocnikiem, jednak pracy przy zwierzętach było tak wiele, że nie starczało czasu na te wszystkie dokumentacje. Zwłaszcza, gdy mieli jakieś zwierzęta wymagające ciągłej opieki lub całodobowej obserwacji. Halinka często zostawała na noc w klinice, dlatego Wiktor nie zgadzał się, aby zabierała jeszcze papiery do domu. W końcu miała również swoje życie i rodzinę. Mimo tego wszystkiego nie uśmiechało mu się zatrudniać nikogo obcego, chciał mieć w tym miejscu tylko zaufanych ludzi. Pośród tych ludzi, których znał, a którzy poszukiwali pracy nie było nikogo, kto by się do tego nadawał.
Wyszedł z pokoju przymykając zmęczone oczy. Chciał tylko wyjść na taras by zapalić. Kiedy włączał zapalniczkę usłyszał krzyk dziewczyny i dźwięk rozbijającej się szklanki. To był odruch, ale wypluł trzymanego w ustach papierosa i wyrzucił z ręki zapalniczkę. Wbiegł do pokoju dziewczyny.
- Co się stało?
- Przepraszam... nie chciałam Cię obudzić – klęczała pod oknem oddychając niespokojnie i zbierała rozbite szkło – zaraz to posprzątam...
- Nie spałem jeszcze. Zostaw to pokaleczysz się – podszedł do niej powoli. Widział, jak cała drży – Zostaw to, słyszysz?
Nie reagowała na jego głos, była w zupełnie innym świecie. Wciąż w pośpiechu zbierając kawałki szkła, zupełnie jakby chciała złożyć szklankę w całość. Schwycił ją za nadgarstki tak, by wyrzuciła trzymane w dłoni szkło.
- Zostaw! Proszę... - Dopiero wówczas spojrzała na niego, w oczach miała łzy. - Usiądź.
Pomógł jej wstać i posadził na skraju łóżka. Przykucną tuż przy niej i czekał chwilę. Wciąż niespokojnie oddychała, znów szybko mrugała oczami nie chcąc dopuścić do tego by łzy wypłynęły z nich na zewnątrz. Nie zamierzała na niego spojrzeć. Chwycił jej dłonie, nie odzywając się i sprawdził czy się nie poraniła.
- Przepraszam za szklankę...
- Daj spokój. Później się tym zajmę. Coś Ci się przypomniało?
- Nie, tak... nie wiem... Miałam sen, ale...
- Możesz opowiedzieć?. Może to jakieś Twoje wspomnienia.
Wciąż niespokojnie oddychała. Czuła, jak serce jej wali. Dławiło ją w gardle.
- Jacyś mężczyźni siłą wyciągali mnie z domu, wyrywałam się, krzyczałam... Był tam jeszcze jeden mężczyzna, chyba starszy... prosiłam, żeby mi pomógł... nazwałam go... ojcem... - przez chwilę zbierała w sobie siłę by kontynuować – Powiedział do tamtych, żeby mnie zabrali wreszcie, bo do niczego nie jestem mu potrzebna...
Przymknęła oczy. Już dłużej nie była w stanie powstrzymywać łez. Wiktor widział, jak pociekły po jej policzkach.
- Jeśli to wspomnienia, umiałabyś ich rozpoznać? Policja ma w aktach zdjęcia tych, którzy was przetrzymywali, a także.... Twojego ojca – dodał niepewnie, ale przecząco pokręciła głową.
- W śnie twarze były zamazane, nie wiem kim byli.... nawet nie wiem czy to na pewno był mój ojciec... To mógł być tylko koszmar. Wybacz, niepotrzebnie zakłóciłam Twój spokój i noc.
- Połóż się, przyniosę Ci ciepłego mleka. Pomoże Ci zasnąć.
- Ale muszę posprzątać.
- Nic nie musisz, ja się tym zajmę. - powiedział wychodząc z pokoju.
Wrócił niedługo potem ze szklanką mleka, ściereczką i zmiotką. Dziewczyna leżała przykryta po szyję kołdrą. Wciąż była mocno roztrzęsiona i zamyślona. Posprzątał szklankę i rozlaną wodę. Potem przysiadł na skraju łóżka i podał jej szklankę z mlekiem
- Może być jeszcze trochę gorące, za mocno je podgrzałem.
- Dziękuję...
- Mam coś jeszcze – wyciągnął z kieszeni spodni listek tabletek – to pomoże Ci zasnąć.
- Nie... nie chcę
- Anno, jedna tabletka Ci nie zaszkodzi. W obecnej sytuacji mleko nie pomoże. Chcesz się męczyć całą noc?. To pomoże Ci nie tylko szybko zasnąć, ale również spokojnie przespać resztę nocy.
- No... dobrze. - zażyła podaną na dłoń tabletkę i popiła mlekiem.
- Jeśli chcesz mogę tu zostać jeszcze.
- Nie trzeba. I tak zbyt wiele czasu mi poświęcasz. Powinieneś odpocząć, jutro czeka Cię praca.
Uśmiechnął się do niej, zabrał niepotrzebne rzeczy i śmieci, a potem wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi. Dziewczyna widziała, że był bardzo zmęczony, a mimo to zajął się nią. Gdyby nie on na pewno nie uspokoiłaby się tak szybko. A dzięki tabletce bardzo szybko zasnęła.
Wiktor miał rację. Spała spokojnie do samego rana. Gdy nastał dzień tamten sen był już tylko złym wspomnieniem. Tak przynajmniej wydawało się jej na początku. Szybko jednak stało się jasne, że to nie przeminie tak szybko. Nie umiała przestać myśleć nad tym, czy to co wyśniła stało się naprawdę, czy też są to tylko obrazy okazujące lęki podświadomości stworzone przez jej wymęczony umysł.
Następnego dnia cieszyła się, że Wiktor był w pracy. Było jej naprawdę głupio. Jej gospodarz nie przekraczał żadnych granic. Miała wrażenie, że cały czas traktuje ją, jak lekarz pacjenta. Mimo to wciąż czuła się niezręcznie, gdy tak cały czas się nią opiekował.
Wieczorem wrócił do domu później niż zwykle. Nie było jej ani w ogrodzie, ani na werandzie, ani nawet w salonie. W kuchni natomiast czekał na niego znów obiad. Zanim jednak usiadł by zjeść poszedł na górę. Na tarasie, również jej nie było, zapukał więc do jej pokoju.
- Proszę.
Wszedł do pokoju, siedziała na łóżku i czytała książkę.
- Witaj, zjesz ze mną?
- Wybacz, jadłam już wcześniej...
Podszedł do niej i przysiadł na łóżku.
- Unikasz mnie.
- Nie...
Uśmiechnął się, wiedział, że kłamie.
- Skoro tak mówisz, to zapraszam za godzinę na taras. Wypijemy razem herbatę. - Po tych słowach wstał i wyszedł nie dając jej czasu na żaden komentarz. Patrzyła za nim zawstydzona. Przejrzał jej zachowanie bez najmniejszego problemu. Nie dał jej wyboru, jeśli nie chce wyjść na tchórza będzie musiała do niego wyjść. Tymczasem ma godzinę, spojrzała na zegarek, który stał na nocnej szafce. Teraz była 19. Potem powróciła do czytania, by odciągnąć myśli od całej sytuacji.
Godzina minęła szybciej niż jej się wydawało. Wyszła nieśmiało ze swojego pokoju. Na tarasie już czekał Wiktor trzymając w rękach dwa kubki z herbatą. Podeszła powoli i wzięła od niego kubek.
- Dziękuję.
- Jak minął Ci dzień?
- Dobrze, bez większych zmian.
- A ja miałem w pracy prawdziwy młyn. Nie dość, że ludzi masa i każdy chciał być pierwszy, to jeszcze przywieźli nam psa z wypadku. Czasami brakuje rąk do pracy...
- Jesteś tam sam?
- Nie, pracuje ze mną pewna bardzo utalentowana, prze fantastyczna kobieta, ale nie mogę wszystkiego zwalać na jej barki – powiedział siadając na krześle. Musiał dać przykład, bo najwyraźniej Anna nie zamierzała usiąść pierwsza. Jeśli w ogóle zamierzała to zrobić. Miał wrażenie, że najchętniej uciekłaby do swojego pokoju – Halinka to cudowna osoba, pełna dobrego serca i troski, koniecznie musisz ją kiedyś poznać.
- Z chęcią. - odpowiedziała tak bardziej z uprzejmości. Nie miała pojęcia czy tak naprawdę chce ją poznawać.
W tym momencie zadzwonił telefon Wiktora, który miał w przedniej kieszeni spodni.
- Przepraszam – rzucił szybko i odebrał go – Witaj przyjacielu, co tam?. Dobrze, zaraz zejdziemy, otworzę bramę. - rozłączył się i odwrócił do dziewczyny – To Marek, przywiózł brakujące dokumenty do podpisu. Chodźmy do niego.
Odłożyli herbaty na bok i zeszli po schodach na dół. Anna zaczekała w salonie, a Wiktor poszedł do drzwi by na panelu przy nich otworzyć bramę wjazdową do posiadłości. Zaraz wrócił do Anny i uśmiechnął się. Nie musieli czekać długo, zaraz do drzwi zadzwonił komendant.
- Witaj, szybko poszło?
- Na szczęście szybko, witam pani Anno. Przywiozłem dokumenty do podpisu, mógłbym prosić? - podał jej część trzymanych przez siebie dokumentów.
- Oczywiście, pójdę tylko po długopis.
- Będę zobowiązany. - powiedział za nią, gdy znikała w korytarzu.
- Chyba znajdziesz chwilę na kawę? Wejdź do środka – Wiktor odwrócił się bokiem, by zrobić mu przejście. Ten jednak chwycił go za rękę zatrzymując. Mężczyzna spojrzał na policjanta lekko zaskoczony.
- Rozmawiałem z lekarzami, powinieneś o czymś wiedzieć. Ona może teraz potrzebować więcej pomocy niż zdawało się z początku. Z tego co mówili może dojść do pogorszenia i...
- Wiem o tym, Marku. Pamiętaj, że też jestem lekarzem. Zdawałem sobie z tego sprawę od samego początku.
- Czy na pewno? - spojrzał na niego podejrzliwie. Wiedział dobrze, że decyzja młodzieńca o przygarnięciu tej panny była nagła i nieplanowana. Wiktor patrzył na niego bardzo poważnie, znał to spojrzenie – Już coś zaobserwowałeś, tak?
- Niestety... Ale poradzimy sobie z tym. Tu trzeba delikatności i czasu. Nie martw się, wiem co robię.
- Skoro tak mówisz, ufam Ci.
- To jak? Wejdziesz?
- Mam jeszcze jedną sprawę. - wskazał przy tym na resztę dokumentów, które trzymał w teczce – To dokumenty dotyczące jej sprawy. Powinienem je przekazać jej samej, ale wydaje mi się, że nie powinna ich na razie oglądać, być może w ogóle nie powinna. Sam oceń.
Podał mu teczkę, a on ją szybko otworzył i przejrzał po czym spojrzał na przyjaciela jeszcze poważniej niż wcześniej.
- Masz rację, nie powinna tego oglądać, a już na pewno nie teraz.
- Aż tak?
- Dzisiaj w nocy miała koszmar, krzyczała i strąciła szklankę z szafki, potem długo nie mogła się uspokoić. Wolałem podać jej środek uspokajający.
- To nie dobrze.
- Wejdź proszę, jeszcze chwilę będziemy tu stać i zacznie coś podejrzewać. Pogadamy innym razem na spokojnie, podjadę w któryś dzień do komendy.
Weszli do środka i przeszli do kuchni. Wiktor przygotował kawę dla siebie i Marka, Anna wolała herbatę. Usiedli przy stole i przez chwilę rozmawiali o niczym, żartowali, jak zawsze. Dziewczyna wsłuchiwała się w ich rozmowę. Tak dobrze czuła się w ich towarzystwie. Choć obu dzieliła ogromna różnica wieku dogadywali się w prost rewelacyjnie. W końcu Marek chrząknął zdając sobie sprawę z tego, że zachowali się nieuprzejmie nie odzywając się i nie włączając jej do rozmowy.
- Jak się pani tu mieszka?
- Dobrze, chyba... - odezwała się zerkając na Wiktora, jakby prosiła o ratunek.
- Jeszcze nie oswoiła się z nowym miejscem, w końcu to dopiero trzeci dzień. Dajże jej trochę czasu.
- No tak, masz rację. - spojrzał za okno, a potem na złoty zegarek, który miał na prawej ręce. - Wybaczcie moi mili, ale pora już na mnie. W domu czeka ktoś, kto da mi nieźle popalić jeśli się niedługo tam nie pojawię.
Pożegnali się wszyscy i Marek odjechał spod domu Wiktora. Anna podziękowała również gospodarzowi za miły wieczór i udała się na spoczynek.

Tej nocy również miała koszmary. Ponownie przyszedł jej z pomocą Wiktor. Przez kilka kolejnych nocy nie było niestety lepiej. W końcu dziewczyna przyjęła na stałe listek z tabletkami nasennymi. Oczywiście Wiktor monitorował ilość ich zażywania oraz czas, by nie uzależniła się od tego. Po około dwóch tygodniach było już dużo lepiej i nawet jeśli wciąż miewała koszmary, to nie budziła się za każdym razem z krzykiem i przerażeniem. Przyzwyczaiła się do tego miejsca i jego właściciela. Wiedziała, że tu nic jej nie grozi, a sny są tylko snami, o których w razie potrzeby może komuś opowiedzieć.
Nawet gdy już wszystko się uspokoiło Wiktor dla pewności każdej nocy zaglądał do jej pokoju ukradkiem i sprawdzał, czy aby na pewno śpi spokojnie. Wolał mieć pewność, że na pewno nie potrzebuje ona pomocy. Spokojny sen w nocy był w obecnej sytuacji najistotniejszy dla zdrowia dziewczyny.


Pozdrawiam,
Agafi

czwartek, 1 lutego 2018

"Nie przeszkadzaj" i "Jestem zajęty/a" dwa słowa stanowczo nadużywane w domach!

       Ile razy zdarzyło się wam odgonić dzieci, bo jesteście zajęci: sprzątaniem, gotowaniem, praniem, myciem garów itp.? Ile razy w tej sytuacji mówiliście "przeszkadzasz mi", "idź pooglądać bajkę/ pobawić się"?. Jasne!. Czasem po prostu, najzwyczajniej w świecie się spieszymy. Czasem robimy rzeczy, którymi dziecko się nie zajmie, bo może zrobić sobie krzywdę, poparzyć się. Czy zwyczajnie czynności są naprawdę niedostosowane do wieku dziecka. Ja bije się w pierś i z pokorą przyznaję, że mimo moich starań z pewnością czasem mi się zdarza. Mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa!

JEDNAK!! 
1) Zawsze staram się wyjaśnić, przynajmniej jednym zdaniem dlaczego teraz nie mogę czegoś dla pociechy zrobić lub dlaczego nie może teraz mi towarzyszyć moje dziecię. 
2) Mówię, aby poczekali oraz, że - za chwilę, za 5,10 czy ileś tam minut - do nich przyjdę, zawołam ich lub zwyczajnie proszę, aby moment poczekali. Potem zwyczajnie pytam co chcieli powiedzieć, czego potrzebują lub wykonuje czynność, o którą zostałam poproszona.
3) Przetrawiam w głowie z prędkością światła, czy przypadkiem wśród moich zaplanowanych zajęć nie ma czegoś, choćby najmniejszej rzeczy, którą moje małe lube mogłoby zrobić ze mną lub za mnie. (Coś podać, coś obrać, coś wyciągnąć, albo schować). I nawet jeśli w pierwszej chwili zdarzy mi się odesłać z kwitkiem jedno czy drugie, to po krótkim namyśle wzywam je z powrotem i daję misję do wykonania. - Zawsze jakaś się znajdzie.

     Dziwi mnie, gdy widzę lub słyszę, jak rodzice na każdym kroku odganiają swoje dzieci od obowiązków mamy/taty. Bo przeszkadzają tylko i się pod nogami plątają. A jeszcze większy dziw jest, gdy to oni potem się dziwią, że dziecko czegoś zrobić nie chce lub nie umie!. Aha! i jeszcze wszystkim zachowaniom winne są bajki i gry!, ale o tym innym razem ;)
       Czemu mnie to dziwi?, bo po pierwsze nie ma w tym żadnej wyższej filozofii, a w zamian daje to wiele korzyści, a których opowiem za moment. Po drugie kiedy, jak nie teraz korzystać z chęci dzieci do sprzątania czy pomagania w kuchni?. Jak będą starsi, a się do tego nie wdrążą i nie zachęcimy ich, że to może być całkiem fajne i zabawne (na zasadzie skojarzeń/wspomnień), to wołami ich do tego nie zaciągniemy!

Czy to naprawdę takie trudne?
      Nie. Tak myślę. Wystarczy trochę chęci i na wszelkie wypadek zaopatrzenie się w dwie lub nawet trzy obieraczki ^^, co najmniej dwa wałki (może być jeden zabawkowy, ale najlepiej taki, który nie wałkował plasteliny :P) i dwie stolnice (zawsze można wykorzystać czystą drewniana deskę lub również zabawkową stolnicę). To takie podstawowe rzeczy, które najczęściej są w użyciu w naszym domu. W końcu do wyciągania zakupów, chowania czy wyjmowania rzeczy do/z szafek lub lodówki sprzętów nie potrzeba, no chyba, że krzesło ^^.
      Ilość przedmiotów zależna jest od ilości naszych małych pomocników, jacy ewentualnie mogą się ujawnić w danym czasie ^^.
    Oczywiście chęć pomocy ze strony milusińskich i nasza możliwość podarowania im czasu z dodatkiem nauki i wykonywania obowiązków domowych nie kończy się na kuchni i rozpakowywaniu zakupów. Choć tu również mamy duże pole do popisu. Dzieci mogą z nami obierać warzywa i owoce, pomagać nam wałkować ciasta na ciasteczka czy pierogi, lepić te pierogi, wycinać koła, ciasteczka i inne. Mogą również podawać nam przedmioty, przesypywać np.cukier czy mąkę  do lub z pojemników, podać jajko (ja wiem... strasznie teraz są drogie... ale czy naprawdę zbiedniejemy, jak jedno czy dwa wylądują na ziemi zamiast w naszej dłoni?. Najwyżej pies/kot się ucieszy ^^. A jak ktoś nie ma, trudno. Niech pocieszy się myślą, że przynajmniej podłogę wymyje i będzie czysta ^^.
     Jeśli naprawdę nie macie w kuchni miejsca na "kucharek sześć", to dajcie dzieciom do zabawy kawałek ciasta na pierogi czy na ciasteczka i niech się trochę pobawią w pokoju. Jak się boicie o dywan, to zwińcie na chwilę, a jak macie wykładzinę, to rozłóżcie tam coś. Karton, gazety, folię, reklamówki ze sklepów... cokolwiek.
      Z obowiązków poza kuchennych: Super zabawa może być wycieranie kurzy, choćby wilgotnymi chusteczkami, próby odkurzania dywanów i podłóg (nawet jeśli nieudolne i krótkie), pomoc w wieszaniu i ściąganiu prania, wrzucanie brudnych rzeczy do pralki czy kosza. Ze wszystkiego można zrobić zabawę. Rzut w dal, czy trafisz praniem do pralki/kosza?. Można włączyć muzykę i tańczyć przy rozwieszaniu prania. Przy myciu garów też można. Wskrześmy w sobie coś z dziecka. To ułatwia życie wszystkim, nie tylko dzieciom, ale i nam samym. Zaszalejmy!.

Jakie są tego zalety/ korzyści?
1) Może z początku nie koniecznie przyśpieszy nam to pracę, czasem wręcz spowolni ją. Na dłuższą jednak metę zyskujemy pomocnika, który po jakimś czasie naprawdę będzie nas odciążał.
2) Dzieci uczą się nie tylko obserwując, ale również powielając nasze zachowania. Zatem w taki sposób uczymy ich tego, co przyda się w przyszłości zarówno nam, jak i im. Przekazujemy także pewien wzorzec zachowania oraz pokazujemy rolę.
3) Co idzie za powyższym uczymy dzieci samodzielności, odpowiedzialności i wielu różnych nowych umiejętności, których nie zdobędą sami i najprawdopodobniej nie zdobędą również w przedszkolu czy szkole. - Dlaczego?. Bo choć placówki oświatowe przekrzykują się w reklamowaniu czego to dzieciom nie zapewniają, a w rzeczywistości niewiele z tego wynika. To jednak nie koniecznie jest winą lenistwa czy zaniedbania, a raczej niemożności wykonania, gdy w grupie 15-25ciorga rozbrykanych szkrabów naukę i "władzę" sprawują najczęściej dwie panie (a czasem o zgrozo i gorzej...). Zresztą... Na litość Boską!! nie oczekujmy, że placówki, które mają WSPOMAGAĆ ROZWÓJ DZIECKA  zrobią za nas większość prac...
4) Dodam jeszcze, że dziecko uczy się, że nie zawsze to co wydawało się takie fajne, nie wszystko co robi mama czy tata jest banalne. Zatem uczymy dzieci, jak ciężka bywa praca nawet ta wykonywana w domu - a za tym zaraz idzie szacunek dla nas, naszych poświęceń i naszej pracy!.
5) To co najważniejsze i w sumie powinno być na pierwszym miejscu - Dajemy dzieciom swój CZAS!. Tak cenny zwłaszcza w dzisiejszych czasach, w dobie pogoni za pieniądzem, własnym rozwojem i Bóg jeden wie czym jeszcze...
      Pokazujemy, że praca może być przyjemna, zabawna, że wszystko można robić razem i przy tym rozmawiać o wszystkim i o niczym. Wzbudzamy w dzieciach poczucie bezpieczeństwa, a także szacunek dla nas samych. Budujemy w nich przeświadczenie, że zawsze będziemy dla nich!, że zawsze mogą przyjść i nie usłyszą "Nie teraz!", które często zamienia się w niewypowiedziane , ale zastosowane (czasem nieświadomie) "Nigdy"...

Zatem:
      Pozwólcie czasem zawrócić sobie głowę byle bzdurą, pozwólcie obrać marchewkę, ziemniaka (to trudniejsze dla dziecka, nawet jeśli wam się wydaje inaczej. Marchewka lepsza ^^). Pozwólcie ulepić kulki z ciasta, wyciąć kółka czy ciasteczka foremką, dajcie spróbować ulepić własnego rozleciałego pieroga!. Pozwólcie niedokładnie wytrzeć kurze, podłogę czy odkurzyć dywan (się poprawi potem). Niech czasem wam coś podadzą, coś zamieszają w misce czy garnku!. To się opłaca!!

Na koniec ciekawostka!
       Tego posta pisałam niemal cały dzień ^^. Jeśli wiec, gdzieś, w którymś miejscu jest nieskładny, to wybaczcie ^^.


Pozdrawiam,
Agafi

Poniżej pierogi ruskie własnoręcznie zrobione w zeszłym roku przez moją córkę (wówczas 5 letnią). Byłam zaskoczona ich jakością i dokładnością wykonania!!