czwartek, 31 maja 2018

Dziecku tak niewiele potrzeba do szczęścia

   Sytuacja na froncie wygląda obecnie następująco:
   W przebudowie mamy jeden z mostów (jeden z głównych, a w zasadzie ten najpopularniejszy), konkretnie stary most rozbierają doszczętnie, a na jego miejscu (tudzież tuż obok) postawią całkiem nowy). Tak czy siak masakr totalna, paraliż na ulicach, sodoma i gomora... ^^
   Szczerze?, chyba się cieszę, że nie mam jeszcze prawka i wolę iść na około, drugim mostem na nogach ^^. Jak coś muszę załatwić na mieście, to idę, jak starsze są w szkole. Mała w wózku, to jej wsieradno ;) i jeszcze ma frajdę, bo widoki różne, ciekawe i spacer zalicza.

   No i jest mega atrakcja "sezonu", szynobus (taki pociąg jakby), który przewozi ludność do centrum miasta przez most kolejowy. Ułatwienie jest, a pewnie!, ale przeludniony z rana masakrycznie, a schody to ma takie, że nawet wnieść wózek ciężko... To ja podziękuję, jak mam coś iść dalej załatwić...

   Pewnie się zastanawiacie do czego zmierzam, skoro tak "źle i niedobrze" i gdzie tu w tym wszystkim szczęście dzieci?.
   Otóż dziś, jak wiadomo wszystkim, a przynajmniej większości - dzień dziecka ^^. Z tej okazji obiecałam dzieciom "przygodę życia". Idziemy na szynobus i jedziemy do rynku na przepyszne, duuuże lody ^^. Też sobie zrobię dzień dziecka, a co ^^.

   Od tygodnia słyszałam pytania córy "kiedy ten dzień dziecka?" ;). Dziś z rana syn się przebudził i pyta "kiedy tym szynobusem będziemy jechać?", gdy odpowiedziałam, że dzisiaj, w odpowiedzi usłyszałam "Jeeee!" - oczywiście ściszonym głosem, aby śpiącej siostry nie obudzić ^^.

   Dlaczego to dla nich takie szczęście i tak wielka atrakcja?. Przede wszystkim łączy w sobie kilka ważnych dla dzieci elementów:
- Czas spędzony razem,
- Wyprawa z mamą,
- Przejażdżka czymś, czym jeszcze nie jechali - do tego czymś co jeździ po torach ^^,
- Lody!!
   Te elementy składają się w jedną całość. Coś się będzie działo!, Będzie coś nowego i fajnego, a do tego pysznego!.

   Najbiedniejsza w tym wszystkim matka, bo musi najmłodsze 10 -cio (a może już 11-sto) kilowe dziecię nieść na rękach, a potem tego ruchliwca upilnować, żeby przy lodziarni nie uciekało ^^'. Jednak czego się nie robi dla dzieci i ich zadowolenia! ^^. Damy radę, a co!. Jak nie matka, to kto?. Ojciec niestety w pracy :(.

   Prawda jest taka, że dzieciom naprawdę wiele do szczęścia nie potrzeba. Wystarczy trochę naszej uwagi i cennego czasu, kilka nawet niewielkich atrakcji, nawet wyprawa do jakiegoś obcego parku, na plac zabaw czy właśnie przetoczenie się po torach pociągiem lub innym dziwolągiem ;), coś dobrego do zaspokojenia kubków smakowych. 
   Najtrafniejsze jest sformułowanie, że dziecko brudne i zmęczone(byle nie do przesady z tym drugim, bo może być niefajnie!), to dziecko szczęśliwe ;).

   Tak więc na zakończenie - bo moja kochana szarańcza już tu krąży obok ^^ - wszystkim życzę udanego dnia dziecka i wszystkiego co najlepsze!. Pamiętajcie, by nigdy w sobie nie zabijać dziecka, które tkwi w nas głęboko ^^.

Pozdrawiam,
Agafi


sobota, 12 maja 2018

Pogratuluj dziecku!, nawet jeśli dla Ciebie to dane zdarzenie jest bzdurą

   Wczoraj oglądałam nowy odcinek jednego ze swoich "filmów" - nie ma większego znaczenia co to, znaczenie ma zaś treść i przesłanie, które powinno się z niego wynieść. To właśnie uwielbiam w tym najbardziej! Są kraje, gdzie twórczość zawsze niesie ze sobą piękne przesłania, która daje do myślenia (szkoda, że tak wiele osób tego nie zauważa i ślepo widzi w tym tylko "bajeczkę", ale cóż poradzić na ludzką ślepotę i głupotę? ^^).
   Wracając do tematu. Pewna grupka dzieci, nastolatków w pierwszej fazie tego okresu zdawała egzamin, który dla większości znaczył naprawdę wiele. Zapewne dla niektórych był kwestią "życia i śmierci" w ich nastoletnim mózgu ;). Po zaliczonym egzaminie ich dzieci, dwóch ojców wymieniło dosłownie 3 zdania w tym temacie. Pierwszy zdziwił się, że ten drugi nie okazuje zadowolenia i dumy, więc zwrócił mu uwagę, że mógłby się trochę rozchmurzyć choć raz. Na to drugi odpowiedział mu "Czy należy świętować rzeczy oczywiste?" po czym odszedł. Pomijając fakt, że dla tej postaci to zachowanie jest standardowe (zresztą sam podobnie traktowany był przez swojego ojca), to nasunęła mi się myśl - dla mnie oczywista.

   Czy należy świętować rzeczy oczywiste? - w przypadku dziecka, zwłaszcza własnego? TAK, zawsze i wszędzie!. Tak wiele osób nie zdaje sobie sprawy z tego, jak wielkie znaczenie ma nasza reakcja dla dzieci. Jak wiele znaczy dla nich dobre słowo, uśmiech, przytulenie.
   Jasne... część z tych dzieci po latach zrozumie "mój ojciec, moja matka po prostu taki/taka jest", a część do końca życia będzie chować urazę do swojego rodziciela za jego oschłość  brak okazywania uczuć, miłości i dumy ze swojej pociechy.
   Uraza do rodziców to jednak najmniejszy problem. Bowiem brak aprobaty, brak pochwał i obojętność na rzeczy ważne dla dziecka najczęściej skutkuje obniżeniem jego własnej wartości. To z kolei pogłębia się z wiekiem i powoduje mnóstwo problemów w szkole, pracy, życiu społecznym. Część osób o niskiej samoocenie nie umie sobie poradzić z wieloma rzeczami, albo są zwyczajnie wykorzystywani przez innych i czasem nawet dodatkowo gnębieni. Pomijam już fakt, że takie osoby gnębią siebie same, co prowadzi do jeszcze gorszych problemów.
  Jasne, da się z tego wyjść, ale ogromnym kosztem, a niektórym się to nie udaje wcale. Warto zatem zastanowić się czy chcemy tego dla swoich dzieci. Obserwujmy siebie samych i zastanówmy się czy, aby na pewno należycie reagujemy na zaangażowanie naszych dzieci. Czasem można coś przeoczyć, bo rzeczy dla nas proste i oczywiste dla dziecka mogą być cudem świata lub największym wyczynem.
   Jeśli widzisz, że Twoje dziecko opowiada Ci o czymś, - choćby o bzdurce - z wielkim entuzjazmem, również wykrzesaj z siebie ten entuzjazm, jakby i dla Ciebie, to co się dzieje było tak samo niewiarygodne, jak dla Twojego dziecka.

   Wiem i ubolewam nad tym, że do pewnych ludzi - tych, do których najbardziej powinno - to nie dotrze. Zal mi dzieci/ludzi, których rodzice nie okazują/nie okazywali nawet minimum zadowolenia z nich, a potem, gdy doprowadzili własne pociechy do niskiej samooceny - do stanu, w którym inni wykorzystują ich lub niczego nie są w stanie osiągnąć, bo zwyczajnie w siebie nie wierzą - nazywają ich nieudacznikami i mówią, że im wstyd. 
  Tak powinno być im wstyd, ale za siebie samych!. A tak niewiele trzeba, aby uniknąć tego, by zwiększyć prawdopodobieństwo, że dziecko będzie w przyszłości człowiekiem pewnym siebie i swojej wartości!.

   Oczywiście nie wykluczam tego, że czasem niska samoocena bierze się z innych powodów - środowisko rówieśnicze, charakter osobisty danego człowieka i wiele innych. Znam takie przypadki osobiście. Mimo to uważam, że rodzice, jako pierwsze i najważniejsze osoby w życiu człowieka (również pierwsze środowisko) mają największy wpływ na naszą samoocenę.
    Sama, gdy widzę, że moje dzieci w siebie w jakichś sytuacjach nie wierzą, to robię wszystko, aby wesprzeć ich i udowodnić, że dadzą radę. Rozmawiam, podaje przykłady innych trudnych zdarzeń/rzeczy, jakie pokonali/wykonali. Mówię, jak dumna z nich jestem oraz, że WIERZĘ W ICH!. Jestem pewna, że sobie poradzą i z tym. Wierzę, że poradzą sobie ze wszystkim, a w razie czego obok jesteśmy my, ich rodzice ^^.
Czy muszę podawać tu przykłady?. Jeśli tak, to proszę:
- Pogratuluj dziecku, że samo ubrało but/skarpetkę/spodnie - nawet jeśli inne dzieci w jego wieku już dawno to potrafią. Zwłaszcza, gdy sprawiało mu to problem. Nie zbywaj, go słowami, że "ktoś" już to umie od dawna, inni już to potrafią, a Ty?
- Powiedz, że jesteś dumny/a, bo udało mu się połączyć klocki, ułożyć puzzle - to nie ma znaczenia ile ich było i jakiej są wielkości, dla Twojego dziecka mogło być to wyczynem.
- Chwal każdą ocenę, zaliczoną klasówkę, kartkówkę, pracę domową i szkolną. A jeśli coś pójdzie nie tak nie krzycz, nie złość się Powiedz, że szkoda, ale trudno, zdarza się najlepszym,a wszystko można poprawić.

Zwróćmy większą uwagę na nasze dzieci, to co ich cieszy, fascynuje i bawi. Na ich małe i duże problemy. A przede wszystkim zwróćmy uwagę na siebie samych i nasze zachowania w stosunku do nich.

Pozdrawiam,
Agafi

poniedziałek, 7 maja 2018

Wolne od rzeczywistości

   Znów mnie długo nie było, tak wiem i postaram się poprawić. Łatwo nie jest. Natłok wszelkich obowiązków, choć to nie nowość ^^, do tego szkoła mojego dziecka chce wykończyć jego, a przy okazji mnie,  średnie charakterne (po mamusi :P) przechodzi obecnie bunt, no i najmniejsze, które biega w około i ostatnio złości się o każdą rzez, która nie wyjdzie po jej myśli ;). Zatem w domu jest bardzo głośno ostatnio ^^.
   Zajęłam się sprawami związanymi z moja przyszłością (niedaleką i mam nadzieje dłuuugą) i powiem szczerze, że czasem to nie wiem od czego zacząć i w co ręce włożyć najpierw. Na wiele spraw zwyczajnie nie mam czasu, a czasami nie ma już siły, ale przede wszystkim ostatnio zajmuje mnie to, czemu chce poświęcić najbliższą przyszłość, a na czym mam nadzieje uda się też zarobić.
   W związku z powyższym (wstyd się przyznać), ale nie napisał NIC nowego... ani słowa -_-'.

   Nie o tym jednak chciałam dzisiaj pisać, a o ostatnim długim weekendzie i naszych "zasadach" w czasie tego typu.
   Otóż jest u nas taka niepisana i niemówiona umowa, że kiedy wyjeżdżamy na wakacje, to wszelkie sprzęty typu laptopy, tablety itp. zostają w domu. Wyjątkiem jest telefon, ale tylko w celu kontaktu z rodziną, ewentualnie służy za mapę czy informację turystyczną ;). Co prawda zazwyczaj wyjeżdżamy w miejsca, gdzie i tak zasięg jest znikomy, albo w ogóle go nie ma :P...
   Dzięki temu zabiegowi wszyscy wypoczywają na max i każdy ma dla każdego czas. Jeździmy, zwiedzamy, łazimy, wędrujemy. Szukamy tego, czego nie mamy na co dzień, a co spodoba si dzieciom i przy okazji do-edukuje je.

   Tym razem nie były to może typowe wakacje, ale wykorzystaliśmy do tego długi weekend majowy ^^. Wyjechaliśmy na 4 dni w Bieszczady i zaliczam ten wypad na 6+.
   Nie dość, że dzieciaki ucieszyły się z niespodzianki, bo nie wiedzieli o wyjeździe i dowiedzieli się dopiero na jakąś godzinkę przed ^^, to jeszcze po każdym dniu mówili, że było fajnie, a wieczorem padali zmęczeni i zadowoleni ;).

   Byliśmy nad Soliną(dwa dni z rzędu), którą dzieciaki pokochały w zeszłe wakacje. Odwiedziliśmy Żubry zagrodowe w Muczne - tam są hodowane i przygotowywane do wypuszczenia na wolność. W muzeum byliśmy w okresie wakacyjnym, a teraz zwiedziliśmy wystawę w Muczne przy Centrum Promocji Leśnictwa. Przyznam, że okazy zachowane w naprawdę doskonałym stanie, niemal niczym żywe. Pan, który oprowadza jest niesamowicie sympatyczny i potrafi zaciekawić zarówno dorosłych, jak i dzieci. Do tego ma do tych drugich podejście i zachęca do własnej aktywności oraz sprawdza i pogłębia ich wiedzę.
   W czasie wyjazdu dodatkowo widzieliśmy całą masę żywych jaszczurek, ropuch, żab, najróżniejszego ptactwa, nie wspominając o koniach, krowach, owcach itp., a nawet kilka węży(co prawda te ostatnie już po drugiej stronie...ale jednak ^^)
   W ostatni dzień dzieci polowały na żabki pływające w stawie przy naszym domku, a ja siedziałam (udając, że mnie nie ma) i też polowała, ale aparatem na te same stworzenia. Nagrałam nawet ich słodkie kumkanie i jednego rechotka, któremu napinały się baloniki w czasie zalotów ^^. W każdym niemal potoku, w każdej rzece, w każdym baseniku i stawiku można było zaobserwować różnej wielkości kijanki.
Były oczywiście też motyle, muszki, żuczki i inne robaczki ^^. Istny raj dla dzieci i mnie - fotografa ^^.
Zazwyczaj w czasie takich wakacyjnych wypadów uruchamia się mi wena, dlatego i tym razem zabrałam ze sobą wydrukowane moje ostatnie powieści z myślą o kontynuacji. Okazało się jednak, że 4 dni to za mało, a dodatkowo spędzaliśmy je tak bardzo aktywnie, że wieczorem oczy same mi się zamykały i nic z tego nie wyszło.

Musze przyznać, że takie wypady niesamowicie regenerują akumulatory człowieka. Kocham to i polecam każdemu!. Przyjemne z pożytecznym, a cała rodzina zadowolona! ^^.

Pozdrawiam,
Agafi