niedziela, 31 grudnia 2017

Sylwestrowo - Noworocznie

      Od dwóch, co najmniej dni myślę o tym, że koniecznie muszę zrobić ten wpis przed rozpoczęciem nowego roku dla was. Nie dlatego, aby zrobić tu listę przyrzeczeń i obietnic, lecz by podzielić się z wami swoimi przemyśleniami po zakończeniu starego roku, a przed rozpoczęciem nowego. Taki rachunek sumienia ;). Myślę, że każdy powinien taki przejść w zaciszu swojego sumienia.
      Co zatem miało miejsce w minionym roku?. Choć jestem z tych, co zawsze patrzą optymistycznie na świat, to aby zakończyć pozytywami muszę rozpocząć od tego, co mniej przyjemne. Otóż po raz kolejny ludzie udowodnili mi, że wielu z nich nie potrafi uszanować cudzej pracy i zaangażowania. Nie doceniają otwartego serca, a za pomoc i oddanie płacą okrutnymi kopniakami.
     Wciąż zadziwia mnie to, że choć tak wielu jest ludzi dobrego serca, że choć spotykam i słyszę o masie ludzi, z którymi mogłabym podać sobie rękę, to wciąż po świecie chodzi o dwakroć więcej ludzi, którzy widzą jakiś (niezrozumiały dla mnie) cel w tym by podkopywać pod innymi dołki i skłócić ludzi współpracujących. 
    Oczywiści nie ma ludzi nieomylnych i krystalicznie czystych. Jednak nie mówię tu o małych "grzeszkach", a o osobach, które najwyraźniej uwielbiają brylować i zrobią wszystko, aby nikt przypadkiem nie przysłonił ich światła lub też po prostu kochają widzieć cierpienie innych. Cóż... ja za swoje grzeszki i niedoskonałości biję się w pierś. Mogę jedynie przeprosić i jak dotychczas starać się pracować nad sobą. Kto zna mnie od dziecka, ten wie, jak wiele już teraz udało mi się wypracować. Tak, człowiek jest w stanie zmienić swoją psychikę!
       Po ostatnich kilku latach i pobycie w paru różnych miejscach, a zwłaszcza przez ostatnie dwa lata, nauczyłam się być obojętną, nie na ludzi i życie, ale na głupie zachowania. Doszłam do wniosku, że nie ma sensu przejmować się tym, na co wpływu się nie ma. Należy natomiast tym bardziej skupiać się na swojej pracy i pozytywnych aspektach życia. Ponadto nigdy nie miałam, nie mam i pewnie nie będę miała tak, jak duża część ludzi, którzy kiedyś byli dobrzy. Czyli "Byłam/łem dobra/y dla innych, ale już nigdy więcej!. To się nie opłaca!".
       Hm... dla mnie dobro zawsze jest opłacalne, a karma prędzej czy później powraca do nas. Mało tego, jestem niepoprawną romantyczką i zapewne pomogłabym nawet wrogowi, gdyby zaszła taka potrzeba. Nic na to nie poradzę. Lubię siebie taką, lubię siebie za to, że taka jestem i daj Boże, żebym zawsze już taka pozostała ;).

       Teraz same dobra ^^.
       Co dobrego spotkało mnie w minionym roku?. 
Pomijając fakt, że od lat ciesze się wspaniałym, kochającym mężem oraz moimi starszymi pociechami :) i to się nie zmieniło przez ostatni rok, a wręcz powiedziałabym, że jest coraz lepiej. Cieszę się wąskim gronem zaufanych przyjaciół oraz rodziny, na których wsparcie mogę liczyć w każdej sytuacji (ze wzajemnością, wiecie o tym!?). Dodatkowo w tym roku, na samym jego początku na świat przyszła nasza najmłodsza kruszynka, która narobiła nam niezłego strachu, gdyż przestała rosnąć :( i na samej końcówce przestała też się poruszać jak należy, a wcześniej była żywym srebrem, jak pozostali. Dała nam jednak ogrom radości przychodząc na świat w 34 tygodniu i 5 dniu ciąży (za decyzją lekarzy) przez cc. - Po dwóch porodach naturalnych, matka na koniec zaznała czegoś innego ;). Perełka na szczęście była silna i zdrowa, choć maleńka. Pewnie, bywa gorzej, bywają dzieci mniejsze i wcześniej urodzone, my przetrzymałyśmy najgorszy czas razem. Lecz prawda jest taka, że mogło być naprawdę dużo gorzej, dlatego jestem wdzięczna siłom wyższym za to, że leżąc na stole operacyjnym usłyszałam jej krzyki, że mogłam przytulić jej policzek do swojego zanim zabrano ją na oddział wcześniaków. Zanim ją wyciągnięto myślałam tylko o jednym! Żeby wszystko było dobrze, żebym słyszała jej płacz!, a gdy już go usłyszałam, nie liczyło się nic! Po prostu nie mogłam przestać się uśmiechać. Nawet żartowałam z lekarzami kiedy mnie reperowali ;).
      W minionym roku utrwaliły się moje przyjaźnie z osobami, z którymi warto się przyjaźnić. Dzięki takim ludziom człowiek odzyskuje nadzieję w świat ;) i oby było ich w moim życiu coraz więcej!.

       Co w roku 2018?.
      Trochę trudnych spraw, na pewno też sporo zmęczenia będzie, ale nic to!. Wchodzę w nowy rok z przytupem i wielkimi planami na najbliższą przyszłość ^^. Zdradzać nic nie będę, ale na pewno pochwalę się, jeśli je zrealizuję. Choć to raczej plany na drugą połowę roku. Póki co domowe "zacisze" (jeśli można o takim mówić w domu pełnym dzieci :D). Na pewno dokończę to co pisać zaczęłam, na pewno będę próbowała rozkręcić tego bloga i nie ukrywam liczę na waszą pomoc ^^.
     Wiem już, że nie warto czekać i liczyć na łut szczęścia w życiu, ale trzeba działać by nasze marzenia się spełniły, choć wcale nie jest to łatwe. Często też zajmuje nam więcej czasu niż przypuszczaliśmy, ale warto uwierzcie mi!. Wiem też, że często nie warto dla niektórych ludzi odkładać planów, bo nie uszanują tego myśląc, że przecież się im to należy lub zwyczajnie nie mają pojęcia, jak wiele się dla nich poświęciło. Trzeba więc zabrać się za siebie i od czasu do czasu być trochę "samolubnym" ;). Trzeba też zaakceptować swoje słabości i tym właśnie je zwalczyć. Ale przede wszystkim, trzeba zaakceptować SIEBIE SAMEGO!.


Na koniec życzenia!!

1. Życzę wam, aby siniaki na waszych duszach nie zmieniły waszych serc w kamienie!
2. Życzę wszystkim, by tak, jak ja nauczyli się doceniać życie i jego dobra!
3. Życzę pozytywnej energii i pogody ducha na każdym waszym kroku i w każdym aspekcie waszego życia!
4. Życzę wam spełnienia marzeń i niestrudzonego dążenia do celu!

SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU 2018!!
Pozdrawiam,
Agafi

czwartek, 28 grudnia 2017

Ne zapomnij zapisać!

       Zapewne to, co teraz napiszę, dla większości z was nie będzie żadnym odkryciem. I chwała wam za to ^^. Jednak ja mam ochotę po prostu podzielić się swoimi przemyśleniami w nadziei, że wróci do mnie wena i duch samozaparcia...
      Parę ładnych lat temu (boszzzz... to już naprawdę tyle!?), podczas pisania mojej pracy magisterskiej nie wiele brakło, a straciłabym dużą jej część. A dodam, że łatwe to pisanie nie było, bo wówczas na świecie był już mój synek, wówczas mniej więcej 2,5 letni pełen energii i domagający się zainteresowania otoczenia. Poświęcić się pisaniu mogłam jedynie wieczorem, gdy mąż był już po pracy i mógł zająć się pierworodnym. Zatem każdego "wolnego" wieczoru zamykałam się w jednym pokoju na mniej więcej 2 godziny, aby oddać się tej przyjemności ;). 
      Cóż... komputer, jak to większość przedmiotów martwych miał w zwyczaju bywać złośliwy i w myśl znanego powiedzenia z tym związanego postanowił za szwankować. Rany! Ależ miałam ochotę walnąć głową w blat biurka na myśl, że straciłam to co z tak wielkim trudem napisałam... Na szczęście maszyna okazała się nie być, aż tak podła i udało mi się odzyskać zapisane wiadomości. Od tamtej jednak pory nauczyłam się zapisywać niemal każde zdanie ^^.
      Okazuje się jednak, że znaczenie ma nie tylko zapisywanie ogólnie, ale też to gdzie oraz, w jakiej ilości mamy te nasze kopie. 
      Wyobraźcie sobie sytuację, która przytrafiła się mnie. Pisałam swoją powieść, którą cześć owszem miałam zapisaną na komputerze, jednak jej dalszą część zapisywałam już na pendrive ponieważ najczęściej dalsze losy moich bohaterów nie powstawały w zaciszu domowym, a po prostu tam, gdzie aktualnie przebywałam i miałam chwilę czasu na ich pisanie. Gdy historia dobiegła końca wydrukowałam skrzętnie każdą jej stronę, pocięłam i oddałam do zbindowania. Nie ma większej radości dla autora niż jego dzieło na papierze i w jego dłoni. To nic, że to jeszcze nie prawdziwe wydanie :P. Mogłam sobie to przynajmniej wyobrazić.
        W mojej głowie już zrodził się kolejny pomysł, więc niezwłocznie rozpoczęłam pisanie kolejnej historii. Brzmi pięknie prawa?. W czym więc widzę problem? - zapewne zapytacie. Otóż jakiś czas później okazało się, że ni z tego ni z owego mój ukochany pendrive (notabene prezent od męża na gwiazdkę - cudny ozdobny czarno srebrny, otwierany z klaczą i źrebięciem w formie płaskorzeźby na obudowie) przestał działać... BACH! Utraciłam wszystko, co było na nim zapisane... Po raz kolejny pomyślałam  "Ktoś nad Tobą czuwa kobieto!"... Wydrukowana książka, jest jej jedynym istniejącym egzemplarzem... Żal mi było kilku innych rzeczy, które tam miałam, ale nie tak bardzo, jak tej elektronicznej wersji.
      Teraz, zachęcona ponaglaniami bliskich mi osób postanowiłam wysłać moją "pracę" na konkurs oraz do wydawnictwa. I co?... i czeka mnie przepisywanie 300 stron @_@. Wiecie czym się grozi przepisywanie 300 stron własnej twórczości przez autora?. Obawą, że ostateczna wersja będzie nie tylko poprawiona, ale również wydłuży się ^^. 
      Książka obiegła kilka osób i teraz znów jest u mnie :). Lekko sfatygowana i przybrudzona :P, ale jest ;). Tylko dajcie mi teraz jakiegoś kopniaka, bo choć już ją mam i nawet leży teraz obok mnie, to zapisałam na komputerze zaledwie jeden akapit... _-_.

P.s Tymczasem zamieszczam pod spodem kolejny fragment rozpoczętej tu wcześniej opowieści.

Poniedziałek, 06.06 – Komenda Policji

- Podobno chciałeś ze mną rozmawiać, Marku – Wiktor przywitał się mocnym uściskiem dłoni ze starszym policjantem.
- Tak, przyjacielu. Przede wszystkim chciałem Ci podziękować za pomoc przy tamtej akcji.
- Wiele nie zrobiłem, więc raczej nie ma za co dziękować.
- Mylisz się, te bubki ze szpitala, to słabe baby. Wymigiwali się tylko, bo straszno im było pójść z nami. Wszyscy się boją, że jakaś zbłąkana kula ich dosięgnie. Na Ciebie zawsze można liczyć, choć już dawno nie pracujesz w zawodzie. Swoją drogą nie rozumiem dlaczego zamieniłeś ludzi na zwierzęta.
- Pojedź na dłuższy urlop na wieś, to się dowiesz.
- Hahaha, pewnie masz rację. Na pewno są mniej zawistne i fałszywe. Mam w domu psa, to wiem. Lepszy to kompan niż moja żona – po tych słowach dodał szeptem – tylko nie mów jej tego, gdy znów zaprosi Cię na kolację.
- Masz moje słowo – zaśmiał się młody mężczyzna – A co z tą dziewczyną?
- A z tą, no powiem Ci nie fajna sprawa… Faktycznie, potwierdziliśmy jej tożsamość, jako Annę Bogucką. Niestety okazało się też, że to jej ojciec pijak i ćpun, zakała całej wsi sprzedał ją tym draniom. Pozwolił im zabrać ją siłą. Sąsiedzi widzieli, jak jakieś typki ją kopały i siłą ciągnęły do samochodu. Zgłosili to nawet na tamtejszą komendę, ale co z tego, skoro nikt nie wiedział gdzie szukać. Do tego matka od dawna nie żyje, rodzeństwa nie ma i jedyna krewna, która się przyznaje do tej rodziny, jej babcia zmarła na zawał po otrzymaniu wieści o porwaniu wnuczki.
- Straszna historia…
- Powiem Ci, że nie bardzo wiemy co z nią zrobić. Zaraz ją tu przywiozą na komisariat, żeby podpisała papiery, ale co dalej?. Biedaczka nie ma domu, nie ma pracy… wolontaryjnie pomagała w tamtejszej szkole, ale z jej amnezją nie przyjmą jej ponownie. Ma 26 lat i wyższe wykształcenie, ale dopóki jest w tym stanie, nie ma szans na powrót do poprzedniego życia. I co… pozostaje nam oddać ją do przytułku, dopóki jakoś się nie ustatkuje na nowo.
Wiktor zamyślił się na wspomnienie tamtej spokojnej dziewczyny. Marek ruszył w stronę swojego gabinetu, a on wraz z nim.
- Choć napijemy się kawy, masz chwilkę?
- Dla Ciebie zawsze.
Po drodze policjant nakazał podwładnemu przygotować im dwie kawy i zamknął drzwi za Wiktorem, gdy wszedł do środka.
- Wiesz, żal mi tej dziewczyny. Cholernie dobrze zniosła to wszystko. Na szczęście lekarze stwierdzili, że nie była zgwałcona, mało tego, to dziewica! W tym wieku, to prawdziwa rzadkość. Silna z niej babeczka, inteligentna bardzo. Zmarnuje się w takim miejscu…
Usiedli spokojnie i zaraz otrzymali też kawę. Wiktor lubił jego gabinet. Był może mały, ale bardzo przytulny i urządzony w dobrym guście, nie było tu przesady. Można by powiedzieć typowy policyjny gabinet pełen segregatorów, dokumentów i aktualnych akt ułożonych na biurku. Marek podstawił mu dokumenty i długopis.
- Podpisz mi to jeszcze proszę. Coś z tego jeszcze będziesz miał.
- Wiesz dobrze, że nie po to, to robię.
- Wiem, ale należy utrzeć nosa tym urzędasom. Czemu masz działać ciągle gratis?. A i reszta pseudo doktorków niech wie i żałuje, o!
- Jesteś niemożliwy – Wiktor śmiał się, podpisując to, co podał mu przyjaciel.
- A tam!. Wiem, że mam rację. A Ty, jak nie potrzebujesz tego, to oddasz jak zawsze na dobry cel.
Rozmawiali jeszcze czas jakiś przy kawie, popijając powoli. Mieli czas. Na komendzie tego dnia było bardzo spokojnie, a i Wiktor nie miał dzisiaj wiele do roboty w swoim gabinecie. W którymś momencie Marek wskazał głową za szybę gabinetu.
- Już ją przywieźli – westchnął ciężko sięgając do szuflady po dokumenty – Trzeba iść robić swoje, niezależnie od tego czy to przyjemne, czy też nie.
- Zaczekaj moment – zawołał Wiktor nie patrząc na niego. Głowę skierowaną miał w stronę dziewczyny, która uśmiechała się do policjantów, ale gdy tylko odwrócili wzrok jej mina rzedła i wyglądała niczym zmokły, zbity pies – Co byś powiedział, jakbym zabrał ją do siebie?
- Żartujesz chyba? – Marek patrzył na niego z niedowierzaniem.
- Nie, mówię całkowicie poważnie. Mój wielki dom stoi pusty całymi dniami, a ja wieczorami nie mam do kogo ust otworzyć.
- Tylko dlaczego, że nie dajesz się nigdzie zapraszać, a i żadna dama Ci nie odpowiada – burknął spod oka Marek – Ale na poważnie teraz. Przecież nawet jej nie znamy, nie wiemy jaka jest.
- Nie przeszkadza mi to. Jak będzie podskakiwać, to przyprowadzę ją do Ciebie. – rzucił niby od niechcenia Wiktor, wciąż siedząc wygodnie na krześle z nogą założoną na nogę. W końcu widząc minę przyjaciela zaśmiał się głośno – Posłuchaj mnie, mam możliwości i miejsce by pomóc jej dojść do siebie i stanąć na nogi. Do tego jestem lekarzem i...
- I weterynarzem.
- To akurat mogłeś sobie darować.
- Wybacz, ale… - Mężczyzna spojrzał przez szklane drzwi swojego gabinetu na dziewczynę, która siedziała teraz ze spuszczonym wzrokiem, raz po raz rozglądając się dookoła trochę niepewnie. – Myślisz, że się zgodzi?, to nie pies, którego można przygarnąć.
- Wiem o tym, zapytajmy to się dowiemy.
- Może to i dobry pomysł… naprawdę nie chciałbym jej odsyłać do bezdomnych.- zawahał się jeszcze przez chwilę, ale w końcu westchnął i powiedział – zaczekaj tutaj, pójdę po nią. Załatwmy to bez zbędnych świadków i niepotrzebnego zamieszania.
Wiktor pokiwał głową na znak, że się zgadza i czekał cierpliwie przyglądając się im zza drzwi. Gabinet Marka był o tyle sprytnie wykonany, że szyby były przyciemnione, działały zatem trochę niczym lustro weneckie. Siedząc wewnątrz widziało się wszystko, z zewnątrz jednak nikt nie mógł zaglądnąć do środka bez otwierania drzwi.
Policjant podszedł do dziewczyny i przywitał się z nią podając jej rękę. Ona zaś grzecznie wstała na jego widok i odwzajemniła uścisk dłoni. Została zaproszona do gabinetu i poszła za nim bez żadnych przeszkód. Gdy weszła do środka i spostrzegła Wiktora była zaskoczona, ale odwzajemniła nieśmiało uśmiech, jakim ją obdarował.
- Proszę spocząć, pani Anno – Marek wskazał jej krzesło obok Wiktora, sam zaś przeszedł na drugą stronę biurka – Wiktora chyba pani pamięta?
- Tak, dziękuję za pomoc.
- Nie ma za co, to była przyjemność.
- Wiktor ma dla pani propozycję, którą mam nadzieje rozważy pani bardzo poważnie. Wspomnę wcześniej tylko, że Wiktor i jego rodzice to moi przyjaciele od wielu lat. To naprawdę wspaniali ludzie pełni serdeczności i ciepła.
- Marku zapędziłeś się chyba w tych komplementach. – upomniał go Wiktor.
- Mówię samą prawdę i tylko prawdę, jak przystało na starego glinę. Ale dobrze, przejdźmy do meritum sprawy. Otóż zna pani swoje położenie i zdaje sobie pani sprawę, że w tej sytuacji musielibyśmy odstawić panią do ośrodka dla bezdomnych.
- Tak, wiem o tym.
Wiktor przyglądał się dziewczynie i stwierdził, że faktycznie niesamowicie dobrze znosi całą tę sytuację.
- Wiktor zaproponował właśnie, że mógłby pani pomóc.
- Mieszkam sam w dużym domu, większość dnia i tak spędzam w pracy i niejednokrotnie i nocami tak bywa. Dom zatem stoi całkiem pusty i samotny. – Anna patrzyła na niego nie bardzo rozumiejąc do czego zmierza – Chciałbym zaproponować, aby zamieszkała pani u mnie. Przynajmniej do czasu, aż nie poczuje się pani lepiej i nie znajdzie pracy oraz czegoś własnego.
Widział, jak otworzyła szeroko oczy i przez chwilę zupełnie nic nie mówiła. Jakby przetrawiała to, co właśnie zostało powiedziane. Mieli wrażenie, że próbuje odgadnąć czy to żart czy naprawdę mówili poważnie. W końcu odezwała się.
- Ale przecież… nie znamy się w ogóle, jestem dla pana obcą osobą, a pan dla mnie…
- Nie gryzę, ani nie jestem niebezpieczny – próbował żartować – Marek może za mnie poświadczyć.
- To nie tak… ja...- zawstydziła się.
- Proszę się nie obawiać. To naprawdę dobry i uczciwy człowiek, do tego lekarz z powołania.
- A jeśli będzie chciał pan spędzić czas z narzeczoną, albo się ożenić, będę ciężarem…
- Narzeczona?, ożenić?! – wykrzyknął Marek tak donośnie, że aż podskoczyła, patrząc na niego – To stary kawaler!. Nie był nawet nikim zainteresowany na poważnie do tej pory. Jeśli któraś wreszcie zaciągnie go do ołtarza, albo chociaż z nim zamieszka, to będzie prawdziwy cud!
- Sama widzisz, nie ma obaw – Wiktor zaczął się śmiać. Nie miał przyjacielowi za złe tych słów, mówił samą prawdę. Wtem zdał sobie sprawę, że z rozpędu powiedział do niej na „ty”. - Pani wybaczy.
- Nie przeszkadza mi to. W końcu jest pan ode mnie starszy.
- Jaki pan, Wiktor. Ta różnica wieku nie jest znów taka powalająca myślę.
- W takim razie – zaczęła z lekką rezerwą, po czym wyciągnęła do niego – Anna, a przynajmniej tak tu na komisariacie twierdzą.
- Już mi się podobasz, haha. To jak będzie? - widział, że wciąż się waha i miał wrażenie, że cały czas będzie szukała wymówek i problemów. Postanowił kuć żelazo póki gorące. - Daj mi szansę, jeśli będzie Ci źle lub poczujesz się w jakikolwiek sposób zagrożona, wrócimy do opcji policyjnej. Sądzę jednak, że w moim domu będzie Ci lepiej.
Spuściła wzrok na podłogę i widać było, że myśli nad tym co usłyszała. Obaj mężczyźni zwrócili uwagę, że zaczęła wolniej oddychać, jakby wstrzymywała każdy oddech. Nie było jej łatwo. To wszystko brzmiało naprawdę pięknie, na pewno lepiej niż ośrodek dla bezdomnych. Co ja mogło tam czekać? Rozmowy z psychologiem, zaczepki ze strony brudnych, zaniedbanych mężczyzn, najpewniej z nałogami. Skrzywiła się na myśl o tym. Wiktor był miły, oboje z tym policjantem wzbudzali zaufanie. A mimo to czuła się nieswojo. Nie zna ich, nie wiem kim są, jakie są ich zamiary. Może była niesprawiedliwa, w końcu ją uratowali od handlarzy żywym towarem. Co powinna zrobić? Zgodzić się?. W sumie, czym ryzykowała?. Podniosła wzrok i najpierw spojrzała raz jeszcze na Komendanta, który uśmiechnął się do niej zachęcająco. Potem odwróciła się do Wiktora.
- Dobrze... Mogę spróbować.
- No i fantastycznie! - zawołał Marek.
- Tylko czy to, aby zgodne z przepisami? - zapytała go dziewczyna.
- A tam przepisy! - machnął ręką – napisze się, że zabrał Cię przyjaciel i już. W końcu cały czas będziesz z nami w kontakcie, tak czy nie?
- No... chyba tak.
- No i tak trzymaj dziewczyno! To znaczy się pani Anno – speszył się i aż zarumienił. Wiktor wybuchnął gromkim śmiechem.
- Popatrz, jak wszyscy czują się w Twoim towarzystwie swojsko. Nawet sam pan komendant zrobił z Ciebie koleżankę, hahaha.
- To nic nie szkodzi.
- Śmiej się draniu, śmiej! Ale od kolacji z moją szanowną małżonką się nie wywiniesz!
- Wiem o tym, Maria wszystkich wokół siebie trzyma krótko – mówiąc to puścił do niego oczko po czym spuścił nogę na podłogę - No, ale czas nagli. Muszę coś jeszcze dzisiaj zrobić, a wcześniej odstawię Cię do domu. Po drodze kupimy Ci parę rzeczy, bo pewnie nic nie masz?
Anna zawstydziła się i pokręciła głową. Nie miała kompletnie nic.
- Nie mogę jednak się zgodzić, abyś cokolwiek jeszcze dla mnie robił. Dajesz mi dach nad głową, to aż nadto...
- Nie słucham Cię. - rzucił wstając z krzesła
- Daj spokój dziewczyno, on nie ma co robić z pieniędzmi. Baby mu trza, od co!
- Ty się lepiej zajmij swoją, a nie mnie nowej szukaj.
- Czekaj, czekaj! Pani podpisze mi jeszcze dokumenty. Tylko w związku z tym, że jedzie pani do „przyjaciela” zamiast do ośrodka, resztę dokumentów, które przygotuję będzie trzeba podpisać w czasie późniejszym.
- Oczywiście, panie komendancie. - wzięła do ręki pióro, które jej podał i podpisała to, co jej przedstawił.
- Jeśli Wiktor nie będzie miał nic przeciwko, mogę pozostałe papierki podrzucić wam przy okazji do domu.
- A daj spokój, nawet się u mnie nie pokazuj! - zobaczył, jak komendant pogroził mu palcem, a dziewczyna spojrzała zaskoczona – Żartuję, wiesz przecież, że moje drzwi zawsze stoją dla Ciebie otworem, Marku.
- No, ja myślę.
Przyjaciele podali sobie ręce, a przed Anną Komendant ukłonił się pięknie. Wyszli z Komisariatu, zeszli po murowanych, szarych schodach. Tuz przed nimi stał piękny czerwony Mustang. Dziewczyna z niedowierzaniem patrzyła, jak Wiktor podchodzi do auta i otwiera jej drzwi. Samochód miał czarny, składany dach oraz czarne obicia i skórzaną kierownicę.
- Wsiadaj śmiało, on też nie gryzie.
- Dziękuję – odpowiedziała i wsiadła powoli do środka, gdy już się usadowiła zamknął drzwiczki i obszedł auto dookoła by zasiąść za kierownicą.
- Mówili Ci ile będziesz musiała czekać na wyrobienie nowych dokumentów? - zapytał wkładając kluczyk do stacyjki i odpalając auto.
- Wszystkich, około miesiąca, ale to było ponad tydzień temu, więc jest nadzieja, że krócej.
- To dobrze, ciężko jest cokolwiek zdziałać bez dokumentów. Ale o nic się nie martw, ze wszystkim Ci pomogę. Z czasem będzie coraz łatwiej.
Rozmawiał z nią przez całą drogę, ale patrzył uważnie na jezdnię i skupiał się na prowadzaniu auta. Widziała, że tylko czasem przez krótkie ułamki sekund zerkał na nią z ukosa. Podjechali pod galerię handlową, wysiadł z auta i ponownie otworzył jej drzwi. Był prawdziwym dżentelmenem. Nie miała ochoty wysiadać, ta ilość ludzi ją przerażała, a jeszcze bardziej myśl, że on chce płacić za rzeczy dla niej.
- Śmiało. Jeśli masz się poczuć lepiej, to nazwiemy to bezterminową pożyczką. Oddasz kiedy już staniesz na nogi, okej?
- No... dobrze, na to mogę się zgodzić. - odpowiedziała wysiadając z auta.
Weszli do środka i szli powoli korytarzem pełnym ludzi, świateł i najróżniejszych dźwięków. Na większości sklepów widniały lub migotały świetliste napisy i znaki. Przy kącie gastronomicznym słychać było tłuczenie się sztućców oraz głośne śmiechy zgromadzonych tam, głównie młodych ludzi. Przechodzili nawet obok stoiska z prażona kukurydzą, która skwierczała, strzelała i radośnie podskakiwała w maszynie. Anna nie przypominała sobie by kiedykolwiek widziała coś podobnego. Nie pamiętała nic ze swojej przeszłości, to fakt, miała jednak czasem jakieś mgliste przeświadczenie, że czegoś w życiu zaznała lub też nie. Wiktor zauważył, że to wszystko jest dla niej nowością. Chcąc ułatwić jej te przeżycia opowiadał jej o wszystkim dodając do tego przeróżne najczęściej zabawne anegdotki. Zabrał ją do kilu sklepów. Po za rzeczami codziennego użytku, jak szczoteczka do zębów, pasta, szczotka do włosów i podstawowych kosmetyków jak dezodorant czy szampon i płyn do kąpieli zakupił jej kilka ubrań i piżamę.
Anna czuła się bardzo źle z tym wszystkim, obcy mężczyzna kupował jej takie dyskretne, jakby nie patrzeć rzeczy. Wiedziała jednak, że nie ma innego wyjścia. Bez tego miała tylko to co nosiła na sobie, to co dostała w szpitalu od dobrej, starszej pielęgniarki. Ponoć to ubranie należało do jej córki, ale już go nie nosiła i leżało kurząc się na półce w szafie.
- To co? Mamy już chyba wszystko, co jest Ci potrzebne na teraz.
- Myślę, że nawet więcej...
Wiktor popatrzył na nią, ale się nie odezwał. Wiedział, że to nie jest dla niej łatwe, a ciągłe przekonywanie jej, że jest dobrze i tak ma być było bez sensu. Ona potrzebuje przede wszystkim czasu. Nie skierowali się od razu do wyjścia, Wiktor chciał pokazać jej więcej. W pewnym momencie wózek wiozący towar zahaczył o coś i rzeczy, które były na nim wiezione częściowo spadły robiąc ogromny huk. Dziewczyna prawie zwinęła się w kłębek kucając i chroniąc głowę, jakby przed atakiem. Wiktor przykucnął przy niej.
- Anno, wszystko jest w porządku. To tylko rzeczy się przewróciły.
Odsłoniła głowę i rozglądnęła się. Gdy zobaczyła, że wszyscy w około się jej dziwnie przyglądają, niektórzy nawet coś szepcą sobie do ucha, zarumieniła się. Mężczyzna ponownie łagodnie do niej przemówił.
- Nie przejmuj się tymi ludźmi, oni nie wiedzą co przeżyłaś. Twoja reakcja jest całkowicie naturalna – pomógł jej wstać i zabrał od niej wszystkie rzeczy – Zaufaj mi. Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, możesz chwycić mnie pod ramię.
Przez moment zawahała się, ale w końcu spojrzała na jego ręce i chwyciła jedna z nich mocno obiema rękami.
- Dziękuję...
- Jedziemy do domu, dość wrażeń na jeden dzień.

Pozdrawiam,
Agafi

wtorek, 26 grudnia 2017

Coś nowego

         Po napisaniu drugiego posta usłyszałam od mojej przyjaciółki, że się zawiodła. Czemuż, to ach czemuż!? Otóż powiedziała, że pierwsze dwa zdania brzmiały, jak początek jakiejś historii i już się nastawiła, a tu... BACH!!... okazało się, że Vega pisze o zwykłych przyziemnych sprawach ^^.
           Życie kochana, życie!
        Jednak, aby zadość uczynić jej to, jakże okrutne rozczarowanie, a także rozpocząć nowy rozdział w moim życiu postanowiłam dodać tu coś więcej niż tylko moje nudne przemyślenia ;). Na próbę dla mnie i dla was zamieszczę fragment tego, co zaczęłam pisać jakiś czas temu. Historia jest jeszcze niedokończona, bo w głowie zawróciła mi inna.., ale jeśli wasze reakcje będą pozytywne, to może dokończę i to.
        Będę co post dodawać po fragmencie, aby nie zalać was kilkustronicowym wpisem. A może się wam spodoba i chętnie tu wrócicie by przeczytać więcej? :). Tego życzę sobie i wam ^^


Piątek, 20.05 – stara kamienica w środku miasta

Otworzyła oczy, ale nie widziała zupełnie nic. Wokół panowała kompletna ciemność. Gdzie jestem, co ja tu robię?, zadawała sobie te pytania w głowie i próbowała sobie przypomnieć cokolwiek, ale wciąż odczuwała jedynie ból głowy.
Słyszała cichy szloch jakiejś dziewczyny oraz przerażony głos drugiej, która próbowała ją uciszać.
- Cicho, przestań, bo Cię usłyszą... - mówił ów głos.
Podniosła się na rękach i powoli usiadła. Każda próba wykonania gwałtownego ruchu powodowała kolejną falę bólu głowy. Miejsce, w którym się znajdowała było wilgotne, zimne i pachniało stęchlizną. Na podłodze nie było nic po za gołym betonem, a ona miała na sobie jedynie jeansy i przylegający do ciała T-shirt. Powoli zaczęły docierać do niej inne bodźce. Była przemarznięta i czuła, że jest cała poobijana. Kiedy podkuliła nogi poczuła, że ma obdarte kolana, a spodnie mają dziury. Roztargane otwory niemiłosiernie ocierały się o pokaleczoną skórę.
Gdzie ona jest?, i kim są ci wspomniani „oni”, których tak bardzo bała się tamta dziewczyna. Przez myśl przemknęło jej by zapytać, ale w głowie wciąż kołatało się tysiące pytań, co tu robi, jak się tu znalazła, gdzie jest jej rodzina. Rodzina, znała znaczenie tego słowa, ale czy w ogóle ją miała?. Dlaczego akurat ta myśl przyszła jej do głowy?. Świadomość, że kompletnie niczego nie pamiętała była najbardziej dręcząca i bolesna. Choć bardzo chciała i próbowała za wszelką cenę się skupić, nic nie mogła sobie przypomnieć. Przerażanie ogarnęło ją jeszcze gwałtowniej, gdy uświadomiła sobie, że nawet nie wie kim jest, ani jak się nazywa.
Powoli wzrok przyzwyczajał się do ciemności. Pomieszczenie nie miało okien, a drzwi były, jakby żelazne. Tak przynajmniej się wydawało. Próbowała wstać, jednak szybko ponownie usiadła, bo poczuła, jak kręci się jej w głowie. Znów poczuła ten niemiłosierny ból. Dwie pozostałe dziewczyny nie odzywały się, ale obserwowały ją jakby z lękiem, czekając, czy coś powie.
Za ścianą w pewnym momencie usłyszały męskie głosy. Byli wyraźnie niespokojni, zdenerwowani i kłócili się o coś. Nie było słychać ani co mówią, ani w jakim języku. Dwie pozostałe dziewczyny zaczynały wpadać w popłoch. Musiały wcześniej mieć do czynienia z tymi, którzy je tu zamknęli i wyglądało na to, że nie było to nic przyjemnego. Ona sama nie pamiętała nic.
W jednym momencie usłyszały męski krzyk, głośny hałas wywarzanych drzwi w drugiej sali oraz wystrzały pistoletów. Mimowolnie wszystkie skuliły się zakrywając głowy. Ten ruch kosztował ją potworny ból głowy i innych zbolałych części ciała. Czuła się zupełnie tak, jakby była jednym wielkim siniakiem.
Po dłuższej chwili zapadła cisza, jednak tylko na chwilę, bo zaraz ktoś próbował wyważyć drzwi pomieszczenia, w którym się znajdowały dziewczyny. Kiedy wreszcie się udało, do ciemnej sali wpadło światło, które było nieprzyjemne dla oczu przyzwyczajonych już do ciemności. Dwie pozostałe dziewczyny zaczęły krzyczeć.
- Policja, proszę się nie bać. Zaraz was stąd wydostaniemy – powiedział starszy męski głos. – Ile was tu było?
- Tylko my, trzy – odpowiedziała ta, która wcześniej uspokajała drugą.
Przyglądała się temu wszystkiemu z boku, niewiele z tego rozumiejąc. Teraz jednak nie dziwiła się, że tamta dziewczyna tak strasznie się bała, wyglądało na to, że ma zaledwie 15, może 16 lat. Starsza wyglądała na około 25 lat.
- Proszę ze mną – dwie wstały i ruszyły powoli za policjantami do wyjścia.
- Pani również – odezwał się głos nad nią.
- Chciałabym, ale nie mogę wstać. Strasznie kręci mi się w głowie…
- Zaraz pani pomożemy – powiedział do niej spokojnym głosem, a zaraz potem krzyknął do pozostałych – wezwijcie Wiktora, będzie tu potrzebny!
- Tak jest, szefie!
Nie minęło wiele czasu, gdy do piwnicy wszedł młody mężczyzna po trzydziestce, najwyraźniej lekarz. W ręce trzymał charakterystyczną, trochę staroświecką, skórzaną, brązową torbę lekarską. Dziewczyna nie widziała za dobrze, ale chyba miał krótkie, czarne włosy.
- Jak masz na imię? – zapytał kucając obok niej i chwytając jej nadgarstek, aby zmierzyć tętno.
- Nie wiem…. niczego nie pamiętam.
Spojrzał na nią lekko zaniepokojony. Kiedy skończył pierwsze badanie wyciągnął z torby małą latarkę i poświecił jej nią delikatnie po oczach, ale je gwałtownie zamknęła. Rozglądnął się w około, po czym zwrócił się do policjanta.
- Czy da się tu włączyć jakieś światło?
- Niestety nie.
- Musisz pomóc mi ją wyprowadzić na zewnątrz Marku. Potrzebuję mieć dostęp do światła, inaczej nie dam rady jej zbadać. Trzeba ją podnieść bardzo delikatnie i powoli prowadzić, może mieć wstrząs mózgu.
Policjant podszedł z jednej jej strony, a młody mężczyzna z drugiej. Chwycili ją pod pachami i podnieśli do góry.
- Toż to piórko! – usłyszała z ust starszego mężczyzny.
- Czy mam potraktować to jako komplement? – zapytała, chcąc rozluźnić atmosferę. Teraz starała się robić wszystko, byleby tylko nie skupiać się na tym, że niczego nie pamięta.
- Widzę, że silna z pani kobieta.
- Nie wiem, czy silna… póki co nieświadoma… - zaśmiała się smętnie.
Policjant spojrzał na nią, a potem na kolegę, nic jednak już nie odpowiedział. Skupili się na tym by jak najdelikatniej wyprowadzić ją po schodach na zewnątrz. Kiedy już wreszcie wyszli na świeże powietrze poczuła, że dużo lepiej się jej oddycha. Był wczesny ranek, ledwie zaczęło świtać, więc łatwiej było oswoić oczy ze światłem dziennym. Kiedy się rozejrzała spostrzegła, że dwie pozostałe dziewczyny wsiadają właśnie do karetki. Mężczyźni podprowadzili jej do drugiej i posadzili na przygotowanym kocu na jej podłodze. Tu na zewnątrz było dużo cieplej, ale i tak opatulili ją kocem. Za moment dosłownie usłyszała sygnał karetki, która wiozła tamte dwie do szpitala.
- Ciebie też zaraz zabierzemy – uspokajająco mówił do niej mężczyzna imieniem Wiktor.
Teraz mogła go zobaczyć dokładniej. Był szczupły i dość wysoki, tak, jak się jej zdawało miał czarne, krótko, lecz elegancko ostrzyżone włosy. Oczy jasne, niebieskie. Należał do ludzi o raczej średniej ciemności karnacji. Był bardzo przystojny i poważny. Nawet rysy twarzy takie miał.
Znów wyciągnął tę małą latareczkę i poświecił po jednym, a potem po drugim oku. Sprawdził jej odruchy, kazał wykonać kilka standardowych ćwiczeń neurologicznych i zadał trochę pytań.
- Nieźle Cię poobijali, nic nie pamiętasz?
Pokręciła przecząco głową. Nawet, kiedy próbowała się skupić nic nie przychodziło jej do głowy. W tym momencie podszedł do nich tamten policjant. Był w średnim wieku, mocnej budowy z lekko zarysowanym piwnym brzuchem, choć starał się to ukrywać. Na swojej niebieskiej koszuli miał złotą odznakę, spodnie czarne, eleganckie i takie też buty. Nie miał zarostu, a włosy powoli zaczynały mu siwieć. Było to widać mimo, że miał je koloru jasnego brązu.
- I co z nią, Wiktorze?. Tamte dwie są w całkiem dobrym stanie, wystraszone, parę siniaków, ale po za tym nic im nie dolega raczej. Lekarze pewnie przetrzymają je dobę i zostaną odstawione do swoich domów. – potem zwrócił się do niej – Jak się pani czuje, pani…?
- Ma amnezję – odpowiedział za nią Wiktor, pakując przyrządy lekarskie do swojej torby. – jest mocno potłuczona, ale raczej nie ma żadnych złamań. Muszą ją gruntownie przebadać w szpitalu.
- W takim razie my zajmiemy się szukaniem jej rodziny. Tomaszu, podejdź tu z tymi dokumentami!! – krzyknął do jednego z funkcjonariuszy.
- Proszę, szefie. – młodszy stopniem podał mu jakieś papiery, które ten wertował i przeglądał.
- Handlarze mieli już przygotowane umowy sprzedaży tych dziewczyn, podłe gnoje! – dodał spluwając – Według tego co zeznały tamte dziewczyny pokrótce i z tego co wynika z papierów nazywa się pani Anna Bogucka, jednak musimy to zweryfikować.
- Rozumiem…
- Coś Ci to mówi? – zapytał Wiktor przyglądając się jej, jednak tylko pokręciła głową.
- Zupełnie nic.
Po zaledwie 15 minutach leżała już na noszach, które wprowadzano do wnętrza karetki. Miała usztywnioną głowę i kark na wszelki wypadek. Wiktor wyjaśnił jej, że na pewno co najmniej kilka dni będzie musiała zostać w szpitalu na obserwacji i badaniach. Powiedział również, że być może w tym czasie coś sobie przypomni. Pamięć często wraca po jakimś czasie. Muszą zresztą sprawdzić co jest jej przyczyną. Uraz czy przeżyte w ostatnim czasie stresy. Dziwnie się czuła nie wiedząc co się działo, ani kim jest mimo to nie odczuwała z tego powodu niepokoju, raczej dziwny spokój.
W szpitalu spędziła ponad dwa tygodnie. Przewidywania Wiktora okazały się być słuszne. Z powodu urazu głowy miała wstrząs mózgu. Przeszła szereg badań od ogólnych, poprzez neurologiczne aż po ginekologiczne. Miała dość. Przez ten czas jedynymi osobami, jakie ją odwiedzały była policja. Już po dwóch dniach, gdy tylko lekarze zezwolili na przesłuchanie oraz rozmowę z dziewczyną dowiedziała się o sobie wiele. Nawet zbyt wiele. Niestety wieści, jakie doszły do niej nie były ani przyjemne, ani dobrze nie zwiastowały.

Pozdrawiam,
Agafi

piątek, 22 grudnia 2017

Pierniczenie ;)

       Skoro już jesteśmy przy wypiekach, to w ostatni weekend odbyło się w naszym domu coroczne wydarzenie pod zacnym tytułem "Ja pierniczę". Nie, nie, to nie jakieś tam złowieszcze i wkurzające wydarzenie (choć przyznam, że to sformułowanie jest głównym, po całym dniu stania w kuchni -_-'). Tak naprawdę mówię to w żartach. 
       O co zatem chodzi w tym, jakże przewrotnie nazwanym przeze mnie "święcie"?. O nic innego, jak o wytwarzanie i ozdabianie pierników na choinkę świąteczną ^^. Tak sobie matka umyśliła, to ma!. Chciało się kilka lat temu przyjemność dzieciom zrobić. Wyszukało się przepis na pierniczki, kupiło produkty i upiekło z pomocą młodocianych przy wałkowaniu i wykrajaniu. Zabawa przednia, dzieciaki prze szczęśliwe. Zwłaszcza, że po tym, jak pierniczki się już upiekły nadchodziła druga, jeszcze zabawniejsza część. Zdobienie ich! I tu jest dopiero frajda dla maluczkich!. 
    Lukier przygotowuję również sama, dodaję do niego barwniki spożywcze dla uzyskania różnorodnych kolorów (czarny, zielony, żółty, czerwony, pomarańczowy - z połączenia dwóch poprzednich). Brązowy powstaje za pomocą kakaa ;). Oczywiście zostawiam też czysty biały, bez białego ani rusz. Przecież bałwanek nie może być kolorowy!. Do tego wszystkiego zawsze są kupne ozdoby w postaci perełek, posypek, a w tym roku nawet gwiazdek.
        W myśl powiedzenia, że "brudne dziecko, to szczęśliwe dziecko", uwielbiam przyglądać się tym pomazanym buziom, które ukradkiem wyjadają nakładany na pierniczki lukier ^^. Zawsze wtedy uśmiecham się pod nosem. Zabawne, jak dzieciom wydaje się, że mogą zrobić coś niewskazanego będąc niezauważonym. Mimo, że wciąż są nakrywane przez rodziców i innych starszych czy dorosłych, to i tak wciąż próbują na każdym kroku "przekraczać granice" ;).
        Z domu rodzinnego wyniosłam różnorodne zabawy wspólne takie, jak: lepienie z plasteliny, czy modeliny; rysowanie i wycinanie; zabawa ciastem na pierogi i własne próby lepienia ich; wałkowanie i wykrajanie ciastek. Czasem mama dawała nam kawałek ciasta tylko po to, by się nas pozbyć z kuchni, wiem... Ale ileż to dawało radości w tamtym momencie ^^. A teraz?... teraz w tym zagonionym świecie, pomimo braku czasu na wiele rzeczy, staram się choć częściowo przenieść to wszystko do świata moich dzieci. Takie zajęcia nie tylko pobudzają wyobraźnię i umacniają więzi rodzinne, ale również uczą samodzielności, a przede wszystkim dają ogrom radości małym serduszkom!.
       W zeszłym roku przygruchaliśmy do zabawy również tatusia ;). Rany!, a mamusia jeszcze z brzuchem chodziła... W tym roku zaś tata przyłączył się sam, sprawiając tym samym jeszcze większą radość wszystkim nam zgromadzonym.
      Co się dzieje, gdy pierniczki są już przystrojone?. Otóż... a właśnie! Skleroza... Część pierniczków ma przyszykowane przed upieczeniem dziurki!. Zatem wracając do tematu. Te, przeznaczone na choinkę otrzymują specjalny sznureczek i w chwili ubierania wcześniej wymienionej zostają na niej zawieszone. To w sumie nie ma większego znaczenia, bo i tak niezależnie od tego czy na choince czy w misce/na talerzu i tak wszystkie pierniczki zaszczytnie kończą w brzuchach domowników i rodziny.
           Z całego serca polecam wszystkim taką zabawę. Uwierzcie, że ta praca się opłaca!
Pozdrawiam,
Agafi

czwartek, 21 grudnia 2017

Ciasteczkowo

         Rano ocknął mnie dźwięk komórkowego budzika. Rano... moja córcia powiedziałaby, że to noc, bo przecież jest ciemno. Pocieszyłam się myślą, że to ostatni dzień nauki przed przerwą świąteczną. Jutro już tylko wigilie klasowe. Wreszcie!! Nie będzie zadań domowych, nauki do sprawdzianów, testów, kartkówek i odpowiedzi ustnych. Uf... W tym miejscu rodzice oddychają z ulgą.
        Po tym miłym porannym akcencie, nadchodzi druga myśl. No dobra... dzisiaj tylko małe zakupy po odprowadzeniu córci (pierworodny chodzi już sam) i... zabieramy się za ciasteczka, które ambitna matka obiecała upiec na jutrzejszą wigilie klasową -_-'. Spoko, spoko. Ciasto wyrobię szybko, składniki mam już przygotowane. Później godzinka w lodówce i zabieramy się do wałkowania, wykrawania i wypiekania. Czyli co?, pierwsze skojarzenie "www". Szkoda tylko, że nie ma to nic wspólnego z internetem, bo nawet przepis jest z książki kucharskiej.
       Nic to... Wyszykowałam młodzież. Przygotowałam ubrania, zrobiłam śniadania, odprowadziłam. Zrobiłam zakupy tak szybko, jak tylko było to możliwe w tym wariactwie przedświątecznym, a potem zabrałam się za obowiązki domowe. Ponieważ w domu znajduje się jeszcze mały pełzak (najmłodsze dziecię - druga córcia), wiadomo, jak to wygląda. Wszystko z doskokiem do najbardziej potrzebującej uwagi + oczy dookoła głowy, aby nic się jej nie stało i nie pożarła niczego niedozwolonego.
     W ten sposób, gdy starsza wróciła ze szkoły po 13, ja tak naprawdę dopiero rozpoczęłam przygodę z wycinaniem ciasteczek, a z piekarnika wyciągnęłam pierwszą partię. Radości moje oczywiście chciało mamusi pomagać. Zatem wyciągnęłam jej osobistą stolnicę oraz wałek i zabrałyśmy się wspólnie do roboty.
       Teraz dochodzi godzina 19, a ja wciąż siedzę przy piekarniku ^^. Jednak pocieszeniem mym myśl ,o tym, co usłyszałam od swojego dziecka w czasie wspólnej pracy, gdy spróbowała jednego z ciasteczek. "Mamusiu, to ciasteczko jest pyszne. Ty robisz najlepsze ciasteczka" ^^.
        I tym pozytywnym akcentem.... Ha!! Mam was! Chcielibyście się mnie tak szybko pozbyć, nie?. A guzik!. Co tak sama będę tę kuchnię okupowała!. Ale, ale! Jest postęp. Do piekarnika powędrowały właśnie ostatnie ciasteczka, wysprzątałam już częściowo kuchnię i zostały tylko gary.

    Ogólnie, to bardzo ciesze się na nadchodzące święta. W ogóle bardzo lubię ten czas. Mimo wszystko, mimo tego, że otoczką tego wszystkiego jest masa roboty, gotowania, sprzątania i całej reszty. Dla mnie ten czas kojarzy się z optymizmem, szczęściem i spotkaniami rodzinnymi w domowej, kochającej atmosferze. No i oczywiście z prezentami od Aniołka pod choinką^^.
       Mój kochany tatuś odszedł od nas zbyt wcześnie, bo miałam wówczas zaledwie 7 lat. Pozostawił po sobie jednak wiele wspaniałych wspomnień i choć, zapewne gdyby nie zdjęcia, nie pamiętałabym już nawet jak wyglądał, to pamiętam to, co najważniejsze. Zieloną, pachnącą, żywą choinkę, którą wszyscy wspólnie ubieraliśmy, wspólne wygłupy i zabawy, niezapomnianą magię pojawiających się znienacka prezentów. Oczywiście to wszystko było zasługą nie tylko taty, ale również mamy. Do tego wspólne lepienie pierogów czy raczej w naszym wykonaniu zabawa ciastem ^^, zapachy z kuchni, cudowny karp w panierce i pierogi z kapustą!. Czego dziecku trzeba do szczęścia więcej?. A to wszystko zostało w głowie i sercu. Cóż... nic nie poradzę na to, że jestem niepoprawną romantyczką i w świętach widzę to, co pokazują w filmach ^^. Jakoś mi to nie przeszkadza. Po prostu jest we mnie magia Świąt.
           To co, że czekają mnie jeszcze dwa ciężkie dni przygotowań!?. Perspektywa spędzenia Wigilii i świąt w moim rodzinnym mieście z ukochanymi ludźmi sprawia, że to wszystko mnie bawi, a zmęczenie na koniec dnia jest przyjemne. Ogólnie mam w sobie coś takiego, że świadomość, iż innym smakują moje potrawy, sałatki, ciasta i inne wypieki sprawia, że robię to z radością i satysfakcją. Torty na urodziny dzieci także robię sama. Piekę biszkopty i ba! formuję w różne kształty ^^. Ale o tym innym razem ;).

         No dobrze, już was nie przetrzymuję, w końcu każdy ma masę roboty w tym czasie, a na mnie czekają gary do mycia ^^.

Pozdrawiam,
Agafi

środa, 20 grudnia 2017

Na dobry początek

Witaj!


       Zawsze najtrudniej jest zacząć, o tym wie każdy. Od czego zatem powinnam zacząć?. Ktoś kiedyś powiedział "od początku". Hm.. dobrze, więc... 4,5 miliarda lat temu... Zaraz, chwila! O czym chcesz opowiadać? O powstaniu ziemi czy o sobie i swoim blogu!
          No i tak to właśnie ze mną jest ^^. Jak zawsze w swoim świecie. Jeszcze raz kobieto... Zacznij od początku i tak, jak należy!.
         Kim jestem?. Na imię mam Agata. Większość mówi do mnie Aga, a nieliczni Vega. Jednak ostatnimi czasy w użycie wchodzi mój pseudonim artystyczny Agafi i tak też będę się tu podpisywać. Mam... hm, hm....no... lat...eee... Przyjmijmy, że jestem wiecznie młodą i pełną energii kobietą ^^. Żoną oraz matką trójki dzieci.
         Rzeczy, którymi się interesuję jest cała masa, nie sposób ich wszystkich tu wymienić, dlatego skupię się na tych najważniejszych:
1) Kocham swoją rodzinę i nie zamieniłabym ich na nic innego!
2) Kocham pisać! - chwilowo robię to do szuflady... ten blog ma to zmienić ;). Moim cichym marzeniem jest wydać swoje książki dla szerszego grona zainteresowanych. Mam nadzieje, że mi w tym pomożecie.
3) Kocham wszelkiego rodzaju zwierzęta i wszystko, co związane z matką naturą.
- A tu nadmienić należy, że od zawsze moją pasją były konie.
4) Kocham fotografię i tym zajmuję się od jakiegoś czasu. Dotąd raczej hobbistycznie, ale zamierzam to zmienić w najbliższym czasie. Zapewne nie raz i nie dwa pojawią się tu na blogu moje zdjęcia. Pomijam oprawę graficzną, która na pewno zakwitnie moją twórczością ;)
5) Ponadto lubię również czytać, rysować, piec i gotować. Lubię też tańczyć i śpiewać, ale to ostatnie raczej powinno określać się jako fałszowanie ^^. 
Do dzisiaj nie pojmuję, jak to jest, że jako dziecko i nastolatka należałam do chórków szkolnych i śpiewałam w konkursach, a teraz mi to za chiny nie wychodzi... :/. Ale mniejsza z tym!

        Co więcej mam wam powiedzieć?.
       Dlaczego "Gniazdo myśli"?. Chyba dlatego, że mój mózg (jak większość kobiecych mózgów), to taka plątanina wszelakich myśli. Do tego mój świat podzielony jest zawsze na dwie sfery. Tę rzeczywistą, w której żyjemy wszyscy oraz tę, należącą do innego wymiaru - sferę mojej wyobraźni ;).
     Och! Ileż to razy dostawałam "kopa" i naganę - od tych moich bliskich, którzy dostąpili (wątpliwego) zaszczytu czytania mojej twórczości - że nigdzie tego nie wysyłam, nie pokazuję. Zatem wychodząc na przeciw ich oczekiwaniom postanowiłam spróbować i zacząć od tego.
         Na blogu będzie zapewne wszystko i nic. Poplątanie z pomieszaniem, jak to zazwyczaj w mojej głowie. Nie tylko moje przemyślenia, zdarzenia z życia mojego i otoczenia, ale również próbki mojej twórczości. Mam nadzieje, że się wam spodoba.
          Na dziś chyba wystarczy. Reszta wyjdzie w praniu, sami się przekonacie.
       A już niedługo..... Radość Świąt Bożego Narodzenia i wszystkie dobra, które są z tym związane! ^^

Pozdrawiam,
Agafi