piątek, 22 grudnia 2017

Pierniczenie ;)

       Skoro już jesteśmy przy wypiekach, to w ostatni weekend odbyło się w naszym domu coroczne wydarzenie pod zacnym tytułem "Ja pierniczę". Nie, nie, to nie jakieś tam złowieszcze i wkurzające wydarzenie (choć przyznam, że to sformułowanie jest głównym, po całym dniu stania w kuchni -_-'). Tak naprawdę mówię to w żartach. 
       O co zatem chodzi w tym, jakże przewrotnie nazwanym przeze mnie "święcie"?. O nic innego, jak o wytwarzanie i ozdabianie pierników na choinkę świąteczną ^^. Tak sobie matka umyśliła, to ma!. Chciało się kilka lat temu przyjemność dzieciom zrobić. Wyszukało się przepis na pierniczki, kupiło produkty i upiekło z pomocą młodocianych przy wałkowaniu i wykrajaniu. Zabawa przednia, dzieciaki prze szczęśliwe. Zwłaszcza, że po tym, jak pierniczki się już upiekły nadchodziła druga, jeszcze zabawniejsza część. Zdobienie ich! I tu jest dopiero frajda dla maluczkich!. 
    Lukier przygotowuję również sama, dodaję do niego barwniki spożywcze dla uzyskania różnorodnych kolorów (czarny, zielony, żółty, czerwony, pomarańczowy - z połączenia dwóch poprzednich). Brązowy powstaje za pomocą kakaa ;). Oczywiście zostawiam też czysty biały, bez białego ani rusz. Przecież bałwanek nie może być kolorowy!. Do tego wszystkiego zawsze są kupne ozdoby w postaci perełek, posypek, a w tym roku nawet gwiazdek.
        W myśl powiedzenia, że "brudne dziecko, to szczęśliwe dziecko", uwielbiam przyglądać się tym pomazanym buziom, które ukradkiem wyjadają nakładany na pierniczki lukier ^^. Zawsze wtedy uśmiecham się pod nosem. Zabawne, jak dzieciom wydaje się, że mogą zrobić coś niewskazanego będąc niezauważonym. Mimo, że wciąż są nakrywane przez rodziców i innych starszych czy dorosłych, to i tak wciąż próbują na każdym kroku "przekraczać granice" ;).
        Z domu rodzinnego wyniosłam różnorodne zabawy wspólne takie, jak: lepienie z plasteliny, czy modeliny; rysowanie i wycinanie; zabawa ciastem na pierogi i własne próby lepienia ich; wałkowanie i wykrajanie ciastek. Czasem mama dawała nam kawałek ciasta tylko po to, by się nas pozbyć z kuchni, wiem... Ale ileż to dawało radości w tamtym momencie ^^. A teraz?... teraz w tym zagonionym świecie, pomimo braku czasu na wiele rzeczy, staram się choć częściowo przenieść to wszystko do świata moich dzieci. Takie zajęcia nie tylko pobudzają wyobraźnię i umacniają więzi rodzinne, ale również uczą samodzielności, a przede wszystkim dają ogrom radości małym serduszkom!.
       W zeszłym roku przygruchaliśmy do zabawy również tatusia ;). Rany!, a mamusia jeszcze z brzuchem chodziła... W tym roku zaś tata przyłączył się sam, sprawiając tym samym jeszcze większą radość wszystkim nam zgromadzonym.
      Co się dzieje, gdy pierniczki są już przystrojone?. Otóż... a właśnie! Skleroza... Część pierniczków ma przyszykowane przed upieczeniem dziurki!. Zatem wracając do tematu. Te, przeznaczone na choinkę otrzymują specjalny sznureczek i w chwili ubierania wcześniej wymienionej zostają na niej zawieszone. To w sumie nie ma większego znaczenia, bo i tak niezależnie od tego czy na choince czy w misce/na talerzu i tak wszystkie pierniczki zaszczytnie kończą w brzuchach domowników i rodziny.
           Z całego serca polecam wszystkim taką zabawę. Uwierzcie, że ta praca się opłaca!
Pozdrawiam,
Agafi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz