poniedziałek, 15 stycznia 2018

Tournee po urzędach czyli łazęga pospolita, wyższość konieczna + przygoda nad przygody ^^

     Przez cały weekend myślałam o tym, że pasowałoby coś napisać. Jednak tak sobie pomyślałam... a wstrzymam się do poniedziałku, idę po urzędach załatwiać sprawy, to na pewno będzie coś do opowiedzenia. Nie inaczej, oj nie inaczej ;)
     W związku z tym, że zakończył się okres mojego macierzyńskiego (w w pracy nie przedłużono mi umowy, w czasie jego trwania, ekhem...Nie skomentuję ^^) musiałam zarejestrować się w ukochanym Urzędzie Pracy. Ale, hola, hola!! Aby to zrobić musiałam wpierw przejść / przejechać się do ZUS'u, aby pobrać stosowne zaświadczenie, o zakończeniu pobierania zasiłku macierzyńskiego. To na złamanie karku, by załatwić wszystko jak najszybciej (bo malutką zostawiłam z babcią) lecę do tych urzędów. 
    Pierwszy oczywiście ZUS. Wchodzę, ludzi dużo nie ma, uprzejma pani wydała mi numerek, to czekam ^^. Czekam.... czekam.... Niby ludzi nie ma, a jakby wszyscy się uparli, do tego samego stanowiska iść, o i ja... Jest, udało się. Wywołali mój numerem (szczęśliwą 13, hehe) idę dziarsko do stanowiska, witam się uprzejmie, siadam i przechodzę do rzeczy. Pani równie miła, jak pierwsza  wie o co chodzi, to też bierze ode mnie dowód i wklikuje w komputer dane. I teraz zaczynają się schodki. Bo choć macierzyński miałam do 11 stycznie (nie wiem czemu nie do 12, ale kij) i wypłacono mi pieniążki dnia 5.01, to w związku z nową płacą minimalną od nowego roku naliczają mi wyrównanie - parę groszy -_-'... litości... i wyrównanie planowane jest na 23.01... W związku z tym... LIPA!, bo pełną dokumentację dostanę dopiero po 23.01....
    Jednak miła pani zreflektowała się, że przecież bez zarejestrowania się w UP nie dostanę ubezpieczenia, a u nich i tak już to było naciągane, a i to tylko ze względu na przebywanie na macierzyńskim. Pani musiała pogmerać, skonsultować się i udało się... Zatem otrzymałam papierek, z adnotacją, że wyrównanie w trakcie i dopiero po 23.01...
    Dobra!. To teraz fru do Urzędu Pracy, do którego oczywiście nijak mi po drodze. Z buta, bo autobusy i busy kursują wiadomo jak, a na dodatek musiałabym się przesiadać, płacić podwójnie i w ogóle szkoda zachodu i straty czasu!. Dotarłam dość sprawnie, choć trochę to zajęło, ale lubię chodzić, to przy okazji trochę kalorii spaliłam (pomijam,  że przecież bez śniadania, bo się spieszyłam z rana - tylko dzieci do szkoły wyprawiłam, oddelegowałam najmłodszą do babci, a starszą odprowadziłam do szkoły).
     Jestem, wchodzę i od razu ruszam do informacji zrobić ksero dokumentu z ZUS'u. Nie pierwszy raz tu jestem, to wiem, że i tak mnie odeślą po ksero, to od razu kopię zrobię, będzie z głowy i czasu zaoszczędzę. Pełna werwy więc zrobiłam, co miałam zrobić, zerkam na tablice na ścianach (bo widzę, że się coś pozmieniało) i sprawdzam, gdzie mam iść. Jest. Gmina taka i taka, pokój taki i taki. Oki, to lezę, siedzi 4 panów. Podchodzę, "dzień dobry" i pytam, który z panów ostatni do mojej miejscowości. Panowie patrzą na mnie, jak na kosmitkę, więc się kosmitka zreflektowała i dopowiada "chyba, że teraz się coś zmieniło i jest jedna kolejka". Otrzymuje informację, że owszem jedna. Odzywa się pan, który jest ostatni, to dziękuję i siadam.
     Głupia skarpetka zsuwała mi się cały czas, jak szłam. Była już chyba w połowie stopy... Myślę sobie. Dyskretnie zdejmę but i poprawię ją, co by mnie nie obcierała i nie drażniła. I tu... TRACH!!... podeszwa mi się oderwała...Nosz... *^#**&#$# !!
    Super... wręcz rewelacyjnie... Się wkurzałam przez ostatni okres czasu, że muszę iść do UP i znów będą "urzędasy" patrzeć na mnie, jak na lenia, co to mu się pracować nie chce i do urzędu przychodzi -_-'... to teraz jeszcze będą patrzeć, jak na obdartusa z zepsutym butem... Mąż w pracy, to nie poratuje nawet, a tu trzeba jakoś do domu jeszcze potem wrócić... 
     Włączyłam myślenie na najwyższych obrotach iiiiiiii... "Muszu Ty geniuszu!" - jak to powiedział smok w Mulanie. Buty mają sznurówki, na dodatek dla ozdoby ^^. Zatem rozwiązałam ją, przeciągnęłam pod butem, ściągnęłam mocno i zawiązałam pikną kokardkę^^. Sprawdzam. Jest! Trzyma się! Alleluja!!.
      Oczywiście mimo, że przede mną była tylko kilka osób naczekałam się niemiłosiernie. Zawsze zastanawiał mnie fakt, że w tym urzędzie ludzie (pracujący tam) tak beztrosko i bez pośpiechu sobie chodzą tam i z powrotem... Ja rozumiem, że ludzie bezrobotni tam przychodzą, więc może się im wydaje, że nigdzie się nie śpieszą? Hm... jest to jakieś wytłumaczenie. Tylko może Ci ludzie - bezrobotni - woleliby ten czas poświęcić na , no ja nie wiem, na przykład.... SZUKANIE PRACY!!. Zazwyczaj jeszcze panie w miniuweczkach, na szpileczkach (swoją drogą, moim osobistym zdaniem - niestosowny struj dla urzędnika) nosiły w rękach kubeczki, czajniczek, bo trzeba kawkę zrobić (choć chyba od tego mają tę przerwę - określoną na drzwiach każdego pokoju. Dziś chodziły sobie bezceremonialnie z pustymi rękoma...
     W momencie kiedy już szykowałam się by wejść do pokoju, gdzie pani siedzi przy stanowisku i nic nie robi - a na ekranie widnieje "Zajęte, proszę czekać" i powiedzieć, że zostawiłam małe dziecko w domu i ciutkę mi się śpieszy... Wreszcie wyświetliło się "Wolne".
    To idę, lecę, pędzę! Znaczy się, powoli i z udawana gracją, co by mi podeszwa nie klapała w trakcie chodzenia. Wchodzę zatem, "dzień dobry", siadam i do rzeczy. Chciałabym się zarejestrować, już byłam, dokumenty są. Standardowo dowód osobisty podaję, pani wpisuje w komputerek i wszystko jest. Jednak, żeby nie było za przyjemnie, to teraz już nie chcą kopii dokumentów, teraz robią skany. Oczywiście pani nie skanuje u siebie, więc i tak musiałam drałować przez pół urzędu, do pana w informacji, aby mi te dokumenty zeskanował -_-' (mój biedny bucik, chlip...) Oczywiście, będzie trzeba donieść po 23.01 dokument z ZUS'u, bo przecież bez tego nie przeżyją ;) . A na koniec ciekawostka i nowa rewelacja. UWAGA!!Moje świadectwo pracy jest złe, bo brakuje w nim numeru "4" przy artykule w pierwszym punkcie.. Musza mi to poprawić i również trzeba donieść przy następnej okazji, bo też nie przeżyją ;)

      Ale przeżyłam! Załatwiłam!!.
Reasumując.
    Panie w urzędach wyjątkowo miłe i przystępne z chęcią pomocy i rozmowy. Ale same urzędy pracują, jak zawsze. Czyli biurokracja je zjada i spowalnia, a głupie zasady są niedostosowane do potrzeb zwykłego, szarego człowieka, który do tych urzędów chodzić musi.

    But dożył powrotu do domu. Ile osób zauważyło, że lekko klapie mi tył podeszwy? Nie mam pojęcia, ale dziwnych spojrzeń nie odnotowałam, więc chyba niewiele ;D. Dziś czeka mnie natomiast kurs po nowe buty zimowe ^^ i obym coś znalazła, bo w tym roku już szukałam przed świętami i tegoroczna - tego sezonowa moda, to kompletnie nie mój gust...


Pozdrawiam,
Agafi

4 komentarze:

  1. Urzedy zawsze zostana urzedami, a urzędnicy urzędnikami. I nic z tym zrobić się nie da. Czymże byłoby nasze życie bez ukochanej biurokracji :-) ale dałaś radę i to się liczy, a but to tylko iście trafiony pretekst do pójścia na zakupy po ciężkim dniu :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. No ba, tak jak ja :-) ale to zawsze chwila oddechu od domowych obowiązków:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Zaoszczędzisz tak jak ja ;-)
    Ja kupuję kurtkę i buty od ponad dwóch miesięcy i jeszcze nie uszyli dla mnie �� Iza F. ��

    OdpowiedzUsuń