poniedziałek, 25 czerwca 2018

Dzisiejsze "podstawowe" wyposażenie dziecka na wycieczkę...

WAKACJE!! Zasłużony odpoczynek dla wszystkich!
   No... przynajmniej dla dzieci i młodzieży, bo u rodziców ciężko mówić o wakacjach i odpoczynku ^^. Jednak nie o tym miało być, to tylko wstęp.

   Zanim wakacje na dobre zawitały w nasze progi, był czas klasowych wycieczek, grilli, ognisk i różnorakich wypadów szkolnych. Wraz z klasą mojej córci (zerówka) wybrałam się na jedną z takich wypraw. Wycieczka klasowa, wielka wyprawa małych stópek. Cudownie. Zadowolone dzieci i zadowoleni dorośli gromadzili się czekając na autokar, który miał zabrać nas w miejsce docelowe. Pogoda dzień wcześniej groziła odwołaniem całej wyprawy, to też tym bardziej wszyscy byli zachwyceni, że się unormowała. Nie była może wyśmienita, ale wystarczająca. 

   Dla mnie na takie wycieczki podstawą jest:
- ubiór na tak zwaną cebulkę + ewentualnie przyszykowanie na wszelki wypadek kurtki/płaszczyka, czegoś przeciwdeszczowego w razie deszczu.
- przyszykowanie prowiantu - jeśli wiem, że w czasie wycieczki ma być zapewniony posiłek, to szykuję niewiele, coś dodatkowego czy "na wszelki wypadek", bo różnie bywa z jedzeniem w obcych miejscach. (Ponieważ dodatkowo jechałam również z najmłodszą, tak więc miałyśmy ze sobą bułkę z kremem czekoladowym, pokrojone jabłko i marchewkę, dodatkowo herbatniczki)
- obowiązkowo picie!.

   Z przerażeniem obserwowałam to, co działo się w autokarze w czasie naszej jazdy w obu kierunkach... i nie chodzi o zachowanie dzieci, bo cóż... to dzieci!. Jeszcze bardzo małe, które nie są oswojone z takimi podróżami i nie do końca jeszcze wiedzą, jak powinny się zachowywać, a jak nie. No i to oczywiste, że w czasie jazdy, będąc zachwycone swoją wyprawą, ciesząc się z wycieczki i popisując przed kolegami/koleżankami będą zachowywały się, jak małe zwierzątka wypuszczone z klatki, jeśli mogę to tak określić ^^.
   Przypomnijcie sobie swoje wypady klasowe!. Ja pamiętam, że nawet starsze dzieciaki i młodzież na wycieczkach zachowywały się często, jak stado dzikich orangutanów (dobry nastrój, wygłupy, popisy, dowcipy itp.). To przecież całkowicie normalne zachowanie. Oczywiście pewne zachowania, wykraczające ponad normę, dobre wychowanie czy bezpieczeństwo należy ukrócić, to wiadomo. U nas również nie obeszło się bez upomnień i tłumaczeń, ale... 
   Szczerze?, nie przyszłoby mi do głowy, aby na wycieczkę dać dziecku chipsy, chrupki, żelki czy inne kulkowe, cukierkowe łakocie. Dlaczego?. Nie dlatego, że to niezdrowe. Wszystko z tego gatunku w granicach rozsądku jest dopuszczalne - takie mam zdanie. Jedak połączenie małe dzieci+ autokar+ wyżej wymienione jedzenie... efekt?. Totalnie, całkowicie zaśmiecony autobus!!. Wszędzie walały się żelki, chrupki, a na koniec również rozsypane chipsy i tona papierków różnego rodzaju i kształtu. 
   Ktoś powie, że przecież śmiecić można wszystkim. Jasne, to tylko dzieci, kawałki kanapek też się zdarzyły. Ale trudniej jest się popisywać kanapką i trudniej ją "rozsypać" po całej przestrzeni życia ^^. Rzadziej również się zdarza, aby dzieci rzucały do siebie kanapkami i częstowały się nimi poprzez kilka siedzeń do przodu czy tyłu ^^.

   Wielu rodziców zapewne nie zdaje sprawy, jak to wygląda w rzeczywistości. Dają swoim dzieciom łakocie na czas wyprawy, a nie na podróż. Każdy sądzi, że dzieci będą grzecznie zajadały się tym, już na miejscu, najpewniej przy jakimś stoliku czy na ławeczce w czasie przerwy. Otóż nie! i tu raz jeszcze odsyłam was do dalekich zakamarków waszej pamięci ^^. Jak to wyglądało na waszych wycieczkach?.
   W rzeczywistości jest tak, że gdy tylko autobus rusza w trasę, dzieci otwierają swoje torby, plecaki i torebki, by zjeść lub zwyczajnie pochwalić się tym, co mają w ich wnętrzach.

"Ja mam lizaka, drożdżówkę z czekoladą i chipsy, a Ty?". Czasami lista jest dłuższa i bardziej urozmaicona, czasami na fotelu pasażera nagle ląduje wszystko, co znajdowało się chwilę wcześniej w pakunku.

   Wydaje mi się, że nie tylko ze względu na porządek warto zastanowić się, co dajemy naszym dzieciom do jedzenia. Przecież dieta powinna być urozmaicona i niejednolita, dobrze byłoby również, aby była zdrowa. 
   Nie jestem zwolennikiem likwidacji wszelkiego "dobra" czyli słodkości i tzw. "śmieciowego jedzenia", jednak warto je ograniczać, gdy wszędzie jest ono dostępne. Przypominam, że dzieci najczęściej na wyprawę dostają również jakieś pieniądze w celu zakupienia pamiątki, ale często wydawane są one również na dodatkowe łakocie czy inne żarełko. Nie uniknie się tego, a zakazy i nakazy spowodują tylko bunt w pewnym monecie.
   Co zatem zapakować?. Cóż... najpierw wypadało by dziecko oswoić ze zdrowymi zasadami. U nas w domu, do szkoły daję im kanapki (z szynką, serem, pasztetem + ogórek, pomidor, czasem kanapki są z czekoladą) + owoc/warzywo. Ponieważ ja sama jestem owoco/warzywno żerna, moje dzieci (chwała Bogu!) odziedziczyły to po mnie ^^. Czasami dostaje dyspozycje "Czy mogę dzisiaj mieć marchewkę i jabłko?". W szkolnym plecaku głównie goszczą: jabłko, gruszka, banan, marchewka. Coś co nie będzie się "paprać" i rozwalać nadmiernie oraz co łatwo jest zapakować do plecaka. 
Podobnie rzecz ma się w sumie w czasie wypraw. Czasami dostaną dodatkowo jakiegoś rogala z czekoladą czy toffie, jakąś drożdżówkę z serem czy inne dobro. Bywa również, że zaszyje się tam również jakiś batonik czy ciasteczko ^^. 

Daleko szukać!
   Syn jest w klasie sportowej i po za tym, że ma codziennie wf, to trzy razy w tygodniu są te po dwie godziny na basenie. Koledzy namiętnie po lekcji okupują maszyny z łakociami, co wprowadza zamęt, chaos i kłótnie, denerwuje nauczycieli i zaburza dyscyplinę. Mój również chciał sobie coś tam kupować, ale przedyskutowałam z nim to i doszliśmy do porozumienia.
Moje argumenty?:
- te batony itp. w maszynach są o wiele droższe i szkoda kasy,
- pani się denerwuje i tracicie czas, bo każdy chce do maszyny, a wiadomo, że kilka osób na raz nie da razy kupować z maszyny,
- rozumiem, że po takim wysiłku potrzebujesz węglowodanów, dlatego umowa jest prosta. Kiedy idziecie na basen, pakuję Ci do plecaka dodatkowo do śniadania szkolnego batonika. (batonik jest zbożowy, z witaminami i małą zawartością czekolady, wystarczająco dla zaspokojenia pokusy i utraconej energii ^^).
   I tak przetrwaliśmy ten rok szkolny. Syn zadowolony, bo batoniki mu smakują i je ma, a dodatkowo pieniądze zaoszczędzone :P. Matka zadowolona, bo dziecko je zdrowiej i nie drażni nauczyciel ^^, a dodatkowo jest zadowolone. A wiadomo! Zadowolone dziecko = zadowolony rodzin ^^.

   Uwierzcie mi, że wszystko się da zrobić. Do wielu rzeczy dzieci przyzwyczaić i wielu ich rzeczy nauczyć. Wycieczka też będzie udana bez tych wszystkich łakoci i śmieci ^^. Czy chcemy uczuć dzieci przepychanek typu "Ja mam to i to, a Ty nie!"?. Ja na pewno nie.
I z tym pytaniem was już na dziś pozostawiam.

Pozdrawiam,
Agafi