czwartek, 28 grudnia 2017

Ne zapomnij zapisać!

       Zapewne to, co teraz napiszę, dla większości z was nie będzie żadnym odkryciem. I chwała wam za to ^^. Jednak ja mam ochotę po prostu podzielić się swoimi przemyśleniami w nadziei, że wróci do mnie wena i duch samozaparcia...
      Parę ładnych lat temu (boszzzz... to już naprawdę tyle!?), podczas pisania mojej pracy magisterskiej nie wiele brakło, a straciłabym dużą jej część. A dodam, że łatwe to pisanie nie było, bo wówczas na świecie był już mój synek, wówczas mniej więcej 2,5 letni pełen energii i domagający się zainteresowania otoczenia. Poświęcić się pisaniu mogłam jedynie wieczorem, gdy mąż był już po pracy i mógł zająć się pierworodnym. Zatem każdego "wolnego" wieczoru zamykałam się w jednym pokoju na mniej więcej 2 godziny, aby oddać się tej przyjemności ;). 
      Cóż... komputer, jak to większość przedmiotów martwych miał w zwyczaju bywać złośliwy i w myśl znanego powiedzenia z tym związanego postanowił za szwankować. Rany! Ależ miałam ochotę walnąć głową w blat biurka na myśl, że straciłam to co z tak wielkim trudem napisałam... Na szczęście maszyna okazała się nie być, aż tak podła i udało mi się odzyskać zapisane wiadomości. Od tamtej jednak pory nauczyłam się zapisywać niemal każde zdanie ^^.
      Okazuje się jednak, że znaczenie ma nie tylko zapisywanie ogólnie, ale też to gdzie oraz, w jakiej ilości mamy te nasze kopie. 
      Wyobraźcie sobie sytuację, która przytrafiła się mnie. Pisałam swoją powieść, którą cześć owszem miałam zapisaną na komputerze, jednak jej dalszą część zapisywałam już na pendrive ponieważ najczęściej dalsze losy moich bohaterów nie powstawały w zaciszu domowym, a po prostu tam, gdzie aktualnie przebywałam i miałam chwilę czasu na ich pisanie. Gdy historia dobiegła końca wydrukowałam skrzętnie każdą jej stronę, pocięłam i oddałam do zbindowania. Nie ma większej radości dla autora niż jego dzieło na papierze i w jego dłoni. To nic, że to jeszcze nie prawdziwe wydanie :P. Mogłam sobie to przynajmniej wyobrazić.
        W mojej głowie już zrodził się kolejny pomysł, więc niezwłocznie rozpoczęłam pisanie kolejnej historii. Brzmi pięknie prawa?. W czym więc widzę problem? - zapewne zapytacie. Otóż jakiś czas później okazało się, że ni z tego ni z owego mój ukochany pendrive (notabene prezent od męża na gwiazdkę - cudny ozdobny czarno srebrny, otwierany z klaczą i źrebięciem w formie płaskorzeźby na obudowie) przestał działać... BACH! Utraciłam wszystko, co było na nim zapisane... Po raz kolejny pomyślałam  "Ktoś nad Tobą czuwa kobieto!"... Wydrukowana książka, jest jej jedynym istniejącym egzemplarzem... Żal mi było kilku innych rzeczy, które tam miałam, ale nie tak bardzo, jak tej elektronicznej wersji.
      Teraz, zachęcona ponaglaniami bliskich mi osób postanowiłam wysłać moją "pracę" na konkurs oraz do wydawnictwa. I co?... i czeka mnie przepisywanie 300 stron @_@. Wiecie czym się grozi przepisywanie 300 stron własnej twórczości przez autora?. Obawą, że ostateczna wersja będzie nie tylko poprawiona, ale również wydłuży się ^^. 
      Książka obiegła kilka osób i teraz znów jest u mnie :). Lekko sfatygowana i przybrudzona :P, ale jest ;). Tylko dajcie mi teraz jakiegoś kopniaka, bo choć już ją mam i nawet leży teraz obok mnie, to zapisałam na komputerze zaledwie jeden akapit... _-_.

P.s Tymczasem zamieszczam pod spodem kolejny fragment rozpoczętej tu wcześniej opowieści.

Poniedziałek, 06.06 – Komenda Policji

- Podobno chciałeś ze mną rozmawiać, Marku – Wiktor przywitał się mocnym uściskiem dłoni ze starszym policjantem.
- Tak, przyjacielu. Przede wszystkim chciałem Ci podziękować za pomoc przy tamtej akcji.
- Wiele nie zrobiłem, więc raczej nie ma za co dziękować.
- Mylisz się, te bubki ze szpitala, to słabe baby. Wymigiwali się tylko, bo straszno im było pójść z nami. Wszyscy się boją, że jakaś zbłąkana kula ich dosięgnie. Na Ciebie zawsze można liczyć, choć już dawno nie pracujesz w zawodzie. Swoją drogą nie rozumiem dlaczego zamieniłeś ludzi na zwierzęta.
- Pojedź na dłuższy urlop na wieś, to się dowiesz.
- Hahaha, pewnie masz rację. Na pewno są mniej zawistne i fałszywe. Mam w domu psa, to wiem. Lepszy to kompan niż moja żona – po tych słowach dodał szeptem – tylko nie mów jej tego, gdy znów zaprosi Cię na kolację.
- Masz moje słowo – zaśmiał się młody mężczyzna – A co z tą dziewczyną?
- A z tą, no powiem Ci nie fajna sprawa… Faktycznie, potwierdziliśmy jej tożsamość, jako Annę Bogucką. Niestety okazało się też, że to jej ojciec pijak i ćpun, zakała całej wsi sprzedał ją tym draniom. Pozwolił im zabrać ją siłą. Sąsiedzi widzieli, jak jakieś typki ją kopały i siłą ciągnęły do samochodu. Zgłosili to nawet na tamtejszą komendę, ale co z tego, skoro nikt nie wiedział gdzie szukać. Do tego matka od dawna nie żyje, rodzeństwa nie ma i jedyna krewna, która się przyznaje do tej rodziny, jej babcia zmarła na zawał po otrzymaniu wieści o porwaniu wnuczki.
- Straszna historia…
- Powiem Ci, że nie bardzo wiemy co z nią zrobić. Zaraz ją tu przywiozą na komisariat, żeby podpisała papiery, ale co dalej?. Biedaczka nie ma domu, nie ma pracy… wolontaryjnie pomagała w tamtejszej szkole, ale z jej amnezją nie przyjmą jej ponownie. Ma 26 lat i wyższe wykształcenie, ale dopóki jest w tym stanie, nie ma szans na powrót do poprzedniego życia. I co… pozostaje nam oddać ją do przytułku, dopóki jakoś się nie ustatkuje na nowo.
Wiktor zamyślił się na wspomnienie tamtej spokojnej dziewczyny. Marek ruszył w stronę swojego gabinetu, a on wraz z nim.
- Choć napijemy się kawy, masz chwilkę?
- Dla Ciebie zawsze.
Po drodze policjant nakazał podwładnemu przygotować im dwie kawy i zamknął drzwi za Wiktorem, gdy wszedł do środka.
- Wiesz, żal mi tej dziewczyny. Cholernie dobrze zniosła to wszystko. Na szczęście lekarze stwierdzili, że nie była zgwałcona, mało tego, to dziewica! W tym wieku, to prawdziwa rzadkość. Silna z niej babeczka, inteligentna bardzo. Zmarnuje się w takim miejscu…
Usiedli spokojnie i zaraz otrzymali też kawę. Wiktor lubił jego gabinet. Był może mały, ale bardzo przytulny i urządzony w dobrym guście, nie było tu przesady. Można by powiedzieć typowy policyjny gabinet pełen segregatorów, dokumentów i aktualnych akt ułożonych na biurku. Marek podstawił mu dokumenty i długopis.
- Podpisz mi to jeszcze proszę. Coś z tego jeszcze będziesz miał.
- Wiesz dobrze, że nie po to, to robię.
- Wiem, ale należy utrzeć nosa tym urzędasom. Czemu masz działać ciągle gratis?. A i reszta pseudo doktorków niech wie i żałuje, o!
- Jesteś niemożliwy – Wiktor śmiał się, podpisując to, co podał mu przyjaciel.
- A tam!. Wiem, że mam rację. A Ty, jak nie potrzebujesz tego, to oddasz jak zawsze na dobry cel.
Rozmawiali jeszcze czas jakiś przy kawie, popijając powoli. Mieli czas. Na komendzie tego dnia było bardzo spokojnie, a i Wiktor nie miał dzisiaj wiele do roboty w swoim gabinecie. W którymś momencie Marek wskazał głową za szybę gabinetu.
- Już ją przywieźli – westchnął ciężko sięgając do szuflady po dokumenty – Trzeba iść robić swoje, niezależnie od tego czy to przyjemne, czy też nie.
- Zaczekaj moment – zawołał Wiktor nie patrząc na niego. Głowę skierowaną miał w stronę dziewczyny, która uśmiechała się do policjantów, ale gdy tylko odwrócili wzrok jej mina rzedła i wyglądała niczym zmokły, zbity pies – Co byś powiedział, jakbym zabrał ją do siebie?
- Żartujesz chyba? – Marek patrzył na niego z niedowierzaniem.
- Nie, mówię całkowicie poważnie. Mój wielki dom stoi pusty całymi dniami, a ja wieczorami nie mam do kogo ust otworzyć.
- Tylko dlaczego, że nie dajesz się nigdzie zapraszać, a i żadna dama Ci nie odpowiada – burknął spod oka Marek – Ale na poważnie teraz. Przecież nawet jej nie znamy, nie wiemy jaka jest.
- Nie przeszkadza mi to. Jak będzie podskakiwać, to przyprowadzę ją do Ciebie. – rzucił niby od niechcenia Wiktor, wciąż siedząc wygodnie na krześle z nogą założoną na nogę. W końcu widząc minę przyjaciela zaśmiał się głośno – Posłuchaj mnie, mam możliwości i miejsce by pomóc jej dojść do siebie i stanąć na nogi. Do tego jestem lekarzem i...
- I weterynarzem.
- To akurat mogłeś sobie darować.
- Wybacz, ale… - Mężczyzna spojrzał przez szklane drzwi swojego gabinetu na dziewczynę, która siedziała teraz ze spuszczonym wzrokiem, raz po raz rozglądając się dookoła trochę niepewnie. – Myślisz, że się zgodzi?, to nie pies, którego można przygarnąć.
- Wiem o tym, zapytajmy to się dowiemy.
- Może to i dobry pomysł… naprawdę nie chciałbym jej odsyłać do bezdomnych.- zawahał się jeszcze przez chwilę, ale w końcu westchnął i powiedział – zaczekaj tutaj, pójdę po nią. Załatwmy to bez zbędnych świadków i niepotrzebnego zamieszania.
Wiktor pokiwał głową na znak, że się zgadza i czekał cierpliwie przyglądając się im zza drzwi. Gabinet Marka był o tyle sprytnie wykonany, że szyby były przyciemnione, działały zatem trochę niczym lustro weneckie. Siedząc wewnątrz widziało się wszystko, z zewnątrz jednak nikt nie mógł zaglądnąć do środka bez otwierania drzwi.
Policjant podszedł do dziewczyny i przywitał się z nią podając jej rękę. Ona zaś grzecznie wstała na jego widok i odwzajemniła uścisk dłoni. Została zaproszona do gabinetu i poszła za nim bez żadnych przeszkód. Gdy weszła do środka i spostrzegła Wiktora była zaskoczona, ale odwzajemniła nieśmiało uśmiech, jakim ją obdarował.
- Proszę spocząć, pani Anno – Marek wskazał jej krzesło obok Wiktora, sam zaś przeszedł na drugą stronę biurka – Wiktora chyba pani pamięta?
- Tak, dziękuję za pomoc.
- Nie ma za co, to była przyjemność.
- Wiktor ma dla pani propozycję, którą mam nadzieje rozważy pani bardzo poważnie. Wspomnę wcześniej tylko, że Wiktor i jego rodzice to moi przyjaciele od wielu lat. To naprawdę wspaniali ludzie pełni serdeczności i ciepła.
- Marku zapędziłeś się chyba w tych komplementach. – upomniał go Wiktor.
- Mówię samą prawdę i tylko prawdę, jak przystało na starego glinę. Ale dobrze, przejdźmy do meritum sprawy. Otóż zna pani swoje położenie i zdaje sobie pani sprawę, że w tej sytuacji musielibyśmy odstawić panią do ośrodka dla bezdomnych.
- Tak, wiem o tym.
Wiktor przyglądał się dziewczynie i stwierdził, że faktycznie niesamowicie dobrze znosi całą tę sytuację.
- Wiktor zaproponował właśnie, że mógłby pani pomóc.
- Mieszkam sam w dużym domu, większość dnia i tak spędzam w pracy i niejednokrotnie i nocami tak bywa. Dom zatem stoi całkiem pusty i samotny. – Anna patrzyła na niego nie bardzo rozumiejąc do czego zmierza – Chciałbym zaproponować, aby zamieszkała pani u mnie. Przynajmniej do czasu, aż nie poczuje się pani lepiej i nie znajdzie pracy oraz czegoś własnego.
Widział, jak otworzyła szeroko oczy i przez chwilę zupełnie nic nie mówiła. Jakby przetrawiała to, co właśnie zostało powiedziane. Mieli wrażenie, że próbuje odgadnąć czy to żart czy naprawdę mówili poważnie. W końcu odezwała się.
- Ale przecież… nie znamy się w ogóle, jestem dla pana obcą osobą, a pan dla mnie…
- Nie gryzę, ani nie jestem niebezpieczny – próbował żartować – Marek może za mnie poświadczyć.
- To nie tak… ja...- zawstydziła się.
- Proszę się nie obawiać. To naprawdę dobry i uczciwy człowiek, do tego lekarz z powołania.
- A jeśli będzie chciał pan spędzić czas z narzeczoną, albo się ożenić, będę ciężarem…
- Narzeczona?, ożenić?! – wykrzyknął Marek tak donośnie, że aż podskoczyła, patrząc na niego – To stary kawaler!. Nie był nawet nikim zainteresowany na poważnie do tej pory. Jeśli któraś wreszcie zaciągnie go do ołtarza, albo chociaż z nim zamieszka, to będzie prawdziwy cud!
- Sama widzisz, nie ma obaw – Wiktor zaczął się śmiać. Nie miał przyjacielowi za złe tych słów, mówił samą prawdę. Wtem zdał sobie sprawę, że z rozpędu powiedział do niej na „ty”. - Pani wybaczy.
- Nie przeszkadza mi to. W końcu jest pan ode mnie starszy.
- Jaki pan, Wiktor. Ta różnica wieku nie jest znów taka powalająca myślę.
- W takim razie – zaczęła z lekką rezerwą, po czym wyciągnęła do niego – Anna, a przynajmniej tak tu na komisariacie twierdzą.
- Już mi się podobasz, haha. To jak będzie? - widział, że wciąż się waha i miał wrażenie, że cały czas będzie szukała wymówek i problemów. Postanowił kuć żelazo póki gorące. - Daj mi szansę, jeśli będzie Ci źle lub poczujesz się w jakikolwiek sposób zagrożona, wrócimy do opcji policyjnej. Sądzę jednak, że w moim domu będzie Ci lepiej.
Spuściła wzrok na podłogę i widać było, że myśli nad tym co usłyszała. Obaj mężczyźni zwrócili uwagę, że zaczęła wolniej oddychać, jakby wstrzymywała każdy oddech. Nie było jej łatwo. To wszystko brzmiało naprawdę pięknie, na pewno lepiej niż ośrodek dla bezdomnych. Co ja mogło tam czekać? Rozmowy z psychologiem, zaczepki ze strony brudnych, zaniedbanych mężczyzn, najpewniej z nałogami. Skrzywiła się na myśl o tym. Wiktor był miły, oboje z tym policjantem wzbudzali zaufanie. A mimo to czuła się nieswojo. Nie zna ich, nie wiem kim są, jakie są ich zamiary. Może była niesprawiedliwa, w końcu ją uratowali od handlarzy żywym towarem. Co powinna zrobić? Zgodzić się?. W sumie, czym ryzykowała?. Podniosła wzrok i najpierw spojrzała raz jeszcze na Komendanta, który uśmiechnął się do niej zachęcająco. Potem odwróciła się do Wiktora.
- Dobrze... Mogę spróbować.
- No i fantastycznie! - zawołał Marek.
- Tylko czy to, aby zgodne z przepisami? - zapytała go dziewczyna.
- A tam przepisy! - machnął ręką – napisze się, że zabrał Cię przyjaciel i już. W końcu cały czas będziesz z nami w kontakcie, tak czy nie?
- No... chyba tak.
- No i tak trzymaj dziewczyno! To znaczy się pani Anno – speszył się i aż zarumienił. Wiktor wybuchnął gromkim śmiechem.
- Popatrz, jak wszyscy czują się w Twoim towarzystwie swojsko. Nawet sam pan komendant zrobił z Ciebie koleżankę, hahaha.
- To nic nie szkodzi.
- Śmiej się draniu, śmiej! Ale od kolacji z moją szanowną małżonką się nie wywiniesz!
- Wiem o tym, Maria wszystkich wokół siebie trzyma krótko – mówiąc to puścił do niego oczko po czym spuścił nogę na podłogę - No, ale czas nagli. Muszę coś jeszcze dzisiaj zrobić, a wcześniej odstawię Cię do domu. Po drodze kupimy Ci parę rzeczy, bo pewnie nic nie masz?
Anna zawstydziła się i pokręciła głową. Nie miała kompletnie nic.
- Nie mogę jednak się zgodzić, abyś cokolwiek jeszcze dla mnie robił. Dajesz mi dach nad głową, to aż nadto...
- Nie słucham Cię. - rzucił wstając z krzesła
- Daj spokój dziewczyno, on nie ma co robić z pieniędzmi. Baby mu trza, od co!
- Ty się lepiej zajmij swoją, a nie mnie nowej szukaj.
- Czekaj, czekaj! Pani podpisze mi jeszcze dokumenty. Tylko w związku z tym, że jedzie pani do „przyjaciela” zamiast do ośrodka, resztę dokumentów, które przygotuję będzie trzeba podpisać w czasie późniejszym.
- Oczywiście, panie komendancie. - wzięła do ręki pióro, które jej podał i podpisała to, co jej przedstawił.
- Jeśli Wiktor nie będzie miał nic przeciwko, mogę pozostałe papierki podrzucić wam przy okazji do domu.
- A daj spokój, nawet się u mnie nie pokazuj! - zobaczył, jak komendant pogroził mu palcem, a dziewczyna spojrzała zaskoczona – Żartuję, wiesz przecież, że moje drzwi zawsze stoją dla Ciebie otworem, Marku.
- No, ja myślę.
Przyjaciele podali sobie ręce, a przed Anną Komendant ukłonił się pięknie. Wyszli z Komisariatu, zeszli po murowanych, szarych schodach. Tuz przed nimi stał piękny czerwony Mustang. Dziewczyna z niedowierzaniem patrzyła, jak Wiktor podchodzi do auta i otwiera jej drzwi. Samochód miał czarny, składany dach oraz czarne obicia i skórzaną kierownicę.
- Wsiadaj śmiało, on też nie gryzie.
- Dziękuję – odpowiedziała i wsiadła powoli do środka, gdy już się usadowiła zamknął drzwiczki i obszedł auto dookoła by zasiąść za kierownicą.
- Mówili Ci ile będziesz musiała czekać na wyrobienie nowych dokumentów? - zapytał wkładając kluczyk do stacyjki i odpalając auto.
- Wszystkich, około miesiąca, ale to było ponad tydzień temu, więc jest nadzieja, że krócej.
- To dobrze, ciężko jest cokolwiek zdziałać bez dokumentów. Ale o nic się nie martw, ze wszystkim Ci pomogę. Z czasem będzie coraz łatwiej.
Rozmawiał z nią przez całą drogę, ale patrzył uważnie na jezdnię i skupiał się na prowadzaniu auta. Widziała, że tylko czasem przez krótkie ułamki sekund zerkał na nią z ukosa. Podjechali pod galerię handlową, wysiadł z auta i ponownie otworzył jej drzwi. Był prawdziwym dżentelmenem. Nie miała ochoty wysiadać, ta ilość ludzi ją przerażała, a jeszcze bardziej myśl, że on chce płacić za rzeczy dla niej.
- Śmiało. Jeśli masz się poczuć lepiej, to nazwiemy to bezterminową pożyczką. Oddasz kiedy już staniesz na nogi, okej?
- No... dobrze, na to mogę się zgodzić. - odpowiedziała wysiadając z auta.
Weszli do środka i szli powoli korytarzem pełnym ludzi, świateł i najróżniejszych dźwięków. Na większości sklepów widniały lub migotały świetliste napisy i znaki. Przy kącie gastronomicznym słychać było tłuczenie się sztućców oraz głośne śmiechy zgromadzonych tam, głównie młodych ludzi. Przechodzili nawet obok stoiska z prażona kukurydzą, która skwierczała, strzelała i radośnie podskakiwała w maszynie. Anna nie przypominała sobie by kiedykolwiek widziała coś podobnego. Nie pamiętała nic ze swojej przeszłości, to fakt, miała jednak czasem jakieś mgliste przeświadczenie, że czegoś w życiu zaznała lub też nie. Wiktor zauważył, że to wszystko jest dla niej nowością. Chcąc ułatwić jej te przeżycia opowiadał jej o wszystkim dodając do tego przeróżne najczęściej zabawne anegdotki. Zabrał ją do kilu sklepów. Po za rzeczami codziennego użytku, jak szczoteczka do zębów, pasta, szczotka do włosów i podstawowych kosmetyków jak dezodorant czy szampon i płyn do kąpieli zakupił jej kilka ubrań i piżamę.
Anna czuła się bardzo źle z tym wszystkim, obcy mężczyzna kupował jej takie dyskretne, jakby nie patrzeć rzeczy. Wiedziała jednak, że nie ma innego wyjścia. Bez tego miała tylko to co nosiła na sobie, to co dostała w szpitalu od dobrej, starszej pielęgniarki. Ponoć to ubranie należało do jej córki, ale już go nie nosiła i leżało kurząc się na półce w szafie.
- To co? Mamy już chyba wszystko, co jest Ci potrzebne na teraz.
- Myślę, że nawet więcej...
Wiktor popatrzył na nią, ale się nie odezwał. Wiedział, że to nie jest dla niej łatwe, a ciągłe przekonywanie jej, że jest dobrze i tak ma być było bez sensu. Ona potrzebuje przede wszystkim czasu. Nie skierowali się od razu do wyjścia, Wiktor chciał pokazać jej więcej. W pewnym momencie wózek wiozący towar zahaczył o coś i rzeczy, które były na nim wiezione częściowo spadły robiąc ogromny huk. Dziewczyna prawie zwinęła się w kłębek kucając i chroniąc głowę, jakby przed atakiem. Wiktor przykucnął przy niej.
- Anno, wszystko jest w porządku. To tylko rzeczy się przewróciły.
Odsłoniła głowę i rozglądnęła się. Gdy zobaczyła, że wszyscy w około się jej dziwnie przyglądają, niektórzy nawet coś szepcą sobie do ucha, zarumieniła się. Mężczyzna ponownie łagodnie do niej przemówił.
- Nie przejmuj się tymi ludźmi, oni nie wiedzą co przeżyłaś. Twoja reakcja jest całkowicie naturalna – pomógł jej wstać i zabrał od niej wszystkie rzeczy – Zaufaj mi. Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, możesz chwycić mnie pod ramię.
Przez moment zawahała się, ale w końcu spojrzała na jego ręce i chwyciła jedna z nich mocno obiema rękami.
- Dziękuję...
- Jedziemy do domu, dość wrażeń na jeden dzień.

Pozdrawiam,
Agafi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz