czwartek, 16 sierpnia 2018

Jestem, choć mnie nie ma. Taki oto cud ^^

   Jeśli ktoś z was zastanawia się, gdzie jestem kiedy mnie nie ma, to odpowiedź jest bardzo prosta:
- szkolę się,
- przygotowuję biznesplan,
- tworzę produkty i oferty,
- główkuję i obliczam...
Innymi słowy tworzę swoją firmę ^^.

   Jednak, żeby nie było, że o was zapomniałam (co to, to nie! jakżebym śmiała! - nawet jeśli się nie odzywacie i nie zostawiacie pod postami komentarzy, to mimo wszystko czuję - a może zwyczajnie mam nadzieję?- że jesteście gdzieś tam i w myślach chociaż oczekujecie na kolejne moje wpisy.), to coś wam tu zostawię dzisiaj.
   Nie będę opowiadała na razie zbyt wiele o szkoleniach i innych rzeczach związanych z projektem dofinansowania. Powiem jedynie, że teraz wszystko zależy już tylko od mojego biznesplanu oraz szanownej osoby oceniającej go. - I kimkolwiek jest/ będzie ta zacna osoba, mam nadzieje, że doceni całą moją pracę, wkład, pot i łzy ^^.
   Powiem tylko jedno... podczas pisania stwierdzam jednoznacznie, że mój mózg i otwór gębowy, to chyba nie zamierzają ze sobą nigdy współpracować zbytnio. Nie lubią się, czy jak?. No bo niby dlaczego, to co tworze na papierze/komputerze brzmi tak pięknie, a to co wychodzi czasem z moich ust, nawet jeśli w tym samym temacie już takie cudowne nie jest?. Znacie to?
   No cóż. Po latach wspólnie spędzonych może coś tam już udało się wypracować w sprawie współpracy moich narządów wewnętrznych i zewnętrznych ^^, ale nadal do perfekcji to nam jeszcze wiele brakuje. Przyznam nawet, że jestem bardzo zadowolona z porozumienia na linii serce - rozum. Wychodzi na to, że chyba doszli do porozumienia w wielu kwestiach i dość się ze sobą nie sprzeczają. To z pewnością wielu dziwi, bo zazwyczaj bywa z tym kiepsko. Myślę, że w moim przypadku dużą rolę odgrywa tu dobrze ulokowane uczucie (mam na myśli miłość ofkors) oraz stabilizacja na wielu szczeblach mojego życia (społeczna, domowa, uczuciowa - ogólnie rzecz ujmując życiowa).

Dobra, dobra!. Ja tu pitu, pitu o pierdołach, a tymczasem zaczyna robić się późno. Niestety nie jestem wstanie dotrzymać wam dłużej towarzystwa, gdyż organizm mówi dość. Oczy już przesłały informację do mózgu, że idą spać niezależnie od tego czy ja siedzę i piszę, czy kładę się do łózka ^^. Płuca najwyraźniej również uznały, że ta praca nie sprzyja odpowiedniemu dotlenieniu, bo zaczynam ziewać z częstotliwością sekundową niemal. Serio... to wcale nie jest zabawne...
  By umilić wam moją nieobecność i pokazać, że mimo natłoku zajęć i obowiązków wciąż jeszcze nie zapomniałam o swojej chorej pasji pisarskiej :P zostawiam wam tu kolejną część dotyczącą panny Boguckiej ^^.

Miłego czytania i dajcie czasem znać o sobie bardziej namacalnie ^^.
(zawsze można na pw, jak ktoś nie chce być widoczny)

"
Przed wejściem do domu stał na straży jeden z policjantów. Dziewczyna uśmiechnęła się i przywitała uprzejmie, ale nie zareagował. Jedynie spojrzał na nią z powagą. To sprawiło, że poczuła się mniej pewnie i zawstydziła się.
- Pani Anno, zapraszam do środka – zawołał do niej Marek po czym akcentując kolejne zdanie spojrzał na strażnika – Niektórym chłopcom brakuje ogłady!. Proszę się tym nie przejmować.
Teraz to policjant przy drzwiach poczuł się wyraźnie zażenowany i zawstydzony.
- Komendancie ja nie wiedziałem, że ta dziewczyna… znaczy się pani jest…
- Dobra już. - szef machnął na niego ręką i wszedł do środka.
Anna w pierwszym momencie pomyślała, że było to zupełnie niepotrzebne, ale rozumiała również, że Marek miał obowiązek upominania pozostałych, jako ich przełożony.
Weszła do wnętrza domu w ślad za mężczyzną, ale zanim cokolwiek zobaczyła uderzył ją odór alkoholu wymieszany z okropnym zaduchem i smrodem potu oraz wymiocin. Poczuła, jak robi się jej niedobrze. W ostatniej chwili powstrzymała ten odruch i wybiegła na zewnątrz łapczywie chwytając oddech. Gdy wybiegała usłyszała za sobą głos Marka „Na miłość Boską!! otwórzcie wszystkie okna i drzwi, przecież tu nie da się oddychać. Chcecie nas potruć?!”. Zaraz potem wyszedł za nią i położył jej dłoń na ramieniu.
- Wszystko w porządku, pani Anno?
- Tak, już dobrze…
- Na pewno?
- Tak. Dziękuję.
- Zaczekamy chwilę, aż tam wywietrzeje. Kiedyś głowy poukręcam tym półgłówkom!. - spojrzał na nią z ukosa. Wciąż starała się uspokoić swój organizm i oddech. - Wiem, że to wszystko nie jest dla pani łatwe, ale będziemy musieli wszystko gruntownie przeszukać. Obawiam się, że będziemy zmuszeni wywrócić ten dom do góry nogami.
- Rozumiem.
- Nie ma pani nic przeciwko? - zapytał lekko zaskoczony. Choć wiedział, że to wyjątkowa sytuacja, to zazwyczaj taka wiadomość napotykała na ogromną barierę w postaci „Nie ma mowy!” lub „A kto to potem wszystko posprząta?!”
- Nie. Wiem, że to konieczne. Zresztą… nawet gdybym bardzo chciała odremontować ten dom… to ruina. - jej głos lekko się łamał, więc na chwilę zamilkła, a policjant tylko pokiwał głową ze zrozumieniem. Nie dało się ukryć, że miała rację. Po pewnym czasie znów się odezwała – Proszę jedynie o ostrożność, gdybyście znaleźli coś wartościowego. Nie chciałabym utracić żadnej pamiątko rodzinnej. Choć… nie wiem co nią może być…
- To zrozumiałe. Proszę się nie martwić. Dopilnuję, aby nic cennego nie zostało zniszczone.
Marek, jako człowiek doświadczony zdawał sobie sprawę, że mówiąc o rzeczach „cennych” nie miała na myśli rzeczy, które można by drogo sprzedać, a raczej rzeczy, które mogły być zwyczajne, ale dla jej matki czy babki miały wartość sentymentalną. Zdjęcia, portrety, broszki, pierścionki i inne tego typu przedmioty. Choć co do tych ostatnich miał nieprzyjemne przeczucie, że już dawno zniknęły z tego domu sprzedane przez ojca dziewczyny dla dobra jego „duszy”. Oddane za alkohol i inne używki. W głowie przeklął solidnie kilkukrotnie myśląc o tym człowieku, który teraz był zamkniętym i czekał na swój wyrok.
Odczekali jeszcze parę dobrych chwil, podczas których co jakiś czas Marek zaglądał do środka i sprawdzał, czy straszliwy odór został choć w małym stopniu wywietrzony. W tym czasie wręczył również Annie maseczkę ochronną. Powiedział, że to konieczne. Wszyscy policjanci zostali w takie zaopatrzeni na tę misję. Nie mogli ryzykować zdrowia. Nie było żadnej pewności, że we wnętrzu tego domu nie unoszą się jakieś szkodliwe opary.
W końcu nastąpił ten moment, w którym ponownie przekroczyła próg rodzinnego domu. Zastanawiała się czy znajdzie tu cokolwiek użytecznego, czy to miejsce pomoże jej odzyskać wspomnienia. Choćby w minimalnej części.
Dom nie był zbyt duży. Zaraz przy wejściu po prawej stronie znajdowało się wejście do małej, obskurnie wyglądającej kuchni. Stare rozsypujące się meble, z których farba już dawno zaczęła odpadać, ukazując spleśniałe drewno- to wszystko co zdążyła zobaczyć, gdy wchodzili do wnętrza. Część, która zapewne miała być salonem, również nie wyglądała lepiej. Rozpadające się szafki na ścianie, połamany stół przy odrapanej i podziurawionej, szarej kanapie w czarne pasy. A może niegdyś była ona biała lub w kolorze écru, lecz brud zmienił jej dawne kolory?. Drewniana podłoga skrzypiała nieprzyjemnie pod nogami dając znać, że nie jest bezpiecznym oparciem dla ciężaru ludzi. Dziewczyna stąpała ostrożnie i bardzo delikatnie w obawie, że w każdej chwili może się zapaść. Nie myliła się. W tym samym momencie usłyszeli głośni trzask, a gdy zwrócili się w kierunku dźwięku ich oczom ukazał się policjant próbujący uwolnić nogę z dziury w podłodze. Na ścianach położona była jasnozielona tapeta w srebrne wzory kwiatów i zawijasów, jednak i ona zdradzała, że od dawna nikt się nią nie przejmował. W wielu miejscach była potargana, ujawniając gołe ściany lub zwyczajnie mniejsze i większe dziury. W rogach przy suficie znać było ogromne,czarne już ślady pleśni.
Mimo usilnych starań wszystkich, pomimo otwartych okien i drzwi oraz maski na twarzy wciąż odczuwało się nieprzyjemną mieszaninę zapachów. Różnica była taka, że teraz dało się to znieść.
Komendant pokierował pozostałych policjantów rozdając im dyspozycje kto, gdzie ma iść i czego mają szukać. Sprawa była w zasadzie dość prosta. Po za tym, że ojciec dziewczyny podejrzany był o współpracę w handlu żywym towarem, to mieli również sprawdzić czy nie był zamieszany w inne nielegalne interesy, w tym również związane z narkotykami. Funkcjonariusze mieli przeszukać cały dom, od piwnicy po strych w poszukiwaniu czegokolwiek, co powiązałoby jej ojca z wymienionymi wcześniej sprawami. Przedmiotów, broni, dokumentów, jakichkolwiek, nawet śladowych ilości narkotyków. Annie coraz trudniej słuchało się tego wszystkiego, gdy uświadomiła sobie boleśnie, że mówią o kimś kto był jej częścią. O człowieku, który ją zrodził, który przekazał jej geny. Poczuła, jak uderza ją fala gorąca, a potem oblewa zimny pot. Ponownie miała ochotę uciec na zewnątrz, ale nawet nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
Opanuj się, dziewczyno!!” kajała sama siebie w myślach. Przymknęła na moment oczy i z całych sił próbowała się uspokoić, zająć myśli czymś przyjemnym. Pomyślała o Arturze, ale to tylko pogorszyło sprawę, gdyż w stosunku do jego zachowania odczuwała gniew. Gdyby tu był, nie czułaby się aż tak źle i tak strasznie samotnie. Przygryzła wargę i przeklęła w myślach. Przecież miała myśleć o przyjemnych rzeczach, uspokoić się, a nie jeszcze bardziej dołować. Czy naprawdę jest aż tak beznadziejna?.
Nawet nie zauważyła, w którym momencie Marek skończył rozporządzać swoimi podwładnymi. Oprzytomniała dopiero, gdy do niej przemówił wyrywając ją z zamyślenia.
- Pani Anno?
- Przepraszam, co pan mówił? - uśmiechnęła się do niego wymuszenie.
- Jak zdążyłem się zorientować to miejsce nie wiele zmieniło, jeśli mowa o pani sytuacji. Może zatem przejdziemy dalej?. Co powie pani na kuchnię?.
- Tak… tak będzie dobrze.
- Musi pani wybaczyć, że będą się tu kręcić moi ludzie, ale musimy…
- W porządku. Nie musi się pan w żaden sposób tłumaczyć. Proszę… to i tak dość krępująca dla mnie sytuacja… - dodała widząc, że mężczyzna ma ochotę dodać coś jeszcze.
Marek chrząknął głośno, wyraźnie zakłopotany. Nie powiedział już nic więcej w tym temacie. Skinął jedynie głową i poprowadził dziewczynę z powrotem do drzwi, a następnie do kuchni. Miejsce to okazało się być w dużo bardziej opłakanym stanie niż wydawało się z początku. Już na samym wejściu tuż pod nogami Anny przebiegły dwie myszy. Odruchowo cofnęła się gwałtownie w tył niemal wpadając na jednego z policjantów. Nie bała się myszy, ale te pojawiły się tak nagle. Odetchnęła głęboko przymykając na moment oczy. Potem skupiła się na otoczeniu. Jednak tu również nic nie pomogło jej w przywróceniu wspomnień. Marek patrzył na nią wyczekująco. Spojrzała na niego lekko zrezygnowana i przecząco pokręciła głową dając znać, że to nie ma większego sensu.
- W takim razie pójdziemy teraz na piętro. Jest tak kilka pomieszczeń, w tym, jak mi się zdaje pani dawny pokój. - zawahał się przez moment, widząc jak dziewczyna zacisnęła pięści – Jest pani gotowa?. Możemy…
- Tak, jestem.
- Jeśli potrzebuje pani chwili czasu czy odetchnąć świeżym powietrzem, to śmiało. Mamy jeszcze czas.
- Nie ma takie potrzeby. Nie warto przeciągać tego w żaden sposób – powiedziała siląc się na okazanie odwagi. Gdy podniosła na niego wzrok, była pewna, że ani trochę nie uwierzył w tą jej dumna postawę. No tak, był wieloletnim policjantem, zapewne doskonale znał się na ludziach i potrafił odczytywać ich zachowania. W końcu wyznała szeptem - Szczerze… chciałabym mieć to już za sobą…
Marek przytaknął na znak, że rozumie jej sytuację i stan, po czym ruszył bez zbędnych słów w górę schodów. Te skrzypiały i trzeszczały dając sygnał, że należy być ostrożnym. Już sam ich wygląd, spróchniałe, podziurawione gdzieniegdzie drewno sprawiało wrażenie, że tak samo, jak większość tego domu, w każdej chwili mogą się zawalić.
W tym domu nie było ściany, z której nie odpadała by farba. Anna pomyślała o czystym i zadbanym domu Wiktora. Rozglądała się idąc powoli i czuła się dziwnie na myśl, że jeszcze nie tak dawno temu mieszkała w takiej ruinie. Czy naprawdę tak było?. To co tu widzi powinno z automatu przywrócić jej pamięć. To nie tak, że czuła się lepsza od mieszkających w tej dzielnicy ludzi. Było jej żal tego domu… w zasadzie wszystkich domów w najbliższej okolicy, a także mieszkających tu ludzi. Po prostu zastanawiała się, czy naprawdę można zapomnieć o takim miejscu?.
Prawie wpadła na komendanta, gdy zamyślona nie zauważyła, że ten zatrzymał się przed wejściem do jednego z pokoi. Odrapane ciemno zielone drzwi nie wróżyły niczego dobrego. Rozejrzała się powoli po całym korytarzu. Takich drzwi było więcej. W tym krótkim czasie zarejestrowała ich ze cztery sztuki po obu stronach korytarza oraz piątą na jego końcu. Te różniły się od pozostałych naderwaną kratką wentylacyjną oraz rozbitą szybą w górnym ich okienku. Ne trudno było się domyślić, że była to łazienka. Skrzywiła się lekko obawiając tego, co może zastać po ich drugiej stronie. Zwłaszcza po wspomnieniu smrodu, jaki przywitał ich na dole domu.
- Pani Anno! - znów podskoczyła wyrwana z zamyślenia. - Przepraszam, że panią wystraszyłem, ale… wołałem kilka razy.
- To nic, najwyraźniej odleciałam gdzieś myślami – uśmiechnęła się smętnie.
- Jesteśmy przed pokojem, który, jak już wspomniałem wcześniej i jak się nam zdaje należał do pani. Jest pani na to gotowa?. To z pewnością nie najpiękniejsze pomieszczenie na świecie, ale być może znajdzie tam pani coś, co może pomóc.
- Proszę otworzyć. - powiedziała czując, jak ciężko jej przełknąć ślinę. Udawała odważną i pewną siebie, ale tak naprawdę serce krzyczało „uciekaj!”, a rozum podpowiadał „nie ma już odwrotu”.
Mężczyzna otworzył drzwi, które na przekór zasadom przeciwpożarowym, w wąskim korytarzu otwierały się na zewnątrz, zamiast do środka jednocześnie blokując całkowicie przejście. Wewnątrz panował bałagan. Pomijając oczywiście wszędobylski kurz, którego obecność nie dziwiła biorąc pod uwagę czas, jaki upłynął od momentu, gdy był tu ktoś po raz ostatni, w pokoju mnóstwo było porozrzucanych rzeczy. Niezaścielone łóżko, pałętające się pod nogami ubrania damskie, a nawet rozbita waza.
Marek ustąpił jej miejsca i puścił przodem. W zasadzie, to nie wszedł nawet za nią. Gdyby nie fakt, że martwił się o jej stan psychiczny, odszedłby na jakiś czas i zostawił ją samą. Uważał, że w takiej sytuacji powinna mieć możliwość swobodnego zapoznania się z tym miejscem. Jeśli to faktycznie jej pokój, to należała się jej prywatność. Wolał jednak pozostać w bliskiej odległości. Tak na wszelki wypadek.
Anna każdy krok wykonywała tak powoli, jakby obawiała się, że zaraz coś na nią wyskoczy. Starała się oczyścić umysł, rozglądając się dookoła i patrząc na każdemu przedmiotowi począwszy od szafy, przez łoże, półki, biurko, aż po przedmioty leżące na podłodze. „Nie, tak nie można” - skarciła sama siebie w myślach czując, że nadal nie skupiła się dostatecznie mocno. Jeszcze raz, stojąc na środku pokoju przymknęła oczy i wzięła głęboki oddech. Gdy ponownie otworzyła oczy już o wiele wolniej i spokojniej zaczęła przyglądać się każdemu, najmniejszemu nawet przedmiotowi. Ubrania rozrzucone po ziemi niczego jej nie mówiły. Nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek je widziała, choć rozmiarem z pewnością by na nią pasowały. Były zresztą takie, jak ona. Zwyczajne, przeciętne, niczym się nie wyróżniające. Mało atrakcyjna, ale elegancka, popielata sukienka była zadeptana i mocno przez to przybrudzona. Pod oknem leżały szare, zamszowe balerinki. Jakby były za mało myszowate, dodatkowo pokryła je warstwa kurzu. Koszula zapinana na guziki, która leżała na rozchełstanej pościeli łóżka, kiedyś zapewne była biała, lecz teraz była brudna i miała na sobie dwie wielkie żółte plamy, jakby ktoś na nią coś wylał. Łóżko… Dziewczyna powoli podeszła do mebla, czubkami palców dotykając kwiecistej, jasnej pościeli, którą, jak wszystko w tym pomieszczeniu pokrywała solidna porcja kurzu. Miała dziwne wrażenie, że skądś zna tę pościel. Zmrużyła oczy i próbowała sobie przypomnieć, czy widziała taką w jakimś sklepie, a może w domu Artura?. Zrobiła jeszcze jeden krok na przód, wciąż koniuszkami palców przesuwając po zwisającej na brzegu łóżka kołdrze.
Nagle przed jej oczami zaczęły szybko przewijać się obrazy.
- Pani Anno? - zawołał do niej Marek widząc, jak w jednym momencie jej oczy otworzyły się nienaturalnie szeroko. Oddychała coraz szybciej i ciężej. - Pani Anno, czy wszystko w porządku?
Ne słuchała go. Umysłem była w innym czasie. Siedziała na łóżku z książką odwrócona w kierunku okna. Niewysoki, krępy mężczyzna zaszedł ją od tyłu i szarpnął chwytając za włosy. Książka upadła. Próbowała się wyrwać, krzyczała by przestał. Ciągnął ją wokół łóżka krzycząc, że wreszcie się jej pozbędzie. Broniła się, choć był od niej silniejszy, a wyszarpywane włosy sprawiały, że bolała ją niemal każda komórka na głowie. Straciła coś po drodze z biurka. To biała waza w niebieskie wzory. Potłukła się na drobne kawałki w zetknięciu z podłogą. Mężczyzna ponownie szarpnął ja mocniej wyzywając od głupich dziwek. Darł się, że jest do niczego, potrafi tylko niszczyć. Siła wyciągnął ją z pokoju. Upadła. Puścił jej włosy, ale czuła, że przy upadku wyszarpał ich całą garść. Znów zaczął ja wyzywać. Kopnął ją z całej siły w plecy, po czym chwycił za nadgarstek i pociągnął do góry. Wstała, ale z oczu ciekły jej łzy. Błagała, żeby przestał, ale nie słuchał jej. Schodził po schodach tak szybko, że o mało nie wywróciła się ponownie wciąż trzymana za rękę. Była pewna, że po tym również zostanie ślad. Na dole schodów pchnął ją do przodu w stronę drzwi wyjściowych. Upadła tłukąc mocno oba kolana. Ie zdążyła się pozbierać. Dwóch rosłych mężczyzn podźwignęło ją do góry i brutalnie ściskając ramiona wyprowadzili z domu nie bacząc na to, że nie jest tak szybka jak oni. Krzyczała, żeby ją puścili. Prosiła, żeby się zatrzymali. Zaczęła wołać o pomoc. Mężczyzna, który wyciągnął ją z pokoju stał teraz w drzwiach domu uśmiechając się szyderczo. Zawołała do niego pełna rozpaczy „Pomóż mi! Ojcze, proszę…!”. W odpowiedzi zaśmiał się i wykrzyczał, że do niczego nie jest mu już potrzebna. Wtedy jeden z nich odwrócił ją do siebie plecami, mocno przyciągnął do siebie i zakrył jej usta wielką dłonią. Próbowała z nim walczyć, ale nie miała szans. Drugi mężczyzna otworzył drzwi furgonetki, która stała przy ulicy. Chwycił ją za nogi i obaj wrzucili ją do wnętrza pojazdu niczym stary mebel.

Marek podbiegł do niej widząc, że z coraz większym trudem łapie oddech. Wołał do niej, nawet chwycił jej ramię, ale bez żadnego rezultatu. Poważnie się zaniepokoił. Nie reagowała na bodźce zewnętrzne i wyraźnie dopadła hiperwentylacja. Obawiał się, że jeśli to potrwa dłużej może być naprawdę źle. Nie przestawał jej wołać i szarpać. Odwrócił ją nawet do siebie, ale patrzyła na niego przerażonym, ale mętnym i nieobecnym wzrokiem. W końcu osunęła się i straciła przytomność. Udało mu się ją pochwycić. Wyniósł ją z pokoju i zawołał do jednego z podwładnych, aby natychmiast wezwał karetkę. Tak szybko, na ile było to możliwe i bezpieczne, wyszedł z nią przed dom i delikatnie położył na ziemi przed schodami. Oddychała, ale bardzo nierówno, a jej puls słabł."

Pozdrawiam,
Agafi


P s. blog chyba mnie nie lubi dzisiaj, bo literki są raz duże, raz małe i nijak nie chcą się  dać unormować :(. Wybaczcie więc za tę niedogodność... Postaram się to jakoś naprawić w najbliższym czasie.

P s. A jednak udało się naprawić to dziadostwo ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz