Jeśli ktoś z was zastanawia się, gdzie jestem kiedy mnie nie ma, to odpowiedź jest bardzo prosta:
- szkolę się,
- przygotowuję biznesplan,
- tworzę produkty i oferty,
- główkuję i obliczam...
Innymi słowy tworzę swoją firmę ^^.
Jednak, żeby nie było, że o was zapomniałam (co to, to nie! jakżebym śmiała! - nawet jeśli się nie odzywacie i nie zostawiacie pod postami komentarzy, to mimo wszystko czuję - a może zwyczajnie mam nadzieję?- że jesteście gdzieś tam i w myślach chociaż oczekujecie na kolejne moje wpisy.), to coś wam tu zostawię dzisiaj.
Nie będę opowiadała na razie zbyt wiele o szkoleniach i innych rzeczach związanych z projektem dofinansowania. Powiem jedynie, że teraz wszystko zależy już tylko od mojego biznesplanu oraz szanownej osoby oceniającej go. - I kimkolwiek jest/ będzie ta zacna osoba, mam nadzieje, że doceni całą moją pracę, wkład, pot i łzy ^^.
Powiem tylko jedno... podczas pisania stwierdzam jednoznacznie, że mój mózg i otwór gębowy, to chyba nie zamierzają ze sobą nigdy współpracować zbytnio. Nie lubią się, czy jak?. No bo niby dlaczego, to co tworze na papierze/komputerze brzmi tak pięknie, a to co wychodzi czasem z moich ust, nawet jeśli w tym samym temacie już takie cudowne nie jest?. Znacie to?
No cóż. Po latach wspólnie spędzonych może coś tam już udało się wypracować w sprawie współpracy moich narządów wewnętrznych i zewnętrznych ^^, ale nadal do perfekcji to nam jeszcze wiele brakuje. Przyznam nawet, że jestem bardzo zadowolona z porozumienia na linii serce - rozum. Wychodzi na to, że chyba doszli do porozumienia w wielu kwestiach i dość się ze sobą nie sprzeczają. To z pewnością wielu dziwi, bo zazwyczaj bywa z tym kiepsko. Myślę, że w moim przypadku dużą rolę odgrywa tu dobrze ulokowane uczucie (mam na myśli miłość ofkors) oraz stabilizacja na wielu szczeblach mojego życia (społeczna, domowa, uczuciowa - ogólnie rzecz ujmując życiowa).
Dobra, dobra!. Ja tu pitu, pitu o pierdołach, a tymczasem zaczyna robić się późno. Niestety nie jestem wstanie dotrzymać wam dłużej towarzystwa, gdyż organizm mówi dość. Oczy już przesłały informację do mózgu, że idą spać niezależnie od tego czy ja siedzę i piszę, czy kładę się do łózka ^^. Płuca najwyraźniej również uznały, że ta praca nie sprzyja odpowiedniemu dotlenieniu, bo zaczynam ziewać z częstotliwością sekundową niemal. Serio... to wcale nie jest zabawne...
By umilić wam moją nieobecność i pokazać, że mimo natłoku zajęć i obowiązków wciąż jeszcze nie zapomniałam o swojej chorej pasji pisarskiej :P zostawiam wam tu kolejną część dotyczącą panny Boguckiej ^^.
Miłego czytania i dajcie czasem znać o sobie bardziej namacalnie ^^.
(zawsze można na pw, jak ktoś nie chce być widoczny)
"
Przed
wejściem do domu stał na straży jeden z policjantów. Dziewczyna
uśmiechnęła się i przywitała uprzejmie, ale nie zareagował.
Jedynie spojrzał na nią z powagą. To sprawiło, że poczuła się
mniej pewnie i zawstydziła się.
-
Pani Anno, zapraszam do środka – zawołał do niej Marek po czym
akcentując kolejne zdanie spojrzał na strażnika – Niektórym
chłopcom brakuje ogłady!. Proszę się tym nie przejmować.
Teraz
to policjant przy drzwiach poczuł się wyraźnie zażenowany i
zawstydzony.
-
Komendancie ja nie wiedziałem, że ta dziewczyna… znaczy się pani
jest…
-
Dobra już. - szef machnął na niego ręką i wszedł do środka.
Anna
w pierwszym momencie pomyślała, że było to zupełnie
niepotrzebne, ale rozumiała również, że Marek miał obowiązek
upominania pozostałych, jako ich przełożony.
Weszła
do wnętrza domu w ślad za mężczyzną, ale zanim cokolwiek
zobaczyła uderzył ją odór alkoholu wymieszany z okropnym zaduchem
i smrodem potu oraz wymiocin. Poczuła, jak robi się jej niedobrze.
W ostatniej chwili powstrzymała ten odruch i wybiegła na zewnątrz
łapczywie chwytając oddech. Gdy wybiegała usłyszała za sobą
głos Marka „Na miłość Boską!! otwórzcie wszystkie okna i
drzwi, przecież tu nie da się oddychać. Chcecie nas potruć?!”.
Zaraz potem wyszedł za nią i położył jej dłoń na ramieniu.
-
Wszystko w porządku, pani Anno?
-
Tak, już dobrze…
-
Na pewno?
-
Tak. Dziękuję.
-
Zaczekamy chwilę, aż tam wywietrzeje. Kiedyś głowy poukręcam tym
półgłówkom!. - spojrzał na nią z ukosa. Wciąż starała się
uspokoić swój organizm i oddech. - Wiem, że to wszystko nie jest
dla pani łatwe, ale będziemy musieli wszystko gruntownie
przeszukać. Obawiam się, że będziemy zmuszeni wywrócić ten dom
do góry nogami.
-
Rozumiem.
-
Nie ma pani nic przeciwko? - zapytał lekko zaskoczony. Choć
wiedział, że to wyjątkowa sytuacja, to zazwyczaj taka wiadomość
napotykała na ogromną barierę w postaci „Nie ma mowy!” lub „A
kto to potem wszystko posprząta?!”
-
Nie. Wiem, że to konieczne. Zresztą… nawet gdybym bardzo chciała
odremontować ten dom… to ruina. - jej głos lekko się łamał,
więc na chwilę zamilkła, a policjant tylko pokiwał głową ze
zrozumieniem. Nie dało się ukryć, że miała rację. Po pewnym
czasie znów się odezwała – Proszę jedynie o ostrożność,
gdybyście znaleźli coś wartościowego. Nie chciałabym utracić
żadnej pamiątko rodzinnej. Choć… nie wiem co nią może być…
-
To zrozumiałe. Proszę się nie martwić. Dopilnuję, aby nic
cennego nie zostało zniszczone.
Marek,
jako człowiek doświadczony zdawał sobie sprawę, że mówiąc o
rzeczach „cennych” nie miała na myśli rzeczy, które można by
drogo sprzedać, a raczej rzeczy, które mogły być zwyczajne, ale
dla jej matki czy babki miały wartość sentymentalną. Zdjęcia,
portrety, broszki, pierścionki i inne tego typu przedmioty. Choć co
do tych ostatnich miał nieprzyjemne przeczucie, że już dawno
zniknęły z tego domu sprzedane przez ojca dziewczyny dla dobra jego
„duszy”. Oddane za alkohol i inne używki. W głowie przeklął
solidnie kilkukrotnie myśląc o tym człowieku, który teraz był
zamkniętym i czekał na swój wyrok.
Odczekali
jeszcze parę dobrych chwil, podczas których co jakiś czas Marek
zaglądał do środka i sprawdzał, czy straszliwy odór został choć
w małym stopniu wywietrzony. W tym czasie wręczył również Annie
maseczkę ochronną. Powiedział, że to konieczne. Wszyscy
policjanci zostali w takie zaopatrzeni na tę misję. Nie mogli
ryzykować zdrowia. Nie było żadnej pewności, że we wnętrzu tego
domu nie unoszą się jakieś szkodliwe opary.
W
końcu nastąpił ten moment, w którym ponownie przekroczyła próg
rodzinnego domu. Zastanawiała się czy znajdzie tu cokolwiek
użytecznego, czy to miejsce pomoże jej odzyskać wspomnienia.
Choćby w minimalnej części.
Dom
nie był zbyt duży. Zaraz przy wejściu po prawej stronie znajdowało
się wejście do małej, obskurnie wyglądającej kuchni. Stare
rozsypujące się meble, z których farba już dawno zaczęła
odpadać, ukazując spleśniałe drewno- to wszystko co zdążyła
zobaczyć, gdy wchodzili do wnętrza. Część, która zapewne miała
być salonem, również nie wyglądała lepiej. Rozpadające się
szafki na ścianie, połamany stół przy odrapanej i podziurawionej,
szarej kanapie w czarne pasy. A może niegdyś była ona biała lub w
kolorze écru, lecz brud zmienił jej dawne kolory?. Drewniana
podłoga skrzypiała nieprzyjemnie pod nogami dając znać, że nie
jest bezpiecznym oparciem dla ciężaru ludzi. Dziewczyna stąpała
ostrożnie i bardzo delikatnie w obawie, że w każdej chwili może
się zapaść. Nie myliła się. W tym samym momencie usłyszeli
głośni trzask, a gdy zwrócili się w kierunku dźwięku ich oczom
ukazał się policjant próbujący uwolnić nogę z dziury w
podłodze. Na ścianach położona była jasnozielona tapeta w
srebrne wzory kwiatów i zawijasów, jednak i ona zdradzała, że od
dawna nikt się nią nie przejmował. W wielu miejscach była
potargana, ujawniając gołe ściany lub zwyczajnie mniejsze i
większe dziury. W rogach przy suficie znać było ogromne,czarne już
ślady pleśni.
Mimo
usilnych starań wszystkich, pomimo otwartych okien i drzwi oraz
maski na twarzy wciąż odczuwało się nieprzyjemną mieszaninę
zapachów. Różnica była taka, że teraz dało się to znieść.
Komendant
pokierował pozostałych policjantów rozdając im dyspozycje kto,
gdzie ma iść i czego mają szukać. Sprawa była w zasadzie dość
prosta. Po za tym, że ojciec dziewczyny podejrzany był o współpracę
w handlu żywym towarem, to mieli również sprawdzić czy nie był
zamieszany w inne nielegalne interesy, w tym również związane z
narkotykami. Funkcjonariusze mieli przeszukać cały dom, od piwnicy
po strych w poszukiwaniu czegokolwiek, co powiązałoby jej ojca z
wymienionymi wcześniej sprawami. Przedmiotów, broni, dokumentów,
jakichkolwiek, nawet śladowych ilości narkotyków. Annie coraz
trudniej słuchało się tego wszystkiego, gdy uświadomiła sobie
boleśnie, że mówią o kimś kto był jej częścią. O człowieku,
który ją zrodził, który przekazał jej geny. Poczuła, jak uderza
ją fala gorąca, a potem oblewa zimny pot. Ponownie miała ochotę
uciec na zewnątrz, ale nawet nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
„Opanuj
się, dziewczyno!!” kajała sama siebie w myślach. Przymknęła na
moment oczy i z całych sił próbowała się uspokoić, zająć
myśli czymś przyjemnym. Pomyślała o Arturze, ale to tylko
pogorszyło sprawę, gdyż w stosunku do jego zachowania odczuwała
gniew. Gdyby tu był, nie czułaby się aż tak źle i tak strasznie
samotnie. Przygryzła wargę i przeklęła w myślach. Przecież
miała myśleć o przyjemnych rzeczach, uspokoić się, a nie jeszcze
bardziej dołować. Czy naprawdę jest aż tak beznadziejna?.
Nawet
nie zauważyła, w którym momencie Marek skończył rozporządzać
swoimi podwładnymi. Oprzytomniała dopiero, gdy do niej przemówił
wyrywając ją z zamyślenia.
-
Pani Anno?
-
Przepraszam, co pan mówił? - uśmiechnęła się do niego
wymuszenie.
-
Jak zdążyłem się zorientować to miejsce nie wiele zmieniło,
jeśli mowa o pani sytuacji. Może zatem przejdziemy dalej?. Co powie
pani na kuchnię?.
-
Tak… tak będzie dobrze.
-
Musi pani wybaczyć, że będą się tu kręcić moi ludzie, ale
musimy…
-
W porządku. Nie musi się pan w żaden sposób tłumaczyć. Proszę…
to i tak dość krępująca dla mnie sytuacja… - dodała widząc,
że mężczyzna ma ochotę dodać coś jeszcze.
Marek
chrząknął głośno, wyraźnie zakłopotany. Nie powiedział już
nic więcej w tym temacie. Skinął jedynie głową i poprowadził
dziewczynę z powrotem do drzwi, a następnie do kuchni. Miejsce to
okazało się być w dużo bardziej opłakanym stanie niż wydawało
się z początku. Już na samym wejściu tuż pod nogami Anny
przebiegły dwie myszy. Odruchowo cofnęła się gwałtownie w tył
niemal wpadając na jednego z policjantów. Nie bała się myszy, ale
te pojawiły się tak nagle. Odetchnęła głęboko przymykając na
moment oczy. Potem skupiła się na otoczeniu. Jednak tu również
nic nie pomogło jej w przywróceniu wspomnień. Marek patrzył na
nią wyczekująco. Spojrzała na niego lekko zrezygnowana i przecząco
pokręciła głową dając znać, że to nie ma większego sensu.
-
W takim razie pójdziemy teraz na piętro. Jest tak kilka
pomieszczeń, w tym, jak mi się zdaje pani dawny pokój. - zawahał
się przez moment, widząc jak dziewczyna zacisnęła pięści –
Jest pani gotowa?. Możemy…
-
Tak, jestem.
-
Jeśli potrzebuje pani chwili czasu czy odetchnąć świeżym
powietrzem, to śmiało. Mamy jeszcze czas.
-
Nie ma takie potrzeby. Nie warto przeciągać tego w żaden sposób –
powiedziała siląc się na okazanie odwagi. Gdy podniosła na niego
wzrok, była pewna, że ani trochę nie uwierzył w tą jej dumna
postawę. No tak, był wieloletnim policjantem, zapewne doskonale
znał się na ludziach i potrafił odczytywać ich zachowania. W
końcu wyznała szeptem - Szczerze… chciałabym mieć to już za
sobą…
Marek
przytaknął na znak, że rozumie jej sytuację i stan, po czym
ruszył bez zbędnych słów w górę schodów. Te skrzypiały i
trzeszczały dając sygnał, że należy być ostrożnym. Już sam
ich wygląd, spróchniałe, podziurawione gdzieniegdzie drewno
sprawiało wrażenie, że tak samo, jak większość tego domu, w
każdej chwili mogą się zawalić.
W
tym domu nie było ściany, z której nie odpadała by farba. Anna
pomyślała o czystym i zadbanym domu Wiktora. Rozglądała się idąc
powoli i czuła się dziwnie na myśl, że jeszcze nie tak dawno temu
mieszkała w takiej ruinie. Czy naprawdę tak było?. To co tu widzi
powinno z automatu przywrócić jej pamięć. To nie tak, że czuła
się lepsza od mieszkających w tej dzielnicy ludzi. Było jej żal
tego domu… w zasadzie wszystkich domów w najbliższej okolicy, a
także mieszkających tu ludzi. Po prostu zastanawiała się, czy
naprawdę można zapomnieć o takim miejscu?.
Prawie
wpadła na komendanta, gdy zamyślona nie zauważyła, że ten
zatrzymał się przed wejściem do jednego z pokoi. Odrapane ciemno
zielone drzwi nie wróżyły niczego dobrego. Rozejrzała się powoli
po całym korytarzu. Takich drzwi było więcej. W tym krótkim
czasie zarejestrowała ich ze cztery sztuki po obu stronach korytarza
oraz piątą na jego końcu. Te różniły się od pozostałych
naderwaną kratką wentylacyjną oraz rozbitą szybą w górnym ich
okienku. Ne trudno było się domyślić, że była to łazienka.
Skrzywiła się lekko obawiając tego, co może zastać po ich
drugiej stronie. Zwłaszcza po wspomnieniu smrodu, jaki przywitał
ich na dole domu.
-
Pani Anno! - znów podskoczyła wyrwana z zamyślenia. - Przepraszam,
że panią wystraszyłem, ale… wołałem kilka razy.
-
To nic, najwyraźniej odleciałam gdzieś myślami – uśmiechnęła
się smętnie.
-
Jesteśmy przed pokojem, który, jak już wspomniałem wcześniej i
jak się nam zdaje należał do pani. Jest pani na to gotowa?. To z
pewnością nie najpiękniejsze pomieszczenie na świecie, ale być
może znajdzie tam pani coś, co może pomóc.
-
Proszę otworzyć. - powiedziała czując, jak ciężko jej przełknąć
ślinę. Udawała odważną i pewną siebie, ale tak naprawdę serce
krzyczało „uciekaj!”, a rozum podpowiadał „nie ma już
odwrotu”.
Mężczyzna
otworzył drzwi, które na przekór zasadom przeciwpożarowym, w
wąskim korytarzu otwierały się na zewnątrz, zamiast do środka
jednocześnie blokując całkowicie przejście. Wewnątrz panował
bałagan. Pomijając oczywiście wszędobylski kurz, którego
obecność nie dziwiła biorąc pod uwagę czas, jaki upłynął od
momentu, gdy był tu ktoś po raz ostatni, w pokoju mnóstwo było
porozrzucanych rzeczy. Niezaścielone łóżko, pałętające się
pod nogami ubrania damskie, a nawet rozbita waza.
Marek
ustąpił jej miejsca i puścił przodem. W zasadzie, to nie wszedł
nawet za nią. Gdyby nie fakt, że martwił się o jej stan
psychiczny, odszedłby na jakiś czas i zostawił ją samą. Uważał,
że w takiej sytuacji powinna mieć możliwość swobodnego
zapoznania się z tym miejscem. Jeśli to faktycznie jej pokój, to
należała się jej prywatność. Wolał jednak pozostać w bliskiej
odległości. Tak na wszelki wypadek.
Anna
każdy krok wykonywała tak powoli, jakby obawiała się, że zaraz
coś na nią wyskoczy. Starała się oczyścić umysł, rozglądając
się dookoła i patrząc na każdemu przedmiotowi począwszy od
szafy, przez łoże, półki, biurko, aż po przedmioty leżące na
podłodze. „Nie, tak nie można” - skarciła sama siebie w
myślach czując, że nadal nie skupiła się dostatecznie mocno.
Jeszcze raz, stojąc na środku pokoju przymknęła oczy i wzięła
głęboki oddech. Gdy ponownie otworzyła oczy już o wiele wolniej i
spokojniej zaczęła przyglądać się każdemu, najmniejszemu nawet
przedmiotowi. Ubrania rozrzucone po ziemi niczego jej nie mówiły.
Nie przypominała sobie, aby kiedykolwiek je widziała, choć
rozmiarem z pewnością by na nią pasowały. Były zresztą takie,
jak ona. Zwyczajne, przeciętne, niczym się nie wyróżniające.
Mało atrakcyjna, ale elegancka, popielata sukienka była zadeptana i
mocno przez to przybrudzona. Pod oknem leżały szare, zamszowe
balerinki. Jakby były za mało myszowate, dodatkowo pokryła je
warstwa kurzu. Koszula zapinana na guziki, która leżała na
rozchełstanej pościeli łóżka, kiedyś zapewne była biała, lecz
teraz była brudna i miała na sobie dwie wielkie żółte plamy,
jakby ktoś na nią coś wylał. Łóżko… Dziewczyna powoli
podeszła do mebla, czubkami palców dotykając kwiecistej, jasnej
pościeli, którą, jak wszystko w tym pomieszczeniu pokrywała
solidna porcja kurzu. Miała dziwne wrażenie, że skądś zna tę
pościel. Zmrużyła oczy i próbowała sobie przypomnieć, czy
widziała taką w jakimś sklepie, a może w domu Artura?. Zrobiła
jeszcze jeden krok na przód, wciąż koniuszkami palców przesuwając
po zwisającej na brzegu łóżka kołdrze.
Nagle
przed jej oczami zaczęły szybko przewijać się obrazy.
-
Pani Anno? - zawołał do niej Marek widząc, jak w jednym momencie
jej oczy otworzyły się nienaturalnie szeroko. Oddychała coraz
szybciej i ciężej. - Pani Anno, czy wszystko w porządku?
Ne
słuchała go. Umysłem była w innym czasie. Siedziała na łóżku
z książką odwrócona w kierunku okna. Niewysoki, krępy mężczyzna
zaszedł ją od tyłu i szarpnął chwytając za włosy. Książka
upadła. Próbowała się wyrwać, krzyczała by przestał. Ciągnął
ją wokół łóżka krzycząc, że wreszcie się jej pozbędzie.
Broniła się, choć był od niej silniejszy, a wyszarpywane włosy
sprawiały, że bolała ją niemal każda komórka na głowie.
Straciła coś po drodze z biurka. To biała waza w niebieskie wzory.
Potłukła się na drobne kawałki w zetknięciu z podłogą.
Mężczyzna ponownie szarpnął ja mocniej wyzywając od głupich
dziwek. Darł się, że jest do niczego, potrafi tylko niszczyć.
Siła wyciągnął ją z pokoju. Upadła. Puścił jej włosy, ale
czuła, że przy upadku wyszarpał ich całą garść. Znów zaczął
ja wyzywać. Kopnął ją z całej siły w plecy, po czym chwycił za
nadgarstek i pociągnął do góry. Wstała, ale z oczu ciekły jej
łzy. Błagała, żeby przestał, ale nie słuchał jej. Schodził po
schodach tak szybko, że o mało nie wywróciła się ponownie wciąż
trzymana za rękę. Była pewna, że po tym również zostanie ślad.
Na dole schodów pchnął ją do przodu w stronę drzwi wyjściowych.
Upadła tłukąc mocno oba kolana. Ie zdążyła się pozbierać.
Dwóch rosłych mężczyzn podźwignęło ją do góry i brutalnie
ściskając ramiona wyprowadzili z domu nie bacząc na to, że nie
jest tak szybka jak oni. Krzyczała, żeby ją puścili. Prosiła,
żeby się zatrzymali. Zaczęła wołać o pomoc. Mężczyzna, który
wyciągnął ją z pokoju stał teraz w drzwiach domu uśmiechając
się szyderczo. Zawołała do niego pełna rozpaczy „Pomóż mi!
Ojcze, proszę…!”. W odpowiedzi zaśmiał się i wykrzyczał, że
do niczego nie jest mu już potrzebna. Wtedy jeden z nich odwrócił
ją do siebie plecami, mocno przyciągnął do siebie i zakrył jej
usta wielką dłonią. Próbowała z nim walczyć, ale nie miała
szans. Drugi mężczyzna otworzył drzwi furgonetki, która stała
przy ulicy. Chwycił ją za nogi i obaj wrzucili ją do wnętrza
pojazdu niczym stary mebel.
Marek
podbiegł do niej widząc, że z coraz większym trudem łapie
oddech. Wołał do niej, nawet chwycił jej ramię, ale bez żadnego
rezultatu. Poważnie się zaniepokoił. Nie reagowała na bodźce
zewnętrzne i wyraźnie dopadła hiperwentylacja. Obawiał się, że
jeśli to potrwa dłużej może być naprawdę źle. Nie przestawał
jej wołać i szarpać. Odwrócił ją nawet do siebie, ale patrzyła
na niego przerażonym, ale mętnym i nieobecnym wzrokiem. W końcu
osunęła się i straciła przytomność. Udało mu się ją
pochwycić. Wyniósł ją z pokoju i zawołał do jednego z
podwładnych, aby natychmiast wezwał karetkę. Tak szybko, na ile
było to możliwe i bezpieczne, wyszedł z nią przed dom i
delikatnie położył na ziemi przed schodami. Oddychała, ale bardzo
nierówno, a jej puls słabł."
Pozdrawiam,
Agafi
P s. blog chyba mnie nie lubi dzisiaj, bo literki są raz duże, raz małe i nijak nie chcą się dać unormować :(. Wybaczcie więc za tę niedogodność... Postaram się to jakoś naprawić w najbliższym czasie.
P s. A jednak udało się naprawić to dziadostwo ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz