Dziś zostawiam was z kolejnymi akapitami mojej twórczości, czyli perypetiami Anny Boguckiej.
Tak, wena wróciła i wreszcie ruszyłam z ciągiem dalszym z czego jestem niesamowicie zadowolona. Nawet jeśli ta historia nie jest jedna z lepszych moich twórczości ;)
Miłego czytania, choć wiem, ze to nie wiele, tak tylko dla smaku i zapewnienie, że nadal jestem tu obecna ^^.
Ciąg dalszy niebawem!.
"
Po
kilku godzinach Artur oddzwonił do dziewczyny, a ona poprosiła o
spotkanie. Przyjechał do niej późnym popołudniem, gdy tylko
skończył pracę w Kancelarii.
-
O co chodzi, mała? - zapytał nawet nie witając się z nią –
odniosłem wrażenie, że coś się stało.
-
W pewnym sensie tak. - zaczęła – widzisz, dowiedziałam się
dzisiaj, że schwytano mojego ojca…
-
To chyba dobrze?. Po tym, co zrobił powinien gnić w więzieniu!
-
Arturze…
-
Wybacz. Wiem, że to mimo wszystko Twój ojciec.
Siedziała
milcząc, a dłonie zaciskała na kolanach.
-
Hej!. Co się dzieje?. Wszystko się jakoś ułoży. Nie zawracaj
sobie nim już głowy po prostu. Nie jest tego wart.
-
Nie o niego chodzi. To znaczy, poniekąd o niego też, ale…
-
Po prostu mi powiedz o co chodzi. Jeśli nie będę wiedział, nie
zrozumiem Cię.
Te
słowa sprawiły, że zacięła się jeszcze bardziej. Cierpliwość
i wyrozumiałość nie były mocnymi stronami Artura. Czasami
strasznie ją to złościło. Teraz również. Dlaczego nie mógł
spokojnie wysłuchać tego, co miała do powiedzenia?. Dlaczego nie
potrafił poczekać nawet kilku sekund, by mogła zebrać myśli.
Zgadywał jej myśli i uznawał to za pewnik, jakby znał ją lepiej
od niej samej.
-
To naprawdę nie jest takie proste… - rzuciła ze złością.
-
A może zwyczajnie nie chcesz mi tego wyjaśnić?
-
Słucham? - spojrzała na niego zaskoczona.
-
Czasami pewne rzeczy są dużo prostsze niż się wydają. Czasami
mam wrażenie, że po prostu nie chcesz mi mówić o sobie. Łatwiej
jest być kimś bez przeszłości. - ciągnął swoje wywody.
-
Jesteś niesprawiedliwy… - poczuła, jak dławi ją w gardle –
Sądzisz, że nie chciałabym znać o sobie prawdy?, że dobrze mi
tak, jak jest?.
-
Nie wiem, być może tak jest Ci łatwiej – wzruszył ramionami
całkiem beznamiętnie. To ją zabolało.
-
Nawet nie wiesz, jak ciężko jest być „nikim”, osoba bez
przeszłości, bez domu i rodziny! - podniosłą głos czując się
zraniona i osamotniona.
-
Więc dlaczego nie próbujesz tego zmienić?.
-
Uważasz, że to takie proste?, że pstryknę palcami i od razu sobie
wszystko przypomnę?. - zanim odpowiedział wyrzuciła z siebie – Z
resztą nie ważne. Właśnie mam szansę coś zrobić w tym temacie.
-
To znaczy?
-
Dostałam propozycję, by pojechać jutro wraz z policją na
oględziny domu ojca… mojego domu.
-
Więc nie rozumiem w czym problem? - patrzył na nią poważnie, ale
jego słowa brzmiały dla niej tak dziecinnie, jak jeszcze nigdy.
Westchnęła. Nie miała sił by mu wszystko tłumaczyć.
-
Komendant i Wiktor uważają, że nie powinnam być tam sama. Według
nich to może być trudne, może też niczego nie zmienić. Dlatego
chciałam Cię prosić o wsparcie.
-
I nie można było tak od razu?. Mam pojechać z Tobą?.
-
Jeśli możesz. Byłabym Ci wdzięczna. - postanowiła zignorować
jego pierwsze zdanie.
-
Jasne, mała. Nie ma problemu. O której jedziecie?
-
Jutro z rana, zapewne koło 7:00.
-
Hm… może być ciężko, ale postaram się coś wymyślić.
-
To by dla mnie wiele znaczyło.
-
Dobra. Tylko się już rozchmurz. Nie lubię, jak masz taki nastrój
– chwycił ją i przytulił do siebie.
Nie
była zachwycona jego zachowaniem i tym, że po raz koleiny zdawał
się myśleć tylko o sobie. Może jednak tylko sobie to wmawia. Musi
przecież zrozumieć też jego uczucia. Miał zresztą rację, pora
się rozchmurzyć. Nie powinna przejmować się ojcem, ani tym co być
może się zdarzy, a być może nie. Takie zamartwianie się i
gdybanie do niczego nie prowadzi. Wtuliła się w niego, chcąc
poczuć się bezpiecznie i spokojnie. Uśmiechnęła się. Mimo
wszystko miała szczęście, że kogoś ma. Zwłaszcza, że Artur nie
był byle kim. Dobrze urodzony, ułożony i wykształcony. Przystojny
prawnik za którym oglądały się tabuny dziewcząt. A on wybrał
akurat ją. Czy ma więc prawo do czepiania się małych
niedoskonałości?.
Środa,
07.09
Następnego
dnia czekała już wraz z komendantem i resztą, która miała brać
udział w tym przedsięwzięciu przed komisariatem. Umówiła się z
Arturem na 7:30. Ta godzina minęła już dawno, więc zaczęła się
trochę denerwować jego nieobecnością. Zwłaszcza, że nie chciała
zaburzać napiętego czasu pracy policji. Próbowała dzwonić do
mężczyzny kilkukrotnie, ale bez większego rezultatu. W końcu jej
telefon zapiszczał oznajmiając o przyjściu wiadomości sms. W tym
momencie podszedł do niej Marek.
-
Pani Anno, może zostawię tu jednego funkcjonariusza, który zaczeka
z panią na Artura. Spotkamy się na miejscu.
-
Nie ma takiej potrzeby – odrzekła smętnie – Właśnie napisał,
że nie dojedzie, coś mu wypadło…
-
Ale… - Markowi cisnęły się na usta pewne słowa pod adresem
młodego prawnika, ale powstrzymał się ze względu na dziewczynę.
Ten chłystek nic się nie zmienił. Tak samo nieodpowiedzialny, jak
dawniej. - Może zadzwonię po Wiktora.
-
Nie, on ma swoje obowiązki. Proszę mu nie zawracać głowy.
-
Powinna pani mieć kogoś, kto panią wesprze.
-
Z całym szacunkiem, ale Wiktor nie ma z tym nic wspólnego. Szkoda
czasu. Jedźmy, i tak zbyt długo was wstrzymywałam.
-
Jest pani pewna? - zapytał sam będąc nieprzekonanym.
-
Tak. Dziękuję za troskę, dam sobie radę.
Droga
na miejsce dzisiejszego przeznaczenia zajęła im ponad godzinę.
Dawno wyjechali poza miasto i minęli kilka innych, mniejszych. Mimo
braku nastroju, Anna starała się podziwiać jesienne widoki. Nie
miała dotąd możliwości wyjeżdżania poza obszary otaczające dom
Wiktora czy pobliskie miasteczko. Nie wiedziała też czy
kiedykolwiek wcześniej miała okazję gdziekolwiek podróżować. Co
rusz przyłapywała się na tym, że znów wraca do nieznanej sobie
przeszłości, a to wywoływało w niej nostalgię i nieprzyjemny
żal.
Jechała
autem wraz z komendantem, który prowadził i jeszcze jednym, młodym
policjantem. Siedziała z tyłu, ale Marek co jakiś czas
niespokojnie zerkał na jej odbicie w przednim lusterku. Nie był
zachwycony, że dziewczyna jest sama. Może powinien był mimo
wszystko przedzwonić do Wiktora.
Rodzinny
dom dziewczyny znajdował się na obrzeżach jednego z większych
miast. Była to uboga dzielnica pełna zaniedbanych budynków, śmieci
i nieprzystrzyżonych żywopłotów czy trawników. Przed kilkoma
domami kręciły się małe dzieci, często równie zaniedbane co
otoczenie. Gdzieniegdzie napotkać można było jakiegoś pijaczynę,
który samotnie podpierał ścianę, znalazła się również większa
grupka, która na widok radiowozów szybko pochowała wystawione
wcześniej na ziemi butelki.
Zatrzymali
się przed umorusanym brudem domem z piętrem, którego ściany były
niegdyś zapewne białe. Dach zdawał się, w niektórych miejscach
grozić zawaleniem. Na zewnątrz przywitała ich częściowo urwana i
mocno zardzewiała furtka wejściowa, która musiała dawno temu być
zielona. Część, która miała być ogrodem, wyglądała
tragicznie, zwyczajnie zarośnięte chaszcze. Wyraźnie już od
bardzo wielu lat to miejsce nie widziało kosiarki, ani nawet kosy.
Krzewy zamiast równo przystrzyżone sterczały na każdą stronę
świata ukazując gdzieniegdzie martwe,wysuszone gałązki i liście.
Anna
nie miała zbyt wiele czasu, aby rozejrzeć się po okolicy, a tym
bardziej na zastanawianie nad czymkolwiek, bo policjanci od razu
ruszyli do wnętrza domu. Mimo to przez jej głowę przemknęła
myśl, że może powinna zając się tym ogrodem później i
doprowadzić go do porządku.
"
Pozdrawiam,
Agafi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz