Zapewne to, co teraz napiszę, dla większości z was nie będzie żadnym odkryciem. I chwała wam za to ^^. Jednak ja mam ochotę po prostu podzielić się swoimi przemyśleniami w nadziei, że wróci do mnie wena i duch samozaparcia...
Wyobraźcie sobie sytuację, która przytrafiła się mnie. Pisałam swoją powieść, którą cześć owszem miałam zapisaną na komputerze, jednak jej dalszą część zapisywałam już na pendrive ponieważ najczęściej dalsze losy moich bohaterów nie powstawały w zaciszu domowym, a po prostu tam, gdzie aktualnie przebywałam i miałam chwilę czasu na ich pisanie. Gdy historia dobiegła końca wydrukowałam skrzętnie każdą jej stronę, pocięłam i oddałam do zbindowania. Nie ma większej radości dla autora niż jego dzieło na papierze i w jego dłoni. To nic, że to jeszcze nie prawdziwe wydanie :P. Mogłam sobie to przynajmniej wyobrazić.
W mojej głowie już zrodził się kolejny pomysł, więc niezwłocznie rozpoczęłam pisanie kolejnej historii. Brzmi pięknie prawa?. W czym więc widzę problem? - zapewne zapytacie. Otóż jakiś czas później okazało się, że ni z tego ni z owego mój ukochany pendrive (notabene prezent od męża na gwiazdkę - cudny ozdobny czarno srebrny, otwierany z klaczą i źrebięciem w formie płaskorzeźby na obudowie) przestał działać... BACH! Utraciłam wszystko, co było na nim zapisane... Po raz kolejny pomyślałam "Ktoś nad Tobą czuwa kobieto!"... Wydrukowana książka, jest jej jedynym istniejącym egzemplarzem... Żal mi było kilku innych rzeczy, które tam miałam, ale nie tak bardzo, jak tej elektronicznej wersji.
Teraz, zachęcona ponaglaniami bliskich mi osób postanowiłam wysłać moją "pracę" na konkurs oraz do wydawnictwa. I co?... i czeka mnie przepisywanie 300 stron @_@. Wiecie czym się grozi przepisywanie 300 stron własnej twórczości przez autora?. Obawą, że ostateczna wersja będzie nie tylko poprawiona, ale również wydłuży się ^^.
Książka obiegła kilka osób i teraz znów jest u mnie :). Lekko sfatygowana i przybrudzona :P, ale jest ;). Tylko dajcie mi teraz jakiegoś kopniaka, bo choć już ją mam i nawet leży teraz obok mnie, to zapisałam na komputerze zaledwie jeden akapit... _-_.
P.s Tymczasem zamieszczam pod spodem kolejny fragment rozpoczętej tu wcześniej opowieści.
Poniedziałek, 06.06 –
Komenda Policji
- Podobno chciałeś ze mną
rozmawiać, Marku – Wiktor przywitał się mocnym uściskiem dłoni
ze starszym policjantem.
- Tak, przyjacielu. Przede
wszystkim chciałem Ci podziękować za pomoc przy tamtej akcji.
- Wiele nie zrobiłem, więc
raczej nie ma za co dziękować.
- Mylisz się, te bubki ze
szpitala, to słabe baby. Wymigiwali się tylko, bo straszno im było
pójść z nami. Wszyscy się boją, że jakaś zbłąkana kula ich
dosięgnie. Na Ciebie zawsze można liczyć, choć już dawno nie
pracujesz w zawodzie. Swoją drogą nie rozumiem dlaczego zamieniłeś
ludzi na zwierzęta.
- Pojedź na dłuższy urlop na
wieś, to się dowiesz.
- Hahaha, pewnie masz rację. Na
pewno są mniej zawistne i fałszywe. Mam w domu psa, to wiem. Lepszy
to kompan niż moja żona – po tych słowach dodał szeptem –
tylko nie mów jej tego, gdy znów zaprosi Cię na kolację.
- Masz moje słowo – zaśmiał
się młody mężczyzna – A co z tą dziewczyną?
- A z tą, no powiem Ci nie fajna
sprawa… Faktycznie, potwierdziliśmy jej tożsamość, jako Annę
Bogucką. Niestety okazało się też, że to jej ojciec pijak i
ćpun, zakała całej wsi sprzedał ją tym draniom. Pozwolił im
zabrać ją siłą. Sąsiedzi widzieli, jak jakieś typki ją kopały
i siłą ciągnęły do samochodu. Zgłosili to nawet na tamtejszą
komendę, ale co z tego, skoro nikt nie wiedział gdzie szukać. Do
tego matka od dawna nie żyje, rodzeństwa nie ma i jedyna krewna,
która się przyznaje do tej rodziny, jej babcia zmarła na zawał po
otrzymaniu wieści o porwaniu wnuczki.
- Straszna historia…
- Powiem Ci, że nie bardzo wiemy
co z nią zrobić. Zaraz ją tu przywiozą na komisariat, żeby
podpisała papiery, ale co dalej?. Biedaczka nie ma domu, nie ma
pracy… wolontaryjnie pomagała w tamtejszej szkole, ale z jej
amnezją nie przyjmą jej ponownie. Ma 26 lat i wyższe
wykształcenie, ale dopóki jest w tym stanie, nie ma szans na powrót
do poprzedniego życia. I co… pozostaje nam oddać ją do
przytułku, dopóki jakoś się nie ustatkuje na nowo.
Wiktor zamyślił się na
wspomnienie tamtej spokojnej dziewczyny. Marek ruszył w stronę
swojego gabinetu, a on wraz z nim.
- Choć napijemy się kawy, masz
chwilkę?
- Dla Ciebie zawsze.
Po drodze policjant nakazał
podwładnemu przygotować im dwie kawy i zamknął drzwi za Wiktorem,
gdy wszedł do środka.
- Wiesz, żal mi tej dziewczyny.
Cholernie dobrze zniosła to wszystko. Na szczęście lekarze
stwierdzili, że nie była zgwałcona, mało tego, to dziewica! W tym
wieku, to prawdziwa rzadkość. Silna z niej babeczka, inteligentna
bardzo. Zmarnuje się w takim miejscu…
Usiedli spokojnie i zaraz
otrzymali też kawę. Wiktor lubił jego gabinet. Był może mały,
ale bardzo przytulny i urządzony w dobrym guście, nie było tu
przesady. Można by powiedzieć typowy policyjny gabinet pełen
segregatorów, dokumentów i aktualnych akt ułożonych na biurku.
Marek podstawił mu dokumenty i długopis.
- Podpisz mi to jeszcze proszę.
Coś z tego jeszcze będziesz miał.
- Wiesz dobrze, że nie po to, to
robię.
- Wiem, ale należy utrzeć nosa
tym urzędasom. Czemu masz działać ciągle gratis?. A i reszta
pseudo doktorków niech wie i żałuje, o!
- Jesteś niemożliwy – Wiktor
śmiał się, podpisując to, co podał mu przyjaciel.
- A tam!. Wiem, że mam rację. A
Ty, jak nie potrzebujesz tego, to oddasz jak zawsze na dobry cel.
Rozmawiali jeszcze czas jakiś
przy kawie, popijając powoli. Mieli czas. Na komendzie tego dnia
było bardzo spokojnie, a i Wiktor nie miał dzisiaj wiele do roboty
w swoim gabinecie. W którymś momencie Marek wskazał głową za
szybę gabinetu.
- Już ją przywieźli –
westchnął ciężko sięgając do szuflady po dokumenty – Trzeba
iść robić swoje, niezależnie od tego czy to przyjemne, czy też
nie.
- Zaczekaj moment – zawołał
Wiktor nie patrząc na niego. Głowę skierowaną miał w stronę
dziewczyny, która uśmiechała się do policjantów, ale gdy tylko
odwrócili wzrok jej mina rzedła i wyglądała niczym zmokły, zbity
pies – Co byś powiedział, jakbym zabrał ją do siebie?
- Żartujesz chyba? – Marek
patrzył na niego z niedowierzaniem.
- Nie, mówię całkowicie
poważnie. Mój wielki dom stoi pusty całymi dniami, a ja wieczorami
nie mam do kogo ust otworzyć.
- Tylko dlaczego, że nie dajesz
się nigdzie zapraszać, a i żadna dama Ci nie odpowiada – burknął
spod oka Marek – Ale na poważnie teraz. Przecież nawet jej nie
znamy, nie wiemy jaka jest.
- Nie przeszkadza mi to. Jak
będzie podskakiwać, to przyprowadzę ją do Ciebie. – rzucił
niby od niechcenia Wiktor, wciąż siedząc wygodnie na krześle z
nogą założoną na nogę. W końcu widząc minę przyjaciela
zaśmiał się głośno – Posłuchaj mnie, mam możliwości i
miejsce by pomóc jej dojść do siebie i stanąć na nogi. Do tego
jestem lekarzem i...
- I weterynarzem.
- To akurat mogłeś sobie
darować.
- Wybacz, ale… - Mężczyzna
spojrzał przez szklane drzwi swojego gabinetu na dziewczynę, która
siedziała teraz ze spuszczonym wzrokiem, raz po raz rozglądając
się dookoła trochę niepewnie. – Myślisz, że się zgodzi?, to
nie pies, którego można przygarnąć.
- Wiem o tym, zapytajmy to się
dowiemy.
- Może to i dobry pomysł…
naprawdę nie chciałbym jej odsyłać do bezdomnych.- zawahał się
jeszcze przez chwilę, ale w końcu westchnął i powiedział –
zaczekaj tutaj, pójdę po nią. Załatwmy to bez zbędnych świadków
i niepotrzebnego zamieszania.
Wiktor pokiwał głową na znak,
że się zgadza i czekał cierpliwie przyglądając się im zza
drzwi. Gabinet Marka był o tyle sprytnie wykonany, że szyby były
przyciemnione, działały zatem trochę niczym lustro weneckie.
Siedząc wewnątrz widziało się wszystko, z zewnątrz jednak nikt
nie mógł zaglądnąć do środka bez otwierania drzwi.
Policjant podszedł do dziewczyny
i przywitał się z nią podając jej rękę. Ona zaś grzecznie
wstała na jego widok i odwzajemniła uścisk dłoni. Została
zaproszona do gabinetu i poszła za nim bez żadnych przeszkód. Gdy
weszła do środka i spostrzegła Wiktora była zaskoczona, ale
odwzajemniła nieśmiało uśmiech, jakim ją obdarował.
- Proszę spocząć, pani Anno –
Marek wskazał jej krzesło obok Wiktora, sam zaś przeszedł na
drugą stronę biurka – Wiktora chyba pani pamięta?
- Tak, dziękuję za pomoc.
- Nie ma za co, to była
przyjemność.
- Wiktor ma dla pani propozycję,
którą mam nadzieje rozważy pani bardzo poważnie. Wspomnę
wcześniej tylko, że Wiktor i jego rodzice to moi przyjaciele od
wielu lat. To naprawdę wspaniali ludzie pełni serdeczności i
ciepła.
- Marku zapędziłeś się chyba
w tych komplementach. – upomniał go Wiktor.
- Mówię samą prawdę i tylko
prawdę, jak przystało na starego glinę. Ale dobrze, przejdźmy do
meritum sprawy. Otóż zna pani swoje położenie i zdaje sobie pani
sprawę, że w tej sytuacji musielibyśmy odstawić panią do ośrodka
dla bezdomnych.
- Tak, wiem o tym.
Wiktor przyglądał się
dziewczynie i stwierdził, że faktycznie niesamowicie dobrze znosi
całą tę sytuację.
- Wiktor zaproponował właśnie,
że mógłby pani pomóc.
- Mieszkam sam w dużym domu,
większość dnia i tak spędzam w pracy i niejednokrotnie i nocami
tak bywa. Dom zatem stoi całkiem pusty i samotny. – Anna patrzyła
na niego nie bardzo rozumiejąc do czego zmierza – Chciałbym
zaproponować, aby zamieszkała pani u mnie. Przynajmniej do czasu,
aż nie poczuje się pani lepiej i nie znajdzie pracy oraz czegoś
własnego.
Widział, jak otworzyła szeroko
oczy i przez chwilę zupełnie nic nie mówiła. Jakby przetrawiała
to, co właśnie zostało powiedziane. Mieli wrażenie, że próbuje
odgadnąć czy to żart czy naprawdę mówili poważnie. W końcu
odezwała się.
- Ale przecież… nie znamy się
w ogóle, jestem dla pana obcą osobą, a pan dla mnie…
- Nie gryzę, ani nie jestem
niebezpieczny – próbował żartować – Marek może za mnie
poświadczyć.
- To nie tak… ja...-
zawstydziła się.
- Proszę się nie obawiać. To
naprawdę dobry i uczciwy człowiek, do tego lekarz z powołania.
- A jeśli będzie chciał pan
spędzić czas z narzeczoną, albo się ożenić, będę ciężarem…
- Narzeczona?, ożenić?! –
wykrzyknął Marek tak donośnie, że aż podskoczyła, patrząc na
niego – To stary kawaler!. Nie był nawet nikim zainteresowany na
poważnie do tej pory. Jeśli któraś wreszcie zaciągnie go do
ołtarza, albo chociaż z nim zamieszka, to będzie prawdziwy cud!
- Sama widzisz, nie ma obaw –
Wiktor zaczął się śmiać. Nie miał przyjacielowi za złe tych
słów, mówił samą prawdę. Wtem zdał sobie sprawę, że z
rozpędu powiedział do niej na „ty”. - Pani wybaczy.
- Nie przeszkadza mi to. W końcu
jest pan ode mnie starszy.
- Jaki pan, Wiktor. Ta różnica
wieku nie jest znów taka powalająca myślę.
- W takim razie – zaczęła z
lekką rezerwą, po czym wyciągnęła do niego – Anna, a
przynajmniej tak tu na komisariacie twierdzą.
- Już mi się podobasz, haha. To
jak będzie? - widział, że wciąż się waha i miał wrażenie, że
cały czas będzie szukała wymówek i problemów. Postanowił kuć
żelazo póki gorące. - Daj mi szansę, jeśli będzie Ci źle lub
poczujesz się w jakikolwiek sposób zagrożona, wrócimy do opcji
policyjnej. Sądzę jednak, że w moim domu będzie Ci lepiej.
Spuściła wzrok na podłogę i
widać było, że myśli nad tym co usłyszała. Obaj mężczyźni
zwrócili uwagę, że zaczęła wolniej oddychać, jakby wstrzymywała
każdy oddech. Nie było jej łatwo. To wszystko brzmiało naprawdę
pięknie, na pewno lepiej niż ośrodek dla bezdomnych. Co ja mogło
tam czekać? Rozmowy z psychologiem, zaczepki ze strony brudnych,
zaniedbanych mężczyzn, najpewniej z nałogami. Skrzywiła się na
myśl o tym. Wiktor był miły, oboje z tym policjantem wzbudzali
zaufanie. A mimo to czuła się nieswojo. Nie zna ich, nie wiem kim
są, jakie są ich zamiary. Może była niesprawiedliwa, w końcu ją
uratowali od handlarzy żywym towarem. Co powinna zrobić? Zgodzić
się?. W sumie, czym ryzykowała?. Podniosła wzrok i najpierw
spojrzała raz jeszcze na Komendanta, który uśmiechnął się do
niej zachęcająco. Potem odwróciła się do Wiktora.
- Dobrze... Mogę spróbować.
- No i fantastycznie! - zawołał
Marek.
- Tylko czy to, aby zgodne z
przepisami? - zapytała go dziewczyna.
- A tam przepisy! - machnął
ręką – napisze się, że zabrał Cię przyjaciel i już. W końcu
cały czas będziesz z nami w kontakcie, tak czy nie?
- No... chyba tak.
- No i tak trzymaj dziewczyno! To
znaczy się pani Anno – speszył się i aż zarumienił. Wiktor
wybuchnął gromkim śmiechem.
- Popatrz, jak wszyscy czują się
w Twoim towarzystwie swojsko. Nawet sam pan komendant zrobił z
Ciebie koleżankę, hahaha.
- To nic nie szkodzi.
- Śmiej się draniu, śmiej! Ale
od kolacji z moją szanowną małżonką się nie wywiniesz!
- Wiem o tym, Maria wszystkich
wokół siebie trzyma krótko – mówiąc to puścił do niego oczko
po czym spuścił nogę na podłogę - No, ale czas nagli. Muszę coś
jeszcze dzisiaj zrobić, a wcześniej odstawię Cię do domu. Po
drodze kupimy Ci parę rzeczy, bo pewnie nic nie masz?
Anna zawstydziła się i
pokręciła głową. Nie miała kompletnie nic.
- Nie mogę jednak się zgodzić,
abyś cokolwiek jeszcze dla mnie robił. Dajesz mi dach nad głową,
to aż nadto...
- Nie słucham Cię. - rzucił
wstając z krzesła
- Daj spokój dziewczyno, on nie
ma co robić z pieniędzmi. Baby mu trza, od co!
- Ty się lepiej zajmij swoją, a
nie mnie nowej szukaj.
- Czekaj, czekaj! Pani podpisze
mi jeszcze dokumenty. Tylko w związku z tym, że jedzie pani do
„przyjaciela” zamiast do ośrodka, resztę dokumentów, które
przygotuję będzie trzeba podpisać w czasie późniejszym.
- Oczywiście, panie komendancie.
- wzięła do ręki pióro, które jej podał i podpisała to, co jej
przedstawił.
- Jeśli Wiktor nie będzie miał
nic przeciwko, mogę pozostałe papierki podrzucić wam przy okazji
do domu.
- A daj spokój, nawet się u
mnie nie pokazuj! - zobaczył, jak komendant pogroził mu palcem, a
dziewczyna spojrzała zaskoczona – Żartuję, wiesz przecież, że
moje drzwi zawsze stoją dla Ciebie otworem, Marku.
- No, ja myślę.
Przyjaciele podali sobie ręce, a
przed Anną Komendant ukłonił się pięknie. Wyszli z Komisariatu,
zeszli po murowanych, szarych schodach. Tuz przed nimi stał piękny
czerwony Mustang. Dziewczyna z niedowierzaniem patrzyła, jak Wiktor
podchodzi do auta i otwiera jej drzwi. Samochód miał czarny,
składany dach oraz czarne obicia i skórzaną kierownicę.
- Wsiadaj śmiało, on też nie
gryzie.
- Dziękuję – odpowiedziała i
wsiadła powoli do środka, gdy już się usadowiła zamknął
drzwiczki i obszedł auto dookoła by zasiąść za kierownicą.
- Mówili Ci ile będziesz
musiała czekać na wyrobienie nowych dokumentów? - zapytał
wkładając kluczyk do stacyjki i odpalając auto.
- Wszystkich, około miesiąca,
ale to było ponad tydzień temu, więc jest nadzieja, że krócej.
- To dobrze, ciężko jest
cokolwiek zdziałać bez dokumentów. Ale o nic się nie martw, ze
wszystkim Ci pomogę. Z czasem będzie coraz łatwiej.
Rozmawiał z nią przez całą
drogę, ale patrzył uważnie na jezdnię i skupiał się na
prowadzaniu auta. Widziała, że tylko czasem przez krótkie ułamki
sekund zerkał na nią z ukosa. Podjechali pod galerię handlową,
wysiadł z auta i ponownie otworzył jej drzwi. Był prawdziwym
dżentelmenem. Nie miała ochoty wysiadać, ta ilość ludzi ją
przerażała, a jeszcze bardziej myśl, że on chce płacić za
rzeczy dla niej.
- Śmiało. Jeśli masz się
poczuć lepiej, to nazwiemy to bezterminową pożyczką. Oddasz kiedy
już staniesz na nogi, okej?
- No... dobrze, na to mogę się
zgodzić. - odpowiedziała wysiadając z auta.
Weszli do środka i szli powoli
korytarzem pełnym ludzi, świateł i najróżniejszych dźwięków.
Na większości sklepów widniały lub migotały świetliste napisy i
znaki. Przy kącie gastronomicznym słychać było tłuczenie się
sztućców oraz głośne śmiechy zgromadzonych tam, głównie
młodych ludzi. Przechodzili nawet obok stoiska z prażona kukurydzą,
która skwierczała, strzelała i radośnie podskakiwała w maszynie.
Anna nie przypominała sobie by kiedykolwiek widziała coś
podobnego. Nie pamiętała nic ze swojej przeszłości, to fakt,
miała jednak czasem jakieś mgliste przeświadczenie, że czegoś w
życiu zaznała lub też nie. Wiktor zauważył, że to wszystko jest
dla niej nowością. Chcąc ułatwić jej te przeżycia opowiadał
jej o wszystkim dodając do tego przeróżne najczęściej zabawne
anegdotki. Zabrał ją do kilu sklepów. Po za rzeczami codziennego
użytku, jak szczoteczka do zębów, pasta, szczotka do włosów i
podstawowych kosmetyków jak dezodorant czy szampon i płyn do
kąpieli zakupił jej kilka ubrań i piżamę.
Anna czuła się bardzo źle z
tym wszystkim, obcy mężczyzna kupował jej takie dyskretne, jakby
nie patrzeć rzeczy. Wiedziała jednak, że nie ma innego wyjścia.
Bez tego miała tylko to co nosiła na sobie, to co dostała w
szpitalu od dobrej, starszej pielęgniarki. Ponoć to ubranie
należało do jej córki, ale już go nie nosiła i leżało kurząc
się na półce w szafie.
- To co? Mamy już chyba
wszystko, co jest Ci potrzebne na teraz.
- Myślę, że nawet więcej...
Wiktor popatrzył na nią, ale
się nie odezwał. Wiedział, że to nie jest dla niej łatwe, a
ciągłe przekonywanie jej, że jest dobrze i tak ma być było bez
sensu. Ona potrzebuje przede wszystkim czasu. Nie skierowali się od
razu do wyjścia, Wiktor chciał pokazać jej więcej. W pewnym
momencie wózek wiozący towar zahaczył o coś i rzeczy, które były
na nim wiezione częściowo spadły robiąc ogromny huk. Dziewczyna
prawie zwinęła się w kłębek kucając i chroniąc głowę, jakby
przed atakiem. Wiktor przykucnął przy niej.
- Anno, wszystko jest w porządku.
To tylko rzeczy się przewróciły.
Odsłoniła głowę i rozglądnęła
się. Gdy zobaczyła, że wszyscy w około się jej dziwnie
przyglądają, niektórzy nawet coś szepcą sobie do ucha,
zarumieniła się. Mężczyzna ponownie łagodnie do niej przemówił.
- Nie przejmuj się tymi ludźmi,
oni nie wiedzą co przeżyłaś. Twoja reakcja jest całkowicie
naturalna – pomógł jej wstać i zabrał od niej wszystkie rzeczy
– Zaufaj mi. Jeśli to sprawi, że poczujesz się lepiej, możesz
chwycić mnie pod ramię.
Przez moment zawahała się, ale
w końcu spojrzała na jego ręce i chwyciła jedna z nich mocno
obiema rękami.
- Dziękuję...
- Jedziemy do domu, dość wrażeń
na jeden dzień.
Pozdrawiam,
Agafi