W ostatnim czasie głośno o nauczycielach i ich strajku. O takich
rzeczach zawsze jest głośno, niezależnie od tego kto strajkuje –
lekarze, górnicy, rodzice dzieci niepełnosprawnych, teraz czas na
kolejną grupę. Co poradzić, takie mamy czasy, że ludzie mają
dość i się buntują.
Mnóstwo znajdzie się takich, co powiedzą, że „w du…. się
ludziom poprzewracało”, „Ciągle im mało”. Może coś w tym
jest, ale dotyczy to całego społeczeństwa i to tylko dlatego, że
życie jest coraz droższe. Ponadto czemu się dziwić, że ludzie
chcą godnie zarabiać za swoją pracę?. Zapewnić należyte warunki
życia swojej rodzinie?.
Wracając do tematu. Pomimo iż nie pracuję obecnie w zawodzie i
ogólnie rzecz biorąc, nie jestem typowym nauczycielem
przedmiotowym, to jednak mam ogromną świadomość tego, jak to
wygląda:
A. Bo uczyłam się wielu rzeczy na swoich studiach,
B. Bo robiłam praktyki w szkole,
C. Bo pracowałam w przedszkolu, jako nauczyciel,
D. Bo w swoim środowisku mam sporo pedagogów i nauczycieli różnego
rodzaju (również w swojej rodzinie)
E. Mam swój rozum i oczy!.
Choć również wiem, że jest (niestety) sporo nauczycieli, którzy
nie przykładają się, jak należy i nie zasługują na „zaszczyty”,
ba… są nawet tacy, którzy moim zdaniem nie powinni w ogóle
pracować w swoim zawodzie. Był nawet taki czas, gdzie trafiało
mnie na myśl, że ja czy inna bliska mi osoba z sercem na dłoni i
ogromem energii do pracy z dziećmi, nie miałyśmy pracy (bo było
brak etatów), a jeden z drugim nieodpowiedni miał ciepły
stołeczek, bo pracuje już lata lub ma znajomości/rodzinę w danej
placówce, choć się do tego kompletnie nie nadaje. Ale cóż,
trzeba było się zwyczajnie z tym pogodzić. Choć boli patrzeć na
dzieci, które marnują się pod „skrzydłami” kogoś, kto nie ma
do tego serca, odpowiedniego podejścia i ogólnie rzecz biorąc ma
gdzieś swoją pracę i obowiązki, jakie powinien sprawować. Nie
raz się na to natknęłam i nadal natykam.
Jednak wiem też doskonale o tym, że jest również cała masa
nauczycieli i pedagogów, którzy kochają swoją pracę i wkładają
w nią i tylko wiele energii i pracy, ale nawet WŁASNYCH PIENIĘDZY.
Tak, tak! Dobrze czytacie. Znam szkołę, gdzie nauczycielki w
klasach 1-3 z własnych pieniędzy kupują małe nagrody co miesiąc,
aby zachęcić i wyćwiczyć w dzieciach chęć do czytania. Są to
drobiazgi, jakieś kolorowe gumki w ciekawych kształtach, kredki,
flamastry itp. (jednak jak się zliczy te „drobiazgi” razy ilość
dzieci w klasie razy 10 miesięcy szkoły, to jednak trochę jest).
Ktoś zapyta z oburzeniem „dlaczego z własnych pieniędzy?”, a
no dlatego, że szkoły na to nie stać. Szkoła moi drodzy nie ma na
takie rzeczy finansów. I to nie wina szkoły, a ogólnych finansów
przekazywanych odgórnie przez Gminę, a dalej przez Państwo. Należę
do rady pedagogicznej rodziców i wiem, że choć suma wydaje się
być duża, to jednak Dyrekcja każdej szkoły pieniądze te musi
rozdzielić na:
- pensje dla nauczycieli i pracowników szkoły,
- wydatki związane z codziennymi potrzebami (przybory, papier,
tusze, itp.), zapewne również na środki czystości i inne takie,
- opłaty za prąd, ogrzewanie, gaz, woda, wywóz śmieci i
nieczystości, itd.,
- remonty,
- i wiele, wiele innych.
Ktoś inny powie „No dobra, ale nauczyciel wcale tego robić nie
musi, nie ma obowiązku wydawania swoich pieniędzy, kupowania
nagród”. Jasne!, nie ma obowiązku. Jednak ja osobiście, jako
rodzic szczerze doceniałabym takie poświęcenie. Doceniam każdy
przejaw nieszablonowego wpływania na zachęcenie uczniów do nauki.
Doceniam każdy przejaw doceniania pracy uczniów.
Zawsze boli mnie, gdy moje dziecko stara się, uczy, robi dodatkowe
zadania i jest to przez szkołę zbywane. Owszem, często bywa, że
ja sama wiele czasu poświęcam, by dzieciom pomóc i wesprzeć ich w
nauce. Nie wymagam by doceniano moją pracę i mój wkład w
edukację, bo jestem rodzicem i jest to mój obowiązek!! - a czasy
mamy takie, i program ułożony przez osoby, które za przeproszeniem
nie mają o nauczaniu pojęcia + chcą ogłupić naród, że rodzice
muszą chcąc nie chcąc dzieci swoje mocno wesprzeć. Zwłaszcza na
początkach ich edukacji. Ale nie o tym ;). Nie chodzi o mnie i moje
poglądy, lecz o fakt, że nie docenia się ciężkiej pracy dziecka…
Dlatego tym bardziej z chęcią i całym sercem wesprę nauczyciela,
który stara się, by dzieci uczuły się z chęcią, wiedząc, że
to zwyczajnie się opłaca.
Nie chodzi o to, by uczyć dziecko, że wszystko się mu należy, ale
uczyć go, że za ciężką pracę jest nagroda. Najpierw to może
być naklejka, książeczka, jakaś mała zabawka, w przyszłości
będzie to dobrze zdana matura, zaliczone studia, a na koniec pensja.
Teraz czas na kilka mitów:
MIT I: Nauczycielami zostają nieroby i nieuki.
Serio?, ale…. SERIO?!.
Czy ktokolwiek z osób, które tak twierdzą był na studiach
pedagogicznych choćby, albo na studiach kierunkowych przyuczających
do zawodu nauczyciela j. Polskiego, j. Angielskiego, historii,
biologii, geografii, matematyki, fizyki, chemii, a nawet takich
„banalnych” przedmiotów, jak wf’u, plastyki, religii,
techniki?. Na prawdę sądzicie, że to takie proste i przyjemne?, że
ktoś kto idzie na nauczyciela matematyki czy chemii uczył się na
studiach mniej niż naukowiec czy chemik, którzy tworzą nowe
urządzenia, samochody, nowatorskie mieszanki (w tym zdrowsze farby
itp.) czy leki?.
Ja osobiście kończyłam Pedagogikę Społeczno Opiekuńczą (przy
czym na 4-5 roku dodatkowo wybierałam specjalizację – moja to
Diagnoza i Poradnictwo Pedagogiczne). Na swoich studiach miałam
przedmioty takie, jak: Historia wychowania (czyli przekrój, jak
wyglądało nauczanie od czasów prehistorycznych niemal, przez
wszystkie epoki, aż do współczesności. Uczyliśmy się o
wszystkich prekursorach, znawcach edukacji, o dobrych i złych
metodach nauczania), Biomedyczne podstawy rozwoju, Psychologia
społeczna, Psychologia rozwoju, Pedagogika specjalna, Psychologia
ogólna, Psychologia wychowania, Socjologia, Andragogika, Metodologia
badań, Emisja głosu, Filozofia, nie zapominając o języku obcym
;).
I uwierzcie mi, że to nie wszystko czego się uczyłam na studiach.
Należy również podkreślić fakt, że osoby uczące przedmiotów
mają również sporo różnych przedmiotów łatwiejszych i
trudniejszych. Na dokładkę to tego wszystkiego za czasów naszych
rodziców nauczyciel kończył jedną szkołę i mógł pracować
niemal wszędzie. Teraz do każdej dziedziny są osobne studia:
Przedszkole i klasy I-III – Pedagogika przedszkolna i
wczesnoszkolna, do GOPSu i MOPSu – Pedagogika socjalna, do pracy z
dziećmi z niepełnosprawnościami i dysfunkcjami –
Oligofrenopedagogika (i tu jeszcze zależy, jakie dysfunkcje, bo może
być potrzebna nie oligo, a surdopedagogika czy tyflopedagogika.
Są nauczyciele, którzy ukończyli kilka kierunków, robili studia
podyplomowe, kursy, szkolenia. Ciągle się doszkalają i rozwijają.
Są nauczyciele, którzy mają nie tylko magisterkę, ale doktoraty.
MIT II: Nauczyciele pracują tylko 18 godzin w tygodniu i co 45
minut mają przerwy.
Noooo… powiem wam, że jak to usłyszałam, to nie wiedziałam czy
śmiać się czy płakać ;)
Pomijając fakt, że w chwili obecnej czas pracy nauczycieli przy
tablicy potocznie mówiąc został zwiększony do 20 godzin, to
należy pamiętać, że nauczyciel tak samo, jak każdy inny
zatrudniony na umowę w przepisach ma 40 godzin pracy. Te godziny
składają się również na czas pracy poza klasą (sprawdzanie prac
domowych, sprawdzianów, kartkówek, zeszytów, ćwiczeń,
przygotowywanie materiałów do pracy z uczniami, zebrania z
rodzicami, dni otwarte, rady pedagogiczne, itp.). Jak to słyszałam
od kilku już osób z tego zawodu, chętnie pracowałyby w swojej
szkole 40 godzin tygodniowo gdyby:
A. Zapewniono im odpowiednie warunki pracy (nie stół jeden na 30
nauczycieli i jedna kserokopiarka),
B. Nie musieliby pracować w domu (a wierzcie mi, że czasami pracują
więcej niż 40 godzin, tylko tego nie widać).
Teraz kwestia przerw. Taaa… wolne, sielanka normalnie!… Tylko
zapominacie, że każda przerwa to dyżury nauczycieli dbających o
bezpieczeństwo uczniów. Na pewno znajdą się tacy, co trochę to
naginają lub nie wypełniają swoich obowiązków należycie (jak w
każdej pracy i każdym zawodzie). Fakt jest jednak taki, że
nauczyciel nie ma przerwy co 45 minut. Zazwyczaj w czasie swojej
kilkugodzinnej pracy w szkole nie ma przerwy w ogóle.
MIT III: Nauczyciele mają tyle wolnego! Wszystkie weekendy,
święta, ferie, wakacje.
Hm… no zapewne kilku się takich znajdzie. Ale jednak przeciętny
nauczyciel W dniach, gdy każdy zwykły człowiek pracuje, a szkoła
niby nie, musi zapewnić opiekę dzieciom, choćby na świetlicy,
czyli musi wykazać gotowość do pracy. To nie jest tak, że całe
wakacje nauczyciele mają labę. Bo w tym czasie są rady
pedagogiczne i inne zajęcia (czasem poprawy egzaminów również).
Nauczyciele w pierwszym i ostatnim tygodniu wakacji muszą wykazać
gotowość do pracy. Do tego reszta wakacji, to ich urlop, który
przysługuje im, jak każdemu innemu człowiekowi. Różnica jest
taka, że ktoś kto pracuje w firmie może wziąć urlop kiedy
zechce, nawet w środku roku, a nauczyciel nie. Urlop przysługuje mu
jedynie w okresie wakacji letnich. No chyba, że bezpłatny :P . A w
weekendy i ferie bywa, że nadrabiają zaległości w pracy, których
nie zdążyli zrobić w tygodniu.
Chciałabym wam podkreślić fakt, że nauczyciele coraz bardziej
zawalani są papierologią. Teraz to nie tylko ich codzienne zadania
i zajęcia, wypełnianie dzienników, ale również program pracy,
dokumentacja związana z egzaminami, wychowawstwem, scenariusze
lekcji, i inne pierdoły (nawet mi się nie chce tego wszystkiego
wymieniać). - teraz w niektórych szkołach dzienniki papierowe
zostały zastąpione elektronicznymi, a w innych funkcjonują oba, a
to dodaje pracy.
Mało tego, są nauczyciele i tacy, którzy w ferie pracują na
wyjazdach, jako opiekuni, lub prowadzą zajęcia dodatkowe dla
dzieci. Inni zaś w wakacje wyjeżdżają na obozy i kolonie lub
prowadzą pół kolonie. Są i tacy, którzy biorą udział i w
jednym i drugim. Dodatkowy zarobek, no tak, ale dlaczego nie?.
Zresztą nie są to jakieś powalające kwoty... Mimo to należy
napomnieć o tym napomknąć moim zdaniem.
Chyba nie muszę się w tym temacie bardziej rozwlekać. Jak ktoś ma
wątpliwości, to niech poczyta o obowiązkach nauczycieli ;).
MIT IV: Nauczyciele przedszkoli, to mają lekko. Przecież oni
tylko się bawią!
Buahahahaha!!! No inaczej nie zacznę ;D.
Tak się składa, że sama w przedszkolu pracowałam. Czytałam wiele
i wiele słyszałam z różnych źródeł. Miejcie litość, bo padnę
ze śmiechu…
Czy wiecie, że przeciętny 2,5 – 3 latek idący do przedszkola
często nie potrafi samodzielnie jeść, ubierać się (nawet
naciągnąć spodni, założyć skarpetek czy butów), a czasem nawet
ma na sobie pieluchę lub jeszcze zdarza się mu zwyczajnie
zapomnieć, że trzeba iść do wc.
Bywa, że te dzieci mają problemy z mówieniem, bywa, że mają
jakieś dysfunkcje, które nie zostały jeszcze zdiagnozowane (bo to
długa droga w wielu przypadkach). Każde z nich ma swoje własne
problemy i problemiki, swoje poglądy na świat lub poglądy
rodziców…
Do tego dzieci, które były pod skrzydłami mamy, babci, cioci,
opiekunki nie potrafią funkcjonować w społeczeństwie w sensie
szerszym, a tu nagle są „zostawione” w miejscu, gdzie na 24
dzieci są dwie panie, a w około mnóstwo tak samo zapartych,
„egoistycznych” istotek, jak oni ;).
Z premedytacją słowo „egoistyczne” dałam w cudzysłów, aby
źle mnie nie zrozumiano. Chodzi mi jedynie o fakt, że takie dzieci
chcą wszystko dla siebie, często nie potrafią się dzielić i na
dodatek są w okresie tzn „buntu 2-3 latka”. To oznacza nic
innego, jak fakt, że nie tylko sprawdzają granice opiekunów i
rodziców, ale również uważają, że wszystko ma być tak, jak one
tego chcą ;).
Potem się okazuje, że po kilku tygodniach, w ekstremalnych warunkach po kilku miesiącach nagle te dzieci same jedzą, same się ubierają, przebierają, zaczynają mówić, ba! nawet zdania układać, dzielą się zabawkami, potrafią grzecznie mówić "proszę, dziękuję, przepraszam" - No magia, normalnie!. Cudowne dzieci, same się uczą ;). A przecież pani/ciocia w przedszkolu tylko się bawi i nic wielkiego nie robi... i nie robi nic razy dwadzieścia parę :P.
Nauczyciel przedszkola ma również program nauczania, który musi
wypełnić. Również prowadzą dziennik nauczyciela, sprawdzają
obecność i prowadzą zajęcia. Powodzenia zwykłemu szaremu
człowiekowi w ogarnięciu dwudziestki dzieci, które chcą się
bawić i zachęceniu ich do tego by usiadły na 15-20 minut w miejscu
i skupiły się na nauce (zwierzątek, roślinek, warzyw, owoców,
instrumentów, itp.). Z boku to wygląda super ekstra. Siedzicie
sobie w kółeczku czy półkolu na dywanie i uczycie się pierdółek
:). Tylko…. W praktyce, każde z tych dzieci zerka na boki, na
półki i kąty, gdzie leżą zabawki, które musiało odłożyć i
chciałoby do nich wrócić. Wiele z nich też chętnie podokucza
koleżance i koledze z boku, albo sobie pogada o czymś innym.
Ale co tam potem trzeba te kochane stworki posadzić przy stolikach i
zrobić z nimi prace plastyczne, techniczne i inne ;).
Ja miałam „szczęście” mieć dodatkowo grupę mieszaną od 2,5
roczniaka do 6 latka (w tym dzieci z dysfunkcjami i z rodzin
patologicznych). To dopiero była zabawa ;).
Jedyna „przerwa” to obiad, który przerwą nie był, bo trzeba
było pilnować dzieci przy jedzeniu, uspokajać, niejednokrotnie
wspierać i uczyć!. Potem mycie, szykowanie do odpoczynku młodszych
i prac wyciszających starszych, a także sprzątanie po obiadku.
Aha! I jeszcze codzienne spacery lub zabawa na placu zabaw ;). Oczy
dookoła głowy, żeby nikomu nic się nie stało, żeby żadne
dziecko Ci nie zginęło (przeliczanie co 2 minuty robaczków z
upewnieniem się, czy nie policzyło się dwa razy jednego dziecka i
czy największe „agenty” są w tym tłumie ;).
Ten opis to praca nauczyciela przedszkola tak w pigułce.
Teraz kilka spraw, które mi się nie podobają tak samo, jak wam:
Przede wszystkim, ja również wkurzam się, że moje dziecko ma tak
wiele pracy w domu. Dużo więcej niż miałam ja w jego wieku.
Wkurza mnie program, który jest niedostosowany do wieku dzieci (i
nie dotyczy to tylko tych, które poszły wcześniej, ale również
starszych klas). Wkurza mnie, że muszę poza pracą zawodową i
obowiązku domowe robić za nauczyciela. Tylko jest pewne „ale”.
Mianowicie - ale zdaję sobie sprawę z tego, że choć czasem to
wina złego nauczyciela/nieumiejętnego nauczania, to w przeważającej
większości winę ponosi Państwo, jako rząd, a konkretnie osoby,
które nieumiejętnie zarządzają sprawą, bo nie mają pojęcia o
edukacji…
Przez to nauczyciele nie są w stanie ogarnąć całości materiału
i nauczyć wszystkiego, zwłaszcza gdy mają klasy 25-30 osobowe, w
tym często mocno utrudniające funkcjonowanie klasy dzieci – a ich
rodzice mają lekceważący stosunek do nauczycieli.
Druga sprawa to termin strajku, który został ustalony nie przez
nauczycieli samych w sobie, ale przez „wspaniałe” związki
zawodowe… a nauczyciele mają do wyboru siedzieć cicho i dać się
poniżać – bo to już nawet nie o te pieniądze chodzi, co o
szacunek do zawodu… albo zgodzić się na to, co związki wymyślą
i w ten sposób przekazać swój głos.
Choć jestem całym sercem za nauczycielami, przede wszystkim tymi
prawdziwymi i mocno pracującymi, to nie podoba mi się czas i sposób
strajku… Nie tędy droga moim zdaniem.
To co zaproponowały związki zawodowe tylko pogorszy sytuację
nauczycieli w oczach rodziców i społeczeństwa, a także uderza w
dzieci, które niczemu winne nie są w tych sporach.
Są nauczyciele, którzy wierzą, że rodzice złość swoją
przekierują na państwo, aby wreszcie coś zrobiło w sprawie
nauczycieli. Ja niestety znając ludzi wiem, że podziała to
zupełnie inaczej i znów oberwie się nauczycielom…
Przykre to, że ludzie są tak mało obiektywni, tak mało
zorientowani w kwestii edukacji i zamiast stanąć po właściwej
stronie i wesprzeć tych, którzy próbują kształcić dzieci i
młodzież, to obracają się do nich plecami dając tym samym wyraz
braku poszanowania dla czyjejś pracy, a tym samym pokazując
rządzącym, że mogą olać sprawę nauczycielską… :(
Uwierzcie mi, że naprawdę nie wszystkim nauczycielom jest tak strasznie źle. Po prostu mają dość lekceważenia ich trudnej pracy, wymagające wiele sił, energii, pozytywnych wzmocnień i niesprawiedliwości. Mają też dość tego, jak wiele w ostatnim okresie czasu się im odebrało. Zachęcam was mocno do tego, abyście zaznajomili się ze zmianami, jakie nastąpiły w okresie ostatniego roku czy dwóch lat. Uwierzcie.... nauczyciele buntują się, bo zamiast dostać więcej, dostają mniej... warunki pracy są coraz trudniejsze, warunki awansów zawodowych również zmieniono i mocno utrudniono. I do tego co rusz wymyśla się nowe zasady, by ludzie na swoich stanowiskach musieli robić kolejne studia (w celu wydania kasy, bo na tych studiach jest wiedza, którą już często posiadają...) - już nowe plany zmian powstały w tym kierunku :/.
Uwierzcie mi, że naprawdę nie wszystkim nauczycielom jest tak strasznie źle. Po prostu mają dość lekceważenia ich trudnej pracy, wymagające wiele sił, energii, pozytywnych wzmocnień i niesprawiedliwości. Mają też dość tego, jak wiele w ostatnim okresie czasu się im odebrało. Zachęcam was mocno do tego, abyście zaznajomili się ze zmianami, jakie nastąpiły w okresie ostatniego roku czy dwóch lat. Uwierzcie.... nauczyciele buntują się, bo zamiast dostać więcej, dostają mniej... warunki pracy są coraz trudniejsze, warunki awansów zawodowych również zmieniono i mocno utrudniono. I do tego co rusz wymyśla się nowe zasady, by ludzie na swoich stanowiskach musieli robić kolejne studia (w celu wydania kasy, bo na tych studiach jest wiedza, którą już często posiadają...) - już nowe plany zmian powstały w tym kierunku :/.
To, że zawsze znajdą się tacy, którzy będą narzekać na innych,
którzy będą złorzeczyć na nauczycieli (podczas, gdy często sami
niewiele robią w kierunku wychowania i edukacji swoich dzieci…),
to oczywiste. Zawsze tak było, jest i będzie. Jednak ja pamiętam
jeszcze czasy, gdy nawet jeśli rodzic nie lubił nauczyciela, to nie
pozwolił dziecku źle o nim słowa powiedzieć. Mnie i moje
rodzeństwo również w domu wychowywano tak, abyśmy szanowali
nauczycieli. W sumie, to każdego mieliśmy szanować i tak jest ;).
Jeśli przychodziłam ze szkoły zła, że zostałam niesprawiedliwie
oceniona czy potraktowana (zdarza się najlepszym), to mama mówiła
„Zastanów się czy nauczyciel nie miał racji” i był koniec
dyskusji. Nauczycielowi, jak każdemu innemu dorosłemu należał się
szacunek. Po latach, gdy już dorosłam dostatecznie dowiedziałam
się, że niektórych nauczycieli moja mama szczerze nie lubiła tak
samo, jak ja :P.
Uważam, że rodzice mają prawo być niezadowoleni, mają prawo
psioczyć na nauczycieli, którzy nie wypełniają swoich obowiązków,
ale nie przy dzieciach!!. Dzieci powinny wiedzieć, że niezależnie
od sytuacji innego człowieka TRZEBA szanować!.
Jeśli nie nauczymy ich, że szanuje się drugiego człowieka, to nie
będą szanowały i nas samych. Komentując w zły sposób innych
ludzi w obecności dziecka, sami zaciskacie sobie pętlę na około
własnej szyi. Bo dziecko dojdzie do wniosku, że skoro nie musi
szanować nauczyciela, bo jego zachowanie mu się nie podoba, nie
musi szanować pani w sklepie, bo tez mi się nie podoba jej wygląd,
czy sposób bycia, to dlaczego ma szanować rodziców?. Przypominam,
że każdy w pewnym momencie natknie się na czas, gdy jego
dorastające dziecko będzie miało swoje poglądy i będzie mu się
wydawało, że jest mega dorosłe i wszystko wie lepiej. Wtedy to
uzna, że nie musi szanować rodziców, skoro według niego również
zachowali się źle (tak, jak wcześniej nauczyciel czy sprzedawca).
To jednak już temat na inny raz. I tak się mocno rozpisałam :P
Pozdrawiam,
Agafi